Dodany: 09.01.2016 16:05|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Słowa i życie to jedno


Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest: nagle zacząć żyć w innym języku? To coś więcej niż żyć w innym kraju, co też stanowi duże wyzwanie; ktoś, kto przeniesie się z Anglii do Australii czy z Hiszpanii do Argentyny, nie uniknie zapewne szoku kulturowego, lecz nie doświadczy go tak mocno, jak ludzie nagle lądujący nie dość, że wśród obcych, to jeszcze w zupełnie innym obszarze językowym.

Tak właśnie zaczyna się nowe życie niespełna czternastoletniej Ewy Wydry. Jeszcze nie słysząc tych obcych brzmień, dziewczynka już dostrzega, „jak bardzo może boleć nieobecność. Albo raczej przeczucie nieobecności”[1], bo przecież do tej pory ukochany Kraków, będący dla niej „równocześnie domem i wszechświatem”[2], był stale obecny w jej myślach i odczuciach. Jeśli nawet spędzała wakacje wśród górali, mówiących „gwarą, a więc trochę inaczej niż my”[3], każde pojęcie, każdy obraz zapisywał się w jej pamięci w języku, w który wsłuchiwała się już w kołysce, jeszcze nieświadoma jego znaczeń. W tym języku otwierały się przed nią nowe przestrzenie, odkrywane jedna za drugą przez coraz mniej dziecinne lektury. Tak, owszem, pojmowała, że choć myśli tymi samymi słowami co sąsiedzi, koledzy z klasy, obcy ludzie spotykani na ulicy, w jakiś sposób się od nich różni; przekonały ją o tym nie tyle nawet tragiczne dzieje rodziny, z której obu gałęzi tylko dwie osoby przeżyły okupację, nie tyle fakt, że rodzice – w zasadzie obojętni religijnie – przestrzegali paru szczątkowych tradycji i raz w roku zabierali ją do świątyni zupełnie innej niż te, które niemal co dzień widywała, ile nieżyczliwe słowa i gesty: „Znam cię dobrze – ciągnie mimo to, patrząc na mnie z nieskończoną pogardą. – (…) Ty mała Żydóweczko”[4], „POLSKA DLA POLAKÓW”[5]. Ale przecież Ewa JEST Polką, ma polskie imię, polskie nazwisko, każdą najmniejszą rzecz i zjawisko umie nazwać tylko po polsku! Nie rozumie decyzji rodziców, których nic w Krakowie nie trzyma – przybyli tu, przeczuwając, „że lepiej osiąść w Polsce niż w nowej Rosji”[6], gdzie się niespodziewanie znalazło ich rodzinne miasteczko – lecz nie ma w tej sprawie głosu, jest tylko dzieckiem. Miejsce przeznaczenia, Kanada, ma być „krainą mlekiem i miodem płynącą, krainą wszelkich możliwości, zapewniającą bogactwo i szczęście”[7], i wolność, o której tak marzył Borys Wydra, czytając w kółko w swojej okupacyjnej kryjówce zabraną z domu książkę Fiedlera.

Złoty sen okaże się odrobinę przezłocony, bo majątku Wydrowie nigdy nie zrobią, choć dzięki życzliwości emigranckiego środowiska unikną marnego losu tylu innych nieznających języka wychodźców. Ojciec znajdzie mniej więcej taką pracę, na jaką, nie mając matury, mógłby liczyć w Polsce; matka, tak jak w kraju, będzie dbała o dom; dziewczynki pójdą do szkół średnich, potem na studia. To prawda, ich żydowskie pochodzenie nikogo nie zdziwi ani tym bardziej nie skłoni do wykluczenia z towarzystwa czy do obrzucania obelgami, ale nie znaczy to, że nie będą musieli pokonać żadnych barier. Zwłaszcza Ewa, dla której, odkąd pamięta, słowa i życie są jednym. Od tej pory będzie musiała stać się Evą, a jej siostra, Alina, Elaine; niby mała różnica, ale jakże istotna, powiada dziewczynka: „te nowe określenia, których jeszcze same nie potrafimy wymówić, nie są nami. Są tabliczkami identyfikacyjnymi, pozbawionymi cielesności znakami (…) które czynią nas obcymi we własnych oczach”[8].

Uczy się szybko. Przyswaja setki, tysiące nowych słów. Tyle że to nie rozwiązuje problemu. „»Rzeka« to po polsku żywy dźwięk, wypełniony treścią rzek, rzek, które znałam, rzek, w których się kąpałam. »River« po angielsku brzmi chłodno – jest słowem bez klimatu. Z niczym mi się nie kojarzy, nie promieniuje z niego świetlista aura konotacji. Niczego nie wywołuje w umyśle. (…) Ów radykalny rozziew między słowem a obiektem tworzy wysuszającą alchemię, która odsącza ze świata nie tylko jego znaczenie, lecz również jego zabarwienie, fakturę, niuanse – jego sens. Jest to utrata żywych związków. (…) Język polski w tym krótkim okresie skurczył się i obumarł, ponieważ był nieprzydatny. Jego słowa nie przystają do moich nowych doświadczeń, nie pasują do nowych przedmiotów i twarzy, ani nawet do powietrza, którym oddycham w ciągu dnia. Angielskie słowa zaś nie przeniknęły jeszcze do tych warstw mojej psychiki, z których wywodzi się rozmowa”[9] – żali się Eva. Kiedy już zaczyna docierać do znaczeń, pojawia się nowa trudność: „nie jestem pewna, czy nasz związek można nazwać »przyjaźnią«, jako że pojęcie to kojarzy się w Polsce z tak silną lojalnością i przywiązaniem, iż niemal graniczy z miłością. (…) nazywanie »przyjacielem« kogoś, kto się w gruncie rzeczy za niego nie uważa, wydaje mi się drobnym kłamstwem”[10]. Takich zderzeń mentalności, wywołanych różnicami pojęć ukształtowanymi przez całe lata odmiennych doświadczeń i tradycji, będzie jeszcze mnóstwo. Jakby im na przekór, Eva zdecyduje się zająć słowami zawodowo: będzie studiować, a potem wykładać literaturę. I kiedy postanowi podsumować swoje doświadczenia, jej narzędziem pracy będzie już nowy język.

A uczyni to pięknie, niesłychanie plastycznie opisując zarówno wspomnienia ze swojego polskiego dzieciństwa, jak i odczucia towarzyszące wieloletniej adaptacji w środowisku obcym językowo i w dużym stopniu kulturowo. Jej opowieść nie jest, nomen omen, odkrywaniem Ameryki, bo przecież i ona nie jest pierwszym człowiekiem ani pierwszym reprezentantem naszego kraju, któremu udało się pomyślnie przetrwać emigracyjne rozterki, rozwinąć nową tożsamość – w sensie nie tyle psychologicznym, co literackim – i zaistnieć, pisząc nie w ojczystym języku. Jest za to niezmiernie wyrazistym wyartykułowaniem i poniekąd potwierdzeniem tego, czego się boi każdy, kto do słów przywiązuje większą niż przeciętnie wagę: chwili, kiedy własny język – który nas jako człowieka myślącego stworzył – staje się nieprzydatny, bo nikt go wokół nie rozumie; i późniejszego momentu, w którym już się wszystko obce pojmuje, lecz i tak się myśli we własnej mowie i tęskni za jej żywym dźwiękiem, bo on wciąż coś konkretnego ze sobą niesie; i może najbardziej tej późniejszej fazy, kiedy już się zacznie zapominać, jak by się to i tamto powiedziało, gdyby się było u siebie…

Można by cytować i cytować te kunsztownie sformułowane refleksje na temat różnic kulturowych między Kanadyjczykami i Amerykanami a mieszkańcami Europy Środkowej i ról, jakie w naszym życiu odgrywa język i pamięć! I tylko smutno się robi, gdy się pomyśli, że tak mądra i wzruszająca opowieść ma u korzeni te pogardliwe spojrzenia i grubiańskie słowa, jakimi jedni nasi rodacy obrzucali drugich – nie dlatego, że tamci mniej kochali ojczyznę i polską mowę, ale dlatego, że mieli ciemniejsze oczy, innego kształtu nosy i inaczej (jeśli w ogóle) się modlili…


---
[1] Eva Hoffman, „Zagubione w przekładzie”, przeł. Michał Ronikier, wyd. Aneks, Londyn 1995, s. 8.
[2] Tamże, s. 9.
[3] Tamże, s. 21.
[4] Tamże, s. 37.
[5] Tamże, s. 64.
[6] Tamże, s. 24.
[7] Tamże, s. 84.
[8] Tamże, s. 103.
[9] Tamże, s. 104-105.
[10] Tamże, s. 145.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3294
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: miłośniczka 21.01.2016 08:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawialiście się kied... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nigdy o tej książce nie słyszałam - a po Twojej recenzji już wiem, że MUSZĘ ją przeczytać! Dziękuję!
Użytkownik: Tiffany_Maxwell 17.04.2019 23:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawialiście się kied... | dot59Opiekun BiblioNETki
Smutne jest to, że nie jest to tylko żałosna i haniebna historia, że znowu tu i właśnie teraz w Polsce antysemityzm podnosi sztandary i maszeruje, że walka z nim i potępienie jest tylko pozorne, a tak naprawdę istnieje przyzwolenie i zachęta do takich działań - dlaczego ? Bo można coś jeszcze na tym ugrać (politycznie).
Więc znowu lustracja nazwisk, nosów, koloru włosów i oczu …. i "Polska dla Polaków".
Nawet i tu u nas w biblionetce, "glansowane" teksty i wypowiedzi antysemickie znajdziemy bez trudu.
Czy mam o tym nie mówić i potulnie milczeć - zaczyna się od śmiesznych pacynek z "garbatymi nosami" liczących pieniądze, jakichś haseł malowanych w nocy na murach, kibolskich sztandarów na meczach piłki nożnej, nienawiści do pazernych Żydów chcących odzyskać majątki swoich dziadków i rodziców (wszak to straszna zbrodnia - chcą zabrać coś co kiedyś prawnie do nich należało i co uczciwą pracą zdobyły ich rodziny) …. potem palenie książek, pogromy, "noce kryształowe" - polowania na ludzi, deportacje i obozy zagłady ….
Ludzkość już to trenowała, ale my wyraźnie nie odrobiliśmy w szkole tej lekcji ...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: