Dodany: 30.11.2015 08:53|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Bomba w genach



Recenzent: Dorota Tukaj


Po doskonałym, wstrząsającym "Motylu" i prawie równie świetnej, choć w finale nieco dosłodzonej "Lewej stronie życia" wielu czytelników gotowych jest brać w ciemno każdą powieść Lisy Genovy. Jak się wydaje, definitywnie postanowiła ona poświęcić swoją twórczość dramatom ludzi obarczonych poważnymi chorobami układu nerwowego, do czego ma lepsze niż przeciętny literat warunki (jako neurobiolog nie zajmuje się wprawdzie bezpośrednio leczeniem pacjentów, lecz prowadząc badania naukowe nad fizjologią i patologią mózgu, musi mieć wiedzę identyczną jak ta, której potrzebuje lekarz). Jej czwarta powieść (w międzyczasie ukazała się jeszcze "Kochając syna") porusza problem schorzenia znacznie rzadszego niż to, które zaatakowało bohaterkę" Motyla", ale jeszcze bardziej przerażającego.

Dlaczego? Zajrzyjmy przez okna dwupiętrowego budynku w irlandzkiej dzielnicy Bostonu, zamieszkanego przez O’Brienów. To zwykła, nieszczególnie zamożna rodzina, w której nie ma naukowców, bankierów ani menedżerów; standardem jest wykształcenie średnie i przyuczenie do konkretnego zawodu, który się wykonuje, póki wiek i zdrowie pozwolą, a to wystarcza na podstawowe potrzeby (ale już nie na remont odziedziczonego po przodkach domu). Joe i Rosie pobrali się zaraz po szkole i dochowali się w krótkim czasie czworga dzieci. Gdy historia się zaczyna, on liczy sobie trzydzieści sześć lat i, jak to policjant, ma na co dzień do czynienia ze złymi stronami ludzkiej natury oraz nieszczęściem i cierpieniem tych, których owo zło dotknęło. Nikogo więc specjalnie nie dziwi, że czasem bywa roztargniony, przemęczony i nerwowy. Nawet on sam nie rozumie jeszcze tego sygnału ostrzegawczego, który mu się ukazuje, gdy patrzy na swoje odbicie w lustrze po niespodziewanym wybuchu agresji.

Mija siedem lat; dzieci są już samodzielne, najstarszy syn zdążył się ożenić. A Joemu coraz częściej zdarzają się dziwne przypadki: a to wypuści coś z rąk, a to się potknie i upadnie. Nie dość tego, przestaje sobie radzić w pracy – napisanie najprostszego raportu zajmuje mu kilka razy więcej czasu niż dawniej, a na obowiązkowych ćwiczeniach z musztry zachowuje się jak niesforny przedszkolak, myląc ruchy, wiercąc się i wzruszając ramionami… Posądzenie o alkoholizm szczególnie go boli, bo wciąż żywe jest w jego pamięci wspomnienie matki, która spędziła wiele lat w szpitalu dla nerwowo chorych; mówiono, że to właśnie alkohol doprowadził do tego, iż pod koniec życia nie była w stanie nic koło siebie zrobić ani z nikim się porozumieć. Żeby ostatecznie położyć kres podejrzeniom i uspokoić Rosie, zgadza się na badania. A prawda okazuje się trudna do zniesienia: to choroba Huntingtona (HD), nieuchronnie prowadząca do śmierci w ciągu najwyżej dwóch dekad od rozpoznania, a wcześniej czyniąca życie ofiary i jej bliskich piekłem z powodu systematycznie nasilających się niekontrolowanych zaburzeń ruchowych oraz zmian osobowości. I gdyby tylko… ale to nie koniec, bo natura zafundowała jeszcze potomkom chorych genetyczną rosyjską ruletkę: każdy z nich ma 50 procent szans, że nosi w sobie bombę z opóźnionym zapłonem, na której unieszkodliwienie medycyna dotąd nie wynalazła sposobu. Zatem każde z czworga młodych O’Brienów – strażak Joseph, dla odróżnienia od ojca zwany JJ, który właśnie oczekuje narodzin potomka, barman Patrick, tancerka Meghan i instruktorka jogi Katie – może za kilka czy kilkanaście lat zobaczyć u siebie to, co teraz widzi u ojca. Postęp nauki umożliwił wykrywanie fatalnej kopii genu – wystarczy tylko pobrać krew i już się wie, czy dostało się wyrok śmierci, czy nie. Ale… czy każdy chce to wiedzieć? A jeśli tak, co zamierza zrobić, jeśli diagnoza okaże się niekorzystna?

Zmierzenie się z dramatem rodziny, która stanęła w obliczu takiego nieszczęścia, wymagało od autorki nie tylko wiedzy naukowej; jak dowiadujemy się z posłowia, wiele czasu spędziła z ofiarami HD i ich bliskimi oraz lekarzami, poznając wszystkie możliwe aspekty życia z tą straszną przypadłością. Toteż trudno mieć wątpliwości, że zarówno szczegóły medyczne, jak też kwestie psychologiczne – reakcje samego chorego i jego krewnych na rozpoznanie HD, podejście do wykonania testów genetycznych – zostały przedstawione w pełni wiarygodnie. Trzeba jednak zauważyć, że Genova wybrała dla swoich bohaterów jeden z najlepszych możliwych scenariuszy (nie wchodząc w szczegóły, by nie zepsuć czytelnikom niespodzianki, mogę zdradzić jedynie, że nieszczęście, które spadło na Joego i jego dzieci scala rodzinę, zwiększa wzajemną tolerancję i akceptację jej członków, a przecież w życiu nie zawsze tak bywa…), realizując go w konwencji ciepłego melodramatu, co sprawia, że wstrząs emocjonalny jest nieco mniejszy, niż przy lekturze "Motyla". Trochę słabiej wypadła tu też polska wersja językowa, w której zdarzają się dziwaczne, niewydarzone frazy („czuł się lepiej, nie przywdziewając niezjednanej persony policjanta”[1], „wyciągnął z szafki największą szklankę po słoiku”[2] – to sformułowanie powtarza się dwukrotnie), lapsusy translatorskie („powstała rękami tego samego wolnomularza, który zbudował dróżkę z żółtej kostki”[3]: w oryginale zapewne znajduje się w tym miejscu słowo „mason”, które znaczy także – a na pewno w tym kontekście – „kamieniarz”; „postarzał się o trzydzieści lat, jakby był Cynowym Drwalem”[4]: „tin” znaczy i „cynowy”, i „blaszany”, a w odniesieniu do wspomnianej postaci z baśni Franka Bauma tradycyjnie używamy tego drugiego określenia), błędy w pisowni nazw własnych („porshe”[5]) i nieprawidłowo przeniesione wyrazy („wódz-ie”[6]). To trochę irytuje – z drugiej strony warto jednak irytację powściągnąć, bo przecież liczy się przesłanie: dzięki takim powieściom wzrasta wiedza społeczeństwa o rzadkich chorobach i o tym, co przeżywają dotknięte nimi rodziny, zwiększa się liczba gotowych wspomóc pieniędzmi lub czynem stowarzyszenia chorych, a sami chorzy rzadziej stają się obiektem drwin lub niezdrowej ciekawości i czują, że nie są sami na świecie. Jeśli nawet nie jest to wielka literatura, dla niektórych ludzi może okazać się bezcenna.


---
[1] Lisa Genova, "Sekret O'Brienów", przeł. Joanna Dziubińska, wyd. Filia, 2015, s. 21.
[2] Tamże, s. 116.
[3] Tamże, s. 162.
[4] Tamże, s.92.
[5] Tamże, s. 24.
[6] Tamże, s. 31.




Autor: Lisa Genova
Tytuł: Sekret O’Brienów
Tłumaczenie: Joanna Dziubińska
Wydawnictwo: Filia, 2015
Liczba stron: 448

Ocena recenzenta: 4,5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 644
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: