Dodany: 22.12.2015 19:33|Autor: lutek01
Monologi o atomie, który niszczył światy
"Dużo przeżyli. Pamiętają wojnę, powojenny głód, lata stalinizmu, sens XX Zjazdu... Są dorośli. Są rozważni. Wiedzą, że ich praca nie tylko pozwala zajrzeć do tajemnic jądra atomu, lecz że przy tym jest to praca pewna, stabilna, potrzebna. I będzie potrzebna zawsze. Wiadomo, jaka jest rola fizyki w dzisiejszym świecie. To znaczy – ich rola"[1].
Tak pisała o zawodzie fizyka w roku 1972 Hanna Krall w swoim zbiorze reportaży "Na wschód od Arbatu". Fizycy radzieccy byli elitą ówczesnego świata nauki. Obdarzeni szczególnym statusem, przywilejami i zaufaniem społecznym, dostali od rządzącej partii komunistycznej specjalny mandat: mieli zaprząc w służbę ludzkości atom. "Pokojowy atom" – bo tak mówiła o elektrowniach jądrowych w ZSRR partia, a za nią media (by stanowczo odciąć się w ten sposób od bomby atomowej zrzuconej przez Amerykanów na Hiroszimę).
Czternaście lat później przyszło człowiekowi zapłacić za nieodpowiedzialną ingerencję w naturę i wytworzenie energii, której nie był w stanie opanować. "Pokojowy atom" produkowany w bloku energetycznym nr 4 wybuchł, i chyba nie ma dorosłego człowieka, który nie wiedziałby, jakie były tego skutki – ekologiczne, polityczne, społeczne.
"Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości", reportaż Swietłany Aleksijewicz, podejmuje temat katastrofy w Czarnobylu oraz spustoszeń, jakie wywołała ona w tej części społeczeństwa białoruskiego, które było bezpośrednio narażone na skutki awarii. Autorka, często zajmująca się tematem wojen i jej skutków, tym razem pisze o wojnie nietypowej, bo z atomem. Tak jak w innych swoich tekstach, nie koncentruje się na ścisłych faktach, liczbach czy datach – te albo się zna, albo można bez trudu znaleźć w dowolnych mediach – lecz pisze kolejny reportaż humanitarny, całkowicie zogniskowany na człowieku. Właściwie nawet nie pisze, ona słucha, rozmawia i spisuje. Z dialogów powstają monologi. Aleksijewicz pozwala wybrzmieć emocjom, które często są niewypowiedziane, niewykrzyczane, nierzadko nawet nieuświadomione. Często słyszy "niech pani to zapisze", tak jakby jej rozmówcy chcieli, aby świat usłyszał o ich stłamszonym bólu, cierpieniu, strachu i niepewności jutra, o miejscach do życia, które im zabrano, o światach, w których żyli, a które unicestwiono. Myślę, że to właśnie wziął pod uwagę Komitet Noblowski, przyznając Swietłanie Aleksijewicz literacką Nagrodę Nobla w 2015 r. Samej sobie autorka zostawia niewiele miejsca na komentarz, a to, co pisze, jest właściwie echem tego, co usłyszała od swoich rozmówców:
"Noc 26 kwietnia 1986 roku... W ciągu jednej nocy przenieśliśmy się w inne miejsce w historii. Wykonaliśmy skok w nową rzeczywistość, której nie była w stanie ogarnąć nie tylko nasza wiedza, ale nawet wyobraźnia. Czas uległ rozpadowi... Przeszłość nagle okazała się bezużyteczna: nie było w niej nic, na czym moglibyśmy się oprzeć, wszechobecne (jak sądziliśmy) archiwum ludzkości nie zawierało odpowiednich kluczy, którymi moglibyśmy otworzyć te drzwi. Niejednokrotnie w tamtych dniach słyszałam: »Nie znajduję słów, żeby przekazać to, co widziałam i przeżyłam«; »Nikt wcześniej nic podobnego nie odpowiadał«; »W żadnej książce, w żadnym filmie nic takiego nie było«. Między czasem, w którym doszło do katastrofy, a czasem, kiedy zaczęto o niej opowiadać powstała luka. Chwila oniemienia... Wszyscy ją pamiętają... Gdzieś na górze podejmowano jakieś decyzje, sporządzano tajne instrukcje, wysyłano helikoptery, wprawiono w ruch olbrzymie ilości sprzętu, a na dole ludzie czekali na informację i bali się, wspominali wojnę, żyli plotkami. Wszyscy jednak milczeli na temat tego, co najważniejsze – co się właściwie stało. Nie znajdowali słów dla nowych uczuć i nie znajdowali uczuć dla nowych słów, nie umieli się jeszcze wyrazić, stopniowo jednak zagłębiali się w atmosferę nowego myślenia – tak można dzisiaj określić nasz ówczesny stan. (...) Szukałam zatem tego wstrząśniętego człowieka..."[2].
Szukała z powodzeniem. Na kartach reportażu odnajdujemy wielu wstrząśniętych ludzi. O różnych postawach, poglądach i statusie społecznym, zarówno tych, którzy zostali najbardziej, bo bezpośrednio dotknięci awarią reaktora – mieszkańców miast i wsi w okolicy elektrowni, inteligentów, chłopów, dygnitarzy partyjnych, jak i tych, którymi, często bez pytania ich o zdanie, posłużono się do likwidowania awarii i jej skutków – likwidatorów, żołnierzy, a także ich żon. Nie zabrakło również głosów dziecięcych. Rozmówców Aleksijewicz zwykle łączy jedno: niezrozumienie, nieumiejętność poukładania sobie tego, co się stało. Opisują absolutną dezinformacje w pierwszych tygodniach katastrofy, chaos, strach, w dalszej kolejności niewypowiedziany ból – ten fizyczny, spowodowany powolnym umieraniem w wyniku choroby popromiennej, i ten psychiczny, wynikający z utraty członka rodziny czy zwierzęcia, z konieczności przesiedlenia. Bohaterowie Aleksijewicz próbują przedstawić światu, co ich spotkało, rozliczyć siebie i innych z postaw i działań w te apokaliptyczne dni, znaleźć jakikolwiek sens lub po prostu opowiedzieć, by mniej bolało. Terapeutyczny, wręcz katartyczny charakter przeprowadzonych rozmów jest siłą rażenia tej książki.
Ale "Czarnobylska modlitwa" traktuje nie tylko o katastrofie i jej ofiarach. To kolejny reportaż o człowieku radzieckim, choć jego portret pojawia się na kartach książki niejako mimochodem. Rozmówcy Swietłany Aleksijewicz, świadomie bądź nie, definiują siebie jako naród radziecki. To, co być może niedostrzegalne było wówczas dla nich samych, nie umknie uwagi czytelnika współczesnego.
"Mówiono nam, że musimy zwyciężyć. Kogo? Atom? Fizykę? Kosmos? Zwycięstwo u nas nie jest wydarzeniem, ale procesem. Życie to walka. Stąd taka miłość do powodzi, pożarów... Trzęsień ziemi... Potrzebne jest miejsce akcji, żeby »przejawić męstwo i bohaterstwo«. I zatknąć sztandar. Oficer polityczny czytał nam artykuły z gazet o »wysokiej świadomości i sprawnej organizacji«, o tym, że już kilka dni po katastrofie na czwartym reaktorze zatknięto czerwoną flagę. Powiewała. A po kilku miesiącach zniszczyło ją promieniowanie. Zatknięto nową flagę. Potem jeszcze jedną... A stare darli na pamiątkę, wpychali kawałki pod kurtkę, koło serca, potem wieźli do domu... Pokazywali z dumą dzieciom. Przechowywali... Bohaterskie wariactwo!"[3]
"Nasz system, w sumie wojenny, w sytuacjach nadzwyczajnych działa doskonale. Wreszcie człowiek jest tam wolny i niezbędny. Wolność! W takich chwilach Rosjanin pokazuje, jaki jest wielki! Wyjątkowy! Nigdy nie będziemy Holendrami czy Niemcami. I nie będzie u nas ani porządnego asfaltu, ani zadbanych trawników. Ale bohaterowie zawsze się znajdą"[4].
"Czarnobylska modlitwa" ujmuje jeszcze jednym aspektem, którego próżno by szukać w innych pozycjach literatury faktu, zwłaszcza tak mocno skoncentrowanych na jednostkach ludzkich. Autorka, opisując gwałt zadany naturze przez człowieka, nie zapomina o cierpieniu zwierząt, nie pomniejsza go i nie bagatelizuje. Jako równoprawny element przyrody, świata, który zaatakowano, zwierzę jest też równoprawnym depozytariuszem cierpienia, które na ten świat sprowadzono. Pisze o nim sama Aleksijewicz, mówią jej interlokutorzy. To rzadka wrażliwość, dostrzec przerażenie zwierzęcia wśród ogromu tragedii, która spadła na ludzi.
"Czarnobylska modlitwa" nie odbiega stylem ani jakością od pozostałych książek noblistki o człowieku radzieckim. Prosta, lecz bardzo trudna. O rzeczach niewyobrażalnych, a jednak bardzo ludzka. Chaotycznie skonstruowana, ale logicznie objaśniająca świat przed i po. Dokument, który powinien był powstać i na szczęście powstał. Stamtąd. Z Czarnobyla.
---
[1] Hanna Krall, "Fizycy", w: tejże, "Na wschód od Arbatu", wyd. Dowody na Istnienie, 2014, str. 65.
[2] Swietłana Aleksijewicz, "Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości", wyd. Czarne, 2012, str. 33.
[3] Tamże, str. 106.
[3] Tamże, str. 88.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.