Dodany: 21.12.2009 16:57|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

O miłości może nie wszetecznej, ale na pewno fatalnej


Nie powiem, żeby tytuł był jedynym kryterium, którym się kieruję przy wyborze lektur, ale czasem właśnie tylko irytujący tytuł potrafi mnie na dobre odstraszyć od książki. I z tego powodu, gdyby nie fakt, że autorką niniejszego utworu jest Iris Murdoch, pewnie by długo trwało, zanim bym się zdążyła do niego przekonać. Kiedy jednak już mi wpadł w ręce, okazało się, że owo fatalne dla moich uszu brzmienie jest dziełem nie tyle samej pisarki, co tłumaczki (Wiesławy Schaitterowej, której poza tym absolutnie nie mam nic do zarzucenia); w oryginale bowiem powieść nosi tytuł „The Sacred and Profane Love Machine”, a od pospolitości, trywialności czy nawet wulgarności - bo tak się tłumaczy treść drugiego z użytych przez autorkę przymiotników - do wszeteczeństwa jednak daleko. To ostatnie nazywane jest w języku angielskim dość rzadkim słowem (rzecz. lechery, przym. lecherous), które, podobnie jak i jego polski odpowiednik, trochę już wyszło z użycia i raczej nie należało się spodziewać napotkania go w powieści z drugiej połowy XX wieku. Swoją drogą, też nie wiem, jak należało ów tytuł przełożyć, by był bardziej zgodny z oryginałem, a do tego ładnie brzmiał po polsku…

Samej powieści - co zresztą było do przewidzenia, zważywszy moje wcześniejsze doświadczenia z twórczością Murdoch - w zasadzie nie mam nic do zarzucenia. Jedyne, co mi niekoniecznie odpowiada, to pokierowanie losem jednej z powieściowych postaci, zasługującej moim zdaniem na coś lepszego. Ale z drugiej strony, wszakże i w życiu zdarzają się niespodziewane wypadki, a ich ofiarami padają nie zawsze ci, którzy powinni dostać za swoje…

A poza tym - powieść rzeczywiście jest o miłości. O różnych obliczach miłości, dodajmy, a także o tym, do jakich komplikacji technicznych i emocjonalnych może doprowadzić źle ulokowane uczucie.

Tego wszystkiego dowiadujemy się stopniowo, w miarę jak autorka wprowadza na scenę kolejne postacie. Bo na początku wydaje się, że para głównych bohaterów - Harriet i Blaise Gavenderowie - żadnych problemów nie mają. Ona jest gospodynią domową, która dawno już zarzuciła marzenia o uprawianiu malarstwa, on - wziętym psychoanalitykiem, nieomal rozrywanym przez pacjentów; nastoletni syn, David miewa wprawdzie dziwne nastroje, ale kto ich nie ma w tym wieku? Rzadkie chwile, gdy wszyscy są razem, nie wskazują, by coś było nie tak.

A jeżeli jest, to raczej u sąsiada Gavenderów, Montague Smalla. Monty porzucił nauczycielstwo dla trzeciorzędnej literatury sensacyjnej, która przyniosła mu sławę i pieniądze, ale teraz pogrążony jest w depresji po śmierci żony. Jest to rzeczą zupełnie naturalną, zwłaszcza że odejście Sophie poprzedzały miesiące okropnego cierpienia, którego mąż musiał być świadkiem, lecz jakieś drobne szczegóły jego zachowania wydają się wskazywać, że doskwiera mu nie tylko żal i tęsknota. Zwłaszcza gdy niespodziewanie do jego samotni wdziera się intruz - Edgar Demarnay, dawny przyjaciel, wieloletni wielbiciel Sophie, który pragnie wraz z nim rozpamiętywać stratę…

A już na pewno prawie wszystko jest nie w porządku u kolejnej osoby dramatu, Emily McHugh: i samotnie wychowywany syn, sprawiający problemy wychowawcze (notabene - co jest rzadkim zjawiskiem u tej pisarki, jakoś stroniącej od ukazywania postaci dzieci - mały Luca stanowi doskonałe, choć ledwie w paru scenach nakreślone studium zaburzeń emocjonalnych dziecka nie doświadczającego miłości i nie znajdującego w nikim oparcia), i jego ojciec, zaszczycający ich wprawdzie regularnymi odwiedzinami i łożący na utrzymanie, ale jakoś nie palący się do usankcjonowania związku, i utrata pracy (spowodowana co prawda niedostatecznymi kompetencjami samej Emily, ale o ileż wygodniej myśleć, że zawiniona tylko przez przemądrzałą i złośliwą uczennicę!), i kłopotliwa współlokatorka, która, dopuszczona do poufałości, zdecydowanie za bardzo wtyka nos w sprawy swojej dawnej pracodawczyni…

Co łączy teraz lub połączy później te trzy wątki, okaże się w miarę rozwoju wydarzeń. Ale na razie, gdy kilka osób niezależnie od siebie dostrzega w wieczornym mroku sylwetkę małego chłopca wpatrującego się w dom Gavenderów, nikt nie przeczuwa katastrofy. A katastrofa będzie, i mało kto wyjdzie z niej bez szwanku. Ktoś będzie musiał przewartościować wszystkie swoje wcześniejsze priorytety, komuś zostanie zadany ból nie do zapomnienia… I tylko, jak to w życiu bywa, najbardziej zostaną pokrzywdzeni ci, którzy niczego nie mają na sumieniu, a ci najbardziej winni będą przekonani, że i tak już swoje odcierpieli z nawiązką…

Kolejny punkt dla Murdoch, a na półce już czekają dwie kolejne powieści tej autorki.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1075
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: