Dodany: 07.01.2010 21:11|Autor: A.Grimm
Piekło stworzone przez człowieka
Tadeusz Borowski jest jednym z tych nielicznych autorów, których pozycja w polskiej literaturze jest niejednoznaczna. Bez wątpienia zaważyła na tym jego późniejsza twórczość - zaangażowana ideologicznie (mówiąc delikatnie). Nie wydaje mi się jednak słuszne, aby rzecz chronologicznie późniejsza miała wpływ na ocenę wcześniejszych od niej publikacji. Owszem, twórczość Borowskiego może budzić konsternację i zmieszanie, ale dlaczego wciąż niedostatecznie docenia się "Opowiadania oświęcimskie"? Niestety, swój żywot kończą one dzisiaj najczęściej w szkole i są kolejnym zbiorem utworów z etykietką "szkolna lektura". Inną etykietką jest "literatura obozowa". W konsekwencji widzi się w tych opowiadaniach wyłącznie "relację" z pewnego mrocznego wycinka XX w., kiedy to znaczną część Europy (i Azji) pokryły obozy zagłady i pracy. Jest to ogromny błąd. Chodzi bowiem nie o mroczny wycinek XX w., ale mroczny wycinek człowieka. Każdego człowieka. I tego, który zgotował innym ten los, i tego, któremu odebrano człowieczeństwo.
Utwory te wzbudziły mnóstwo kontrowersji i zapewne wciąż wzbudzają. I ja pamiętam pytania z liceum: "Po co on tak pisał?" itp. Łatwo jest dzisiaj krytykować to niezrozumienie utworów Borowskiego i ich jednoznaczną ocenę, ale trzeba mieć w pamięci, że stanowiły one rzecz jedyną w swoim rodzaju. Uważam jednak, że jak najsłuszniej zrealizowaną. Osoba, która była w obozie, która go przeżyła, mogła dać tylko taki obraz tej przerażającej rzeczywistości. Każdy inny byłby już tylko spojrzeniem z zewnątrz. Naturalnie, można było i tak pisać, ale wtedy trzeba mieć świadomość, że z prawdą nie ma to nic wspólnego. Niełatwo było mi zrozumieć epilog "Innego świata" Herlinga-Grudzińskiego, ale teraz, w kontekście "Opowiadań oświęcimskich" Borowskiego, jest on dla mnie jak najbardziej jasny. Dobrze, że ogarnia nas przerażenie, że kiwamy głową z niedowierzaniem; dobrze, że odczuwamy w głębi duszy protest, czytając utwory Borowskiego. Tak samo nie powinna nas dziwić postawa Grudzińskiego. On, na wolności, oceniał obozową rzeczywistość tak jak my teraz.
W tym samym miejscu tkwi jednak problem, o którym wspomniałem na wstępie. Chowając się za parawanem odległości czasowej, za parawanem odmiennych rzeczywistości i przede wszystkim za parawanem etyki, uciekamy od mrocznej prawdy o człowieku, którą pulsują opowiadania Borowskiego. Nie chcemy albo nie potrafimy dojrzeć tego, że Borowski pisał też o nas. To samo, co zrobiono z tamtymi ludźmi, zrobiono by i z nami. Jest to prawda brutalna, bo podważa nasze człowieczeństwo, uzmysławia, że nosimy w sobie te same możliwości nieetycznego postępowania.
Brutalność przedstawionych obrazów, unikanie ocen wartościujących, cynizm, obojętność nie mówią wszystkiego o opowiadaniach oświęcimskich. Bo nawet obok takich obrazów pojawiają się słowa i wypowiedzi, które nie mogłyby wyjść spod ręki nihilisty: "uśmiecham się pobłażliwie, gdy mi mówią o moralności, o prawie, o tradycji, o obowiązkach... Albo gdy wyrzekają się wszelkiej miękkości i sentymentalizmu i pokazując pięść mówią o wieku twardości. Uśmiecham się i myślę, że człowiek zawsze na nowo odnajduje człowieka - przez miłość. I że to jest rzecz najważniejsza i najbardziej trwała w życiu ludzkim"[1]. Nie to jest jednak najistotniejsze. Nie chcę stawiać znaku równości pomiędzy cynizmem a niezgodą na otaczającą narratora rzeczywistość, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że pod tymi wszystkim brutalnymi opisami pulsuje ból, sprzeciw, gorycz, a one wszystkie źródło swoje mają w humanizmie - tak, jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało. Jest to chyba najtrudniejszy z możliwych do zrozumienia objawów humanizmu, wykorzystuje środki z "przeciwnej strony", a my najczęściej tylko intuicyjnie czujemy, że narrator w głębi nie aprobuje tego, o czym mówi. Niemalże każdy z przedstawionych obrazów ma podskórnie zapisaną informację: "wiem, że to nie jest normalne, to jest chore, to jest złe".
Oschłość, brutalizm w opisie scen rozgrywających się w obozie wstrząsa czytelnikiem; nie pozostawia go obojętnym. Dzieje się tak m.in. dlatego, że narrator nie podsuwa nam kół ratunkowych w postaci etycznego wartościowania, które odsunęłyby jakikolwiek niepokój wewnątrz nas. W tym wszystkim musi pojawić się to niebezpieczne słowo: relatywizm. Trzeba mieć na uwadze, że opis rzeczywistości obozowej nie mógł być czarno-biały, a czytelne wartościowanie do tego by właśnie doprowadziło; jednocześnie świadomość, że tkwi w nas skłonność do relatywizowania w ekstremalnych sytuacjach, nie może pobudzać do szukania paralel z codziennością, zwykłym życiem. Ten relatywizm nie usypia naszej czujności ani nie zachęca do jego aprobowania, wręcz przeciwnie, wzbudza słuszny niepokój i protest. Nie mogę sobie odmówić zamieszczenia tu jednego z - moim zdaniem - najmocniejszych obrazów stworzonych przez Borowskiego; jego kondensacja i zwięzłość wznosi go na poziom artystycznego mistrzostwa:
"Kiedyś chodziliśmy komandami do obozu. Grała orkiestra do taktu idącym szeregom. Nadeszło DAW i dziesiątki innych komand i czekały przed bramą: dziesięć tysięcy mężczyzn. I wtedy z FKL-u nadjechały samochody pełne nagich kobiet. Kobiety wyciągały ramiona i krzyczały:
- Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas!
I przejechały koło nas w głębokim milczeniu dziesięciu tysięcy mężczyzn. Ani jeden człowiek się nie poruszył, ani jedna ręka nie podniosła się.
Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym"[2].
Po skrócie FKL umieściłem w nawiasie kwadratowym informację, że chodziło o kobiecą część obozu i że jest to mój przypis. Przeczytałem raz jeszcze i zobaczyłem, że wszystko zniszczyłem tym drobnym wtrąceniem. Wymowne. A teraz obok powyższego fragmentu postawcie opis, który uspokoi nas moralną dezaprobatą, krytyką, przerażeniem i jawnym sprzeciwem. Który bardziej nas poruszy? Ja nie potrafię przejść obok takich scen, jak u Borowskiego, obojętnie i z trudem odwracam kartkę na kolejną stronę. Zatrzymują mnie na długo. Nie mam wątpliwości, że wielu czytelników odbiera te utwory podobnie, ale dziwnie się czuję, gdy usłyszę gdzieś albo przeczytam, iż "fajnie się czytało". Mając w pamięci te opisy, nie mogę czuć się inaczej.
Spotykałem osoby, które zastanawiały się, jak to możliwe, że tylu ludzi dało się tak prowadzić na zwyczajną rzeź, bez jakiegokolwiek protestu. Borowski też zdawał sobie sprawę z wyjątkowści tej sytuacji. Pisał: "Głodujemy, mokniemy na deszczu, zabierają nam najbliższych. Widzisz: to mistyka. Oto jest dziwne opętanie człowieka przez człowieka. Oto jest dzika bierność, której nic nie przełamie. A jedyna broń - to nasza liczba, której komory nie pomieszczą"[3]. Kilka stron dalej przyczyn szukał w nadziei: "Nigdy w dziejach ludzkich nadzieja nie była silniejsza w człowieku, ale nigdy też nie wyrządziła tyle zła, ile w tej wojnie, ile w tym obozie. Nie nauczono nas wyzbywać się nadziei i dlatego giniemy w gazie"[4]. Coś w tym jest. Nadzieja kojarzy się najczęściej z ostatecznością, a ostateczność wyklucza już raczej działanie; ogranicza się tylko do czekania na poprawę, na pozytywne rozwiązanie. W obozach zagłady nie mogło być pozytywnego rozwiązania, ale nadzieja była.
I w swoim zakończeniu, przekornie, chciałbym się odwołać do nadziei i życzyć sobie, żeby wstrząsająca prawda o człowieku pokazana przez Borowskiego nie zgasła w odmętach czasu, aby pobudzała do ogólniejszej refleksji i aby wciąż dawała świadectwo temu, co jeden człowiek uczynił drugiemu.
---
[1] Tadeusz Borowski, "U nas, w Auschwitzu...", [w:] tenże, "Utwory wybrane", Biblioteka Narodowa, Wrocław 1991, s .83.
[2] Ibid., s. 89.
[3]Ibid., s. 86.
[4]Ibid., s. 94.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.