Dodany: 03.12.2015 18:52|Autor: A.Grimm

Fides et ratio


Współcześnie dość powszechnie uważa się, że jeśli fides, to już nie ratio – i nie chodzi nawet o to, że nie każdy wierzy w symbiozę obu porządków czy też ich bezkolizyjność, niektórzy żywią po prostu przekonanie, że ci od fides z zasady nie potrafią posługiwać się narzędziami danymi przez naukę, a mówiąc nieco prościej – rozumem. Tymczasem rzecz nie jest tak oczywista. Wielki apologeta chrześcijaństwa, przy tym w duchu ortodoksyjnym, Gilbert Keith Chesterton bohaterem swojego cyklu detektywistycznego uczynił księdza. Księdza Browna.

Przyzwyczajeni do konfrontowania obu wspomnianych wcześniej porządków – a ugruntowaniu tego przyzwyczajenia sprzyja dość głośna, chociaż w istocie trzeciorzędna, marginalna działalność współczesnych poszukiwaczy demonów – możemy uznać głównego bohatera omawianych tu opowiadań za egzemplarz dość nietypowy. Ksiądz Brown nie tłumaczy bowiem, jak moglibyśmy się spodziewać, kolejnych zbrodni ingerencją szatana czy działaniem nadprzyrodzonego, ale szuka dla nich racjonalnych wyjaśnień, takich, którym prawa fizyczne, biologiczne i chemiczne nie stoją na drodze. W trzeźwym oglądzie rzeczywistości nierzadko dystansuje towarzyszące mu osoby, wśród których znajdują się również ateiści, sceptycy czy przedstawiciele nauk ścisłych.

„Przygody księdza Browna” nie są oczywiście, co warto zaznaczyć, młotem na jakichkolwiek przeciwników, nie ma w nich też publicystyki. To w gruncie rzeczy utwory detektywistyczne o bardzo klasycznym fundamencie z dodatkiem angielskiego humoru. Ksiądz Brown jest poniekąd figurą, w której konstrukcji pobrzmiewa echo typowych dla baśni motywów kompensacyjnych: choć niepozorny, wręcz mały, przeciętny, skromny, początkowo zawsze na drugim planie – właśnie on rozwiązuje zagadki, którym inni sprostać nie byli w stanie. Dlatego, że jest geniuszem? Bynajmniej. To też dość istotna cecha odróżniająca go od wielu innych postaci detektywów, chociażby od Sherlocka Holmesa, z którym zresztą ma również niemało punktów wspólnych (umiejętność dostrzegania najmniejszych szczegółów) – narrator w żadnym miejscu nie tworzy wrażenia, że mamy do czynienia z geniuszem, również sam ksiądz Brown tego nie robi. W tle jest raczej sugestia, że księżulo (tak czasami określa go narrator) sprawnie korzysta z narzędzia wspólnego ludziom jako takim – z rozumu. Tylko tyle i aż tyle.

Tradycyjność tych opowiadań wiąże się również z ich statycznością. Nie są to w żadnym razie utwory o dynamicznej akcji angażującej głównego bohatera. Wprawdzie i on sam, i pozostali bohaterowie nie zawsze pojawiają się na scenie post factum, czasami mamy do czynienia z równoległością przestępstwa oraz poczynań postaci, ale najważniejsza część, czyli rozwiązywanie zagadki, opiera się na dedukcji i analizie tego, co się wydarzyło, innymi słowy, bystry kapłan z reguły nie musi już nigdzie chodzić, niczego badać, z nikim rozmawiać, a nawet jeśli to robi, my otrzymujemy tylko końcowy wykład, dzięki któremu tajemnica zostaje przed nami odsłonięta. Jako czytelnicy jesteśmy tu więc trochę jak dzieci we mgle, ale nie ryzykowałbym stwierdzenia, że znajdujemy się na straconej pozycji. Pewnych rzeczy możemy się czasem domyślać, tym bardziej że ksiądz Brown ma w zwyczaju enigmatycznie czy za pomocą metafor sygnalizować, jeszcze przed właściwym rozwiązaniem zagadki, co zwróciło jego uwagę – to właśnie miejsce dla nas i naszej wyobraźni; oczywiście możemy przejść od razu do dalszej lektury, ale możemy też sami zmierzyć się z tajemnicą – ile w tym będzie udziału intuicji, a ile praktycznego wykorzystania narządu pod czaszką, to już inna sprawa. Trzeba jednak zaznaczyć, że w cyklu znajdziemy zagadki, które poziomem skomplikowania dorównują słynnemu „Zabójstwu przy Rue Morgue” Edgara Allana Poego, tak że musimy być świadomi, iż trzeba nam się będzie zdać przede wszystkim na księdza Browna.

Zaniepokojonych stopniem uwikłania bohatera w chłodny i bezduszny racjonalizm uspokajam – dla niego zagadki są często inspiracją do pewnych refleksji natury moralnej czy też, moglibyśmy powiedzieć, antropologicznej. Odpowiedź na pytanie „kto zabił?” nie wyczerpuje jego ciekawości. W tle jest zawsze „dlaczego?”. To ostatnie pytanie uzmysławia nam i postaciom towarzyszącym kapłanowi, że u źródeł przestępstw stoją określone słabości czy przywary. Uwagi na ten temat są czynione zawsze niejako mimochodem, na dodatek ze szczyptą angielskiego humoru, dla którego ironia nie jest czymś obcym, dlatego Chesterton nie popada w żadnym miejscu w moralizatorski ton – tę swoistą warstwę dydaktyczną omawianych opowiadań możemy traktować jako wartość naddaną. Nie czyni ich ona gorszymi czy topornymi, ale właśnie atrakcyjnymi.

Trudno powiedzieć, że „Przygody księdza Browna” się zestrzały – przeciwnie, chociaż to tylko beletrystyka, obecna w nich bezkonfliktowa, a przy tym fundamentalna koegzystencja nauki i wiary stanowi szczególnie dzisiaj przypomnienie, iż oba porządki mogą spokojnie współistnieć, przypomnienie zarówno dla tych, którzy prawie wszystko (co złe) tłumaczą nadaktywnością szatana, jak i dla tych, którym się wydaje, że wiara to przeszkoda na drodze poznania. A nawet jeśli machniemy na to ręką, nadal zostanie nam kawał solidnej literatury detektywistycznej.


[Tekst został też opublikowany na stronie lubimyczytac.pl]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1246
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: jolietjakeblues 05.12.2015 14:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Współcześnie dość powszec... | A.Grimm
Świetny, mądry tekst.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: