Dodany: 27.12.2015 12:20|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Idź, postaw wartownika
Lee Harper

1 osoba poleca ten tekst.

Wadliwe oczy



Recenzent: Konrad Urbański


Czy „Idź, postaw wartownika” powinno dalej leżeć na dnie szuflady biurka autorki? Konfrontacja z „Zabić drozda” wypada dobrze. Ale potrzeba czegoś więcej, by było samodzielnym, oderwanym od pierwowzoru dziełem. Nowej-starej powieści Harper Lee brakuje zdecydowania i prawdziwego wielogłosu, który mogłaby uzyskać pod warunkiem znacznego spowolnienia narracji i poszerzenia kontekstu społecznego. W pędzie błyskotliwej narracji (bo „Idź, postaw wartownika” czyta się naprawdę dobrze i szybko) zadajemy sobie pytanie – czego naprawdę dotyczy ta powieść? Czy pozwala na jasną i rzetelną ocenę działań obydwu stron, a wreszcie na zdecydowane opowiedzenie się za jedną z nich?

Oś fabuły stanowi konflikt między Jean Louise Finch a pozostałymi – jej ojcem, wujem, ciotką i chłopakiem (narzeczonym?). Tym, co odróżnia główną bohaterkę od innych, jest szczególnego rodzaju wada wzroku: „Gdyby zaś potrafiła wejrzeć w siebie, przebić bariery otaczające jej wybiórczy, hermetyczny świat, być może odkryłaby, że całe jej życie naznaczyły skutki pewnego defektu wzroku, którego nawet nie była świadoma, i którego nie uleczyli jej bliscy, a mianowicie Jean Louise od urodzenia nie rozróżniała kolorów”[1]. Po powrocie z Nowego Jorku młoda kobieta stopniowo odkrywa, bolesną dla niej, prawdę o swoich najbliższych. Jej pojedynek z pozostałymi to swego rodzaju przejście – w dorosłe życie, w dojrzałość. Można nawet stwierdzić, że konflikt między różnokolorowymi obywatelami miasteczka służy jedynie za tło dla pojedynku Jean Louise z rodziną. Zabieg ten odsyła oczywiście do bildungsroman i do najlepszych jej, moim zdaniem, wzorców – Manna „Czarodziejskiej góry” i Joyce'a „Portretu artysty w wieku młodzieńczym”. Nie sposób uniknąć aż tak wysokich porównań, ale nawet bez odwoływania się do mistrzów „Idź, postaw wartownika” wypada zwyczajnie blado. Konflikt zobrazowała autorka znów jednostronnie – wygląda na to, że w Nowym Jorku wszyscy wyznają równość ras, a w Maycomb prawie nikt. Opozycyjni wobec Jean Louise członkowie rodziny (a także chyba wszyscy mieszkańcy miasteczka) są bandą dzikusów, którzy za punkt honoru postawili sobie tępienie czarnoskórych. „Przeciwnicy” Jean Louise co prawda mają głos, ale jest to zazwyczaj głos kabaretowy – jak jej ciotki czy „koleżanek”, łykających rasistowskie hasła niczym młode czaple, albo głos urwany w połowie – ojciec w gruncie rzeczy nie daje satysfakcjonującego wyjaśnienia swoich teorii. Na poziomie ideologii pojedynek między Jean Louise a pozostałymi wypada bledziutko, ale na innych płaszczyznach – chociażby obyczajowości – jest naprawdę świetny, szczególnie w spięciach z kostyczną ciotką i głupiutkimi koleżankami, bezwzględnie posłusznymi mężom-idiotom.

Czarnoskóra społeczność została przez autorkę zepchnięta na daleki plan – poza wyrazistą postacią służącej i może dwójką czy trójką innych bohaterów (też określonych raczej imieniem) praktycznie nie występuje. W białych mieszkańcach miasteczkach rosną wściekłość i wrzask, a my pozostajemy z serią pytań. Możliwe, że był to celowy zabieg Lee, która w ten sposób chciała zmusić nas do zadawania pytań: czy czarni naprawdę są czemukolwiek winni? Czy chcą tylko spokojnie i normalnie żyć, egzystować gdzieś na marginesie powieści (a więc życia – wszak powieść to świat na nowo), mieć swój kawałek ziemi, swój interes, pić z białymi piwo i grać w bilard? Harper Lee zastawiła pułapkę na samą siebie. Ponieważ poznajemy tylko jeden punkt widzenia (ten zły – białych), nie możemy w zasadzie uczciwie stanąć po jednej stronie. Więcej, ukazanie tylko tych złych automatycznie skazuje nas na współczucie tym dobrym, którzy głosu nie mają – możemy się z nimi wyłącznie solidaryzować. Z jednej strony Lee postępuje słusznie, ukazuje absurdalność wszelkich teorii opartych na wyższości jakiejś rasy nad inną; z drugiej jednak, nie pozwala uczciwie wybierać i osądzać, sprowadzając czarnoskórych do roli potulnie i posłusznie zmierzających na rzeź baranów, pozbawionych nawet możliwości obrony. Trochę przypomina to sytuację z „Jądra ciemności”, gdzie pojedynek rozgrywa się w zasadzie między Kurtzem a Marlowem – czarnoskórzy to niewolnicy i bydło. „Idź, postaw wartownika” jest zwyczajnie za krótkie, a tylko epicki oddech (czyli coś, co pojawia się mniej więcej po 500-600 stronach) pozwoliłby na pełne oddanie wieloznaczności konfliktu.

Na poziomie ideologicznym (przez ideologię rozumiem teorie rasistowskie) powieść broni się raczej kiepsko, konflikt między białymi a czarnymi został w zasadzie tylko naszkicowany, to oczywiście pojedynek między zatęchłą prowincją, miejscem, gdzie nie dochodzi światło słoneczne, zaś kąpanie się w jeziorze z mężczyzną uchodzi za nieprzyzwoite, a światem wielkiego miasta, stopniowo zwalczającym wszystko, co uzna za zamierzchłe.

Lepiej ukończyć lekturę z poczuciem niedosytu niż przesycenia, jednak po ostatniej stronie „Idź, postaw wartownika” pozostaje pewna frustracja. Brakuje niektórych składników – począwszy od mocniejszego podkreślenia wątku czarnoskórej mniejszości Maycomb, a skończywszy na relacji Jean Louise z ojcem i pozostałymi członkami rodziny oraz chłopakiem. Lee rysuje fabułę, bohaterów i ideologiczny konflikt kreską tak cienką i subtelną, że momentami aż niewidoczną. Powieść znakomicie sprawdza się jako dopełnienie „Zabić drozda”, ale trochę jej brakuje do miana w pełni samodzielnego dzieła.


---
* Harper Lee, „Idź, postaw wartownika”, przeł. Maciej Szymański, wyd. Filia, 2015, s. 159.




Autor: Harper Lee
Tytuł: Idź, postaw wartownika
Przekład: Maciej Szymański
Wydawnictwo: Filia, 2015
Liczba stron: 366

Ocena recenzenta: 4/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1048
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: