Dodany: 05.12.2015 22:27|Autor: Xaderin

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Ukraina: Syndrom postkolonialny
Riabczuk Mykoła

2 osoby polecają ten tekst.

Dwie tożsamości


"Ukraina. Syndrom postkolonialny" wybitnego ukraińskiego publicysty Mykoły Riabczuka jest, jak autor podkreśla w przedmowie, zbiorem szesnastu szkiców kulturologiczno-politologicznych poświęconych złożonemu procesowi emancypowania się nowoczesnego narodu ukraińskiego z anachronicznej "wspólnoty wyobrażonej" – prawosławno-wschodniosłowiańskiej "ummy" (to bardziej precyzyjne, zdaniem Riabczuka, określenie i przede wszystkim – mniej politycznie nacechowane)[1]. Eseje te stanowią klucz do właściwego zrozumienia zarówno stosunków ukraińsko-rosyjskich, jak i, nie mniej skomplikowanych, wewnątrzukraińskich. Debata przed wyborami prezydenckimi pokazała, iż niezrozumienie istoty Euromajdanu jest powszechne nie tylko wśród Polaków kompletnie niezorientowanych w meandrach transformacji ukraińskiej (znamienna wypowiedź Jacka Wilka o rozważeniu poparcia koncepcji przywrócenia Wiktora Janukowycza na urząd prezydenta Ukrainy). Dla nich właśnie jest ta książka.

Wedle Riabczuka Ukraina przegrywa już ze względu na samo położenie pomiędzy Unią Europejską a Rosją, bowiem dla wielu polityków zachodnich wciąż żywy jest schemat przynależności cywilizacyjnej zaproponowany przez Samuela Huntingtona. Zgodnie z nim część terytorium Ukrainy jak najbardziej ma charakter europejski. Są to ziemie, które kiedyś wchodziły w skład Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Problem sprawiają obwody południowe i wschodnie, do XIX wieku określane mianem "Dzikich Pól", o wyraźnie rosyjskim (czytaj: radzieckim) charakterze. W związku z tym, jak nieoficjalnie uważają decydenci zachodni, Ukraina w obecnym kształcie nie ma racji bytu ani w UE, ani w NATO. Autora koncepcji dwóch Ukrain interesuje właśnie konfrontacja wynikająca z tego podziału. Konfrontacja dwóch dyskursów: europejskiego/prozachodniego i kolonialnego/radzieckiego. Bada więc to zjawisko z perspektywy postkolonialnej, co nie jest popularne ani mile widziane w przypadku republik poradzieckich. Jakie są tego powody? Riabczuk za Davidem Moorem wyszczególnia, poza historycznym przywiązaniem badaczy postkolonialnych do trójdzielnego modelu świata ("Pierwszy", "Drugi", "Trzeci") i ich, nierzadko lewicowymi, przekonaniami, niepozwalającymi na stawianie obok siebie wyidealizowanego świata komunistycznego i odrażającego imperializmu zachodniego, także obiektywne przyczyny takiego stanu rzeczy. Mianowicie narody wschodnioeuropejskie nie bez podstaw obawiały się, że akcentowanie ich kolonialnego statusu w ZSRR może umniejszyć w oczach Zachodu ich tożsamość europejską i utrudnić integrację euroatlantycką[2]. W przypadku ukraińskim badania postkolonialne są jak najbardziej zasadne i potrzebne, ponieważ zaktywizują dyskusję nad problemami związanymi z tożsamością, rusyfikacją, podziałami regionalnymi, ambiwalentnym stosunkiem do Rosji i Zachodu oraz, co rozumie się samo przez się, uosabianymi przez nie wartościami.

Riabczuk podnosi też kwestię imperialnego nacechowania terminu "Eurazja" – niebezpiecznego dla wszystkich republik poradzieckich – odnoszącego się przede wszystkim do Rosji wraz z otaczającą ją przestrzenią kontrolowaną przez imperium rosyjskie w jego różnych wcieleniach i nadal definiowaną przez owo imperium jako strefa "priorytetowych interesów"[3]. Uwzględniając wszystkie interpretacje, można powiedzieć, że koncepcja "Eurazji" wskazuje na pewną kulturowo-cywilizacyjną specyfikę regionu – jakiegoś tworu pomiędzy Europą i Azją. Jest to więc pojęcie skrajnie nieprecyzyjne i nieobiektywne. Utożsamiając niedorozwój państw byłego bloku wschodniego z wciąż żywym dziedzictwem rosyjskim/radzieckim, wyklucza się je ze wszystkich projektów euroatlantyckich. Co dla nich najgorsze, powszechność pojęcia "Eurazja" wzmacnia imperialne nastroje Moskwy.

Riabczuk zwraca przy tym uwagę na poważniejszy może problem – podziały wewnętrzne. W byłych republikach ZSRR nieustannie trwa konflikt wartości europejskich (bliskich Ukraińcom-Aborygenom) z rosyjskim/radzieckim/prawosławno-wschodniosłowiańskim mesjanizmem i imperializmem (obecnym wśród Ukraińców-Kreoli). Nie ma niczego złego w nazywaniu rzeczy ich imionami. "Niedoeuropejskość" charakteryzuje te kraje. Jednak – wedle publicysty ukraińskiego – Zachód, wykorzystując pojęcie "Eurazji" w takim znaczeniu, zamyka je, świadomie lub nie, w rosyjskiej przestrzeni imperialnej. Wiąże się to z brakiem podstawowej wiedzy na temat regionu, jak również – a może przede wszystkim – z głęboką polityczną i ideologiczną stronniczością. Na Ukrainę czy Białoruś zawsze patrzono przez pryzmat Rosji. Dlatego w państwach poradzieckich dostrzegano tylko dyskursy "rosyjskocentryczne". Swoje robi też tak zwana "Realpolitik", którą kieruje się większość państw Europy Zachodniej (w dobie kryzysu zaczęły ją przejawiać również niektóre kraje środkowoeuropejskie, na przykład Węgry). Ukraińcy musieli więc znów wziąć sprawy w swoje ręce i podjąć się, po raz trzeci, położenia kresu epoce radzieckiej, uwolnienia mentalności ukraińskiej od pozostałości totalitaryzmu.

Stosunek Rosjan do Ukraińców spełnia się w dyskursie dominacji. Z postkolonialnego punktu widzenia stosunek ten można porównać do relacji między Robinsonem Cruzoe a Piętaszkiem: każdy Robinson "kocha" swego Piętaszka, dopóki ten ostatni respektuje narzucone mu reguły gry. Oznacza to, że Piętaszek musi przestrzegać dyscypliny kolonialnej i uznawać jego zwierzchność oraz wyższość jego kultury. Jeżeli jednak postanowi się zbuntować i ogłosi się równym Robinsonowi, a swoją kulturę uzna za pełnowartościową i samowystarczalną – wówczas stanie się najbardziej znienawidzonym wrogiem Robinsona. Rosjanie nie kochają realnej Ukrainy, lecz taką właśnie – wirtualną, wyobrażoną, stanowiącą część ich tożsamości imperialnej, pozbawioną potencjału intelektualnego i politycznego[4]. W tym świecie Ukraińcy nie wywołaliby Euromajdanu, ponieważ są tylko ich młodszymi, niedorozwiniętymi braćmi. Zgodnie z tą logiką musiał im więc pomóc inny Robinson – amerykański. Odmienność Ukraińców od Rosjan może być jedynie estetyczna i przejawiać się na gruncie folkloru, zwyczajów, wyglądu zewnętrznego. Jest to nawet bardzo przez Wielkorusów pożądane, bowiem wzbogaca kulturę "ogólnorosyjską" (wzorcowym przykładem, wykorzystywanym do dziś, jest Małorosjanin Nikołaj Gogol). Na poziomie politycznym nie powinna być zbyt wyraźna – w dyskursie imperialnym Ukraińcy mają pozostać odmianą Rosjan.

Riabczuk i w tym przypadku zwraca uwagę na problem wewnątrzukraiński – na cały krąg krytyki kolonialno-kreolskiej przepełnionej uprzedzeniami wobec kultury tubylców-Ukraińców, która wciąż jest postrzegana przez pryzmat małorosyjskości. Dzieje się tak, ponieważ autorzy rosyjskojęzyczni prawie nie znają kodu kulturowego swych ukraińskojęzycznych kolegów po fachu. Przełamanie takiego stanu rzeczy jest skrajnie trudne, bo ignorowanie literatury/kultury tubylców jako pozbawionej wartości nie ma nic wspólnego z obiektywizmem. Droga do ostatecznego uwolnienia kultury ukraińskiej spod inercyjnej władzy dyskursu imperialnego jest jeszcze daleka. Paradoksalnie jednak, może się do niego przyczynić dalsza agresywna polityka Władimira Putina i wzrastające przekonanie, iż kultura rosyjska to kultura okupanta.

Szczególnie interesującymi dla czytelnika polskiego są fragmenty poświęcone polityce pamięci Ukrainy. Ważne w tym kontekście jest zrozumienie wykształconej wśród wielu Ukraińców-Aborygenów świadomości "obrońców oblężonej twierdzy". Znacznie utrudnia ona jakąkolwiek krytykę (bądź samokrytykę) "nas" (tubylców), bowiem w sytuacji ostrego sporu ideologicznego z przedstawicielami "projektu małorosyjskiego" (łączącego konserwatywne cechy tradycyjnej tożsamości radzieckiej/wschodniosłowiańskiej/rusko-prawosławnej z tożsamością "kreolską", czyli tożsamością i ideologią współczesnego nacjonalizmu ukraińskiego o charakterze prorosyjskim), taka krytyka może pochodzić wyłącznie od "nich" (Kreoli) lub być korzystna przede wszystkim bądź wyłącznie dla "nich"[5]. Nie może więc dziwić, że nawet liberalni publicyści ukraińscy często wymigują się od dyskusji na niewygodne tematy dotyczące choćby stosunków ukraińsko-polskich w okresie II wojny światowej. Właśnie na gruncie zderzenia dwóch przeciwstawnych wizji przeszłości i przyszłości (ukraińsko-prozachodniej oraz imperialno-szowinistycznej, jak określa je Riabczuk) decyduje się, zdaniem wielu Ukraińców, los ich ojczyzny, w związku z czym inne problemy można jeżeli nie zlekceważyć, to przynajmniej odłożyć na pewien czas. Określanie zatem obecnego rządu ukraińskiego mianem "banderowskiego" (ten termin z uwagi na nadużywanie go przez stronę rosyjską stał się synonimem świadomego Ukraińca) przez część polskich polityków "antysystemowych", paragraf 20 rezolucji Parlamentu Europejskiego z 25 lutego 2010 roku, w którym polscy europosłowie starali się decydować za naszych wschodnich sąsiadów o wyborze bohaterów narodowych, czy nagrodzenie jednej z najbardziej znienawidzonych na Ukrainie postaci, rusofila Wadyma Kołesniczenki, w 2013 roku Krzyżem Pamięci Ofiar Ludobójstwa OUN-UPA – przyniesie efekty odwrotne od zamierzonych. Jak trzeźwo ocenia Riabczuk, sytuacja, w której Ukraińcy nieustannie czują się ofiarami – nieproporcjonalnie oskarżanymi, oczernianymi, zapędzonymi w historyczny ślepy zaułek – przyczynia się do powstawania wśród nich niezwykle szkodliwych kompleksów, prowokuje nieadekwatne reakcje, budzi chęć bronienia wszystkiego, co własne tylko dlatego, że "swoje", a nie dlatego, że jest słuszne czy sprawiedliwe. Świadomość "obrońców oblężonej twierdzy" przeszkadza im w spokojnym, opartym na historii przyglądaniu się własnym problemom i winom, a przez to pozbawia prawdziwego prawa moralnego do wytykania win innym bądź przeciwnie – do przekonującej i uzasadnionej dumy z własnych osiągnięć i cnót[6].

Bez wyzbycia się kolonialnego piętna przez naród Ukrainy i kompleksów imperialnych, wciąż powszechnych, przez Rosjan nie uda się przeprowadzić pełnowartościowej modernizacji – stworzenia rozwiniętego społeczeństwa obywatelskiego oraz demokratycznego państwa prawa – obu sąsiadujących ze sobą państw. Mykoła Riabczuk w esejach ze zbioru "Ukraina. Syndrom postkolonialny" dowodzi, iż kluczem do przezwyciężenia tych traum jest opanowanie przez kultury ukraińską i rosyjską praktyk oraz chwytów postkolonialnych. Postkolonializm – jak wyjaśnia australijski literaturoznawca pochodzenia ukraińskiego Marko Pawłyszyn – uznaje realizm historyczny: z jednej strony autentyczność i dotkliwość zadanych krzywd, z drugiej – teraźniejszość niemożliwą do pomyślenia bez wszystkich elementów jej wcześniejszej historii: antykolonialnej i kolonialnej. W miejsce kolonialnej, zdominowanej przez kolonizatora, postkolonializm nie pragnie ustanawiać nowej hierarchii władzy, lecz stan wolności i rozwoju, które w jednakowym stopniu przysługują wszystkim[7].


---
[1] Zob.: Mykoła Riabczuk, "Ukraina. Syndrom postkolonialny", wyd. Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, 2015, s. 5.
[2] Zob.: tamże, s. 21.
[3] Zob.: tamże, s. 37.
[4] Zob.: tamże, s. 55–56.
[5] Zob.: tamże, s. 134–136.
[6] Zob.: tamże, s. 162.
[7] Marko Pawłyszyn, "Kanon ta ikonostas", wyd. Czas, 1997, s. 238–239; cyt. za: Mykoła Riabczuk, "Ukraina: Syndrom postkolonialny", wyd. Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, 2015, s. 71.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2312
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Lykos 10.12.2015 20:56 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ukraina. Syndrom postkol... | Xaderin
W interesie Polski leży istnienie niezależnej Ukrainy. Jesteśmy za słabi, żeby wymusić taką Ukrainę na wielkich tego świata, przede wszystkim na Rosji. Ale możemy przyczynić się do tego, żeby sami Ukraińcy odczuwali potrzebę istnienia swojego państwa (w kategoriach powyższej recenzji i zapewne także omawianej książki - wzmocnić jego część "aborygeńską"?). Jeżeli chcemy zrobić to nienachalnie i w miarę sympatycznie, powinniśmy m.in. popierać kulturę ukraińską - też nie na siłę, ale - interesując się nią, przekładając literaturę, upowszechniając wiedzę o Ukrainie. Piszę bom smutny i sam pełen winy. Nie czytałem żadnych utworów ukraińskich poza kilkoma wierszami Szewczenki, potrafię wymienić jeszcze Frankę i Łesię Ukrainkę, nie czytałem nawet polskich utworów opisujących sympatycznie Ukrainę (np. Vincenza czy Odojewskiego). W dodatku patrzę na naszych południowo-wschodnich sąsiadów trochę imperialnym okiem spadkobiercy I Rzeczypospolitej. Obawiam się, że to trochę mało. Albo raczej - dużo za mało.

Jest to zresztą fragment większej całości - podobnie jest z wszystkimi narodami, które utworzyły swoje państwa po upadku ZSRR (poza może Rosją). Coś trzeba by z tym zrobić!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: