Dodany: 19.11.2015 12:06|Autor:
Gerritsen – wydanie pierwsze
Recenzent: Marta Rojewska (atram_ent)
Na początek słowo wyjaśnienia: w Polsce książka ukazała się po raz pierwszy w 2008 roku pod tytułem „Sen o miłości”; wydane teraz (2014) wznowienie nosi tytuł „Z zimną krwią”.
Twórczość Tess Gerritsen podzielić można na trzy kategorie. Pierwsza to świetne thrillery medyczne w rodzaju „Grawitacji” czy „Infekcji”, druga – cykl o detektyw Jane Rizzoli i patolog Maurze Isles, będący inspiracją dla amerykańskiego serialu „Rizzoli&Isles” (w Polsce zatytułowanego „Partnerki”), trzecią natomiast są romanse kryminalne. Pisarka debiutowała w 1987 r. właśnie powieścią z ostatniej wymienionej kategorii, a po mniej więcej dziesięciu latach właściwie porzuciła ten gatunek. „Z zimną krwią” stanowi jedną z ostatnich należących do niego książek.
Omawiana powieść ma niejako dwie odsłony – kryminalną i romansową. Wszystko zaczyna się od wybuchu w magazynach w Portland. Bomba podłożona została w sposób charakterystyczny dla nieżyjącego zamachowca Vincenta Spectre'a, co skłania policję do wniosku, że sprawcą jest jego uczeń bądź naśladowca. Śledztwo w tej sprawie prowadzi detektyw Sam Navarro wraz z zespołem. Do kolejnego wybuchu dochodzi w kościele pod wezwaniem Dobrego Pasterza, i tylko dzięki dezercji pana młodego na chwilę przed ceremonią w zamachu nikt nie ginie – ślub miał się odbyć o 14:00, wybuch następuje kilkadziesiąt minut później. Porzucona panna młoda, Nina Cormier, staje się świadkiem eksplozji, a wkrótce potem ktoś próbuje zepchnąć jej samochód z drogi. Detektyw Navarro dochodzi do wniosku, że to ona jest celem zamachowca, zagadką pozostaje jedynie motyw. To nie do pojęcia, że komuś mogła aż tak się narazić zwyczajna pielęgniarka, wychodząca za mąż za przeciętnego lekarza. Policjant zaczyna trudną walkę o udaremnienie planów przestępcy, utrzymanie przy życiu świadka i odkrycie wszystkich faktów w tej skomplikowadziwnej układance.
Drugie oblicze powieści to historia porzuconej przed ołtarzem panny młodej, która ze względu na zagrożenie życia zostaje objęta ochroną przez przystojnego, acz obojętnego i chłodnego w obejściu policjanta, czyli rycerza na białym koniu (ten zwrot pojawia się w książce co najmniej kilkanaście razy, aby czytelnik nie przeoczył, broń Boże, z kim ma do czynienia). Ona oczywiście uważa, że nie może liczyć na miłość, bo skoro została porzucona, coś jest z nią nie tak, a on na pewno traktuje ją wyłącznie jako element układanki. Policjant chce zachować pełny profesjonalizm, z autopsji wie, że świadek to nie najlepszy materiał na dziewczynę, bo rzeczywistość jego pracy jest trudnym wyzwaniem dla każdego związku, a jednak nie może pozostać obojętnym wobec brązowych oczu i silnego charakteru Niny.
Tyle, jeśli chodzi o fabułę; teraz może ocena ogólna. Część romansowa jest dość schematyczna (cóż za odkrycie...). Mam wrażenie, że ocena powieści zależy głównie od tego, jak się do niej podchodzi – dokładniej mówiąc: od tego, czy czytelnik nastawia się na romans, czy na kryminał (Gerritsen to zbyt dobra pisarka, by wątek sensacyjny był mdły i nieistotny). Pomijam pewną nielogiczność motywów, które każą zamachowcy zabić Ninę – zbyt dużo musiałabym zdradzić, żeby o niej napisać, więc tylko sygnalizuję jej istnienie. Książka jest bardzo krótka – raptem 250 stron przy czcionce 13 czy 14 punktów, co oznacza dość wartką akcję. Miłośnikom kryminałów, a zwłaszcza medycznych thrillerów Gerritsen, raczej jej nie polecam, ale dla innych odbiorców to całkiem niezła propozycja na spokojny wieczór.
I na koniec słów kilka o tłumaczeniu (dawno nie znęcałam się nad tłumaczeniami, więc czas najwyższy). Powieść napisana jest stosunkowo prostym językiem, jednak zważywszy, że wersji oryginalnej nie miałam w rękach, nie wiem, czy to cecha stylu autorki, czy kwestia tłumaczenia. Bardzo mnie bawi, gdy tłumacze stosują zwroty, związki frazeologiczne bądź nazwy geograficzne należące do naszej kultury w tekstach mocno osadzonych w realiach innego kręgu kulturowego. W „Z zimną krwią” są dwa śliczne i puszyste tego przykłady. „Dostała dziś czarną polewkę, i ją zjadła”[1] – stwierdza w myślach na wskroś amerykański (choć nie spożywający nagminnie pączków) gliniarz. I niedługo potem: „(…) obecność dwóch agentów federalnych z Wydziału ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni. Obaj mieli miny poważnych ekspertów odwiedzających Kozią Wólkę”[2]. Niby wszystko się zgadza, sens zachowany, czytelnik od razu wie, o co chodzi, ale... No właśnie, „ale”. W pierwszym przypadku stwierdzenie „Dostała dziś kosza, i zniosła to z godnością” (zachowując dziwną interpunkcję tłumaczki) byłoby z pewnością mniej wzniosłe (o ile literacka wzniosłość jest właściwa dla tej kategorii literatury), ale nieco bardziej adekwatne do realiów. W drugim przypadku sformułowanie „(...) odwiedzających prowincjonalne miasteczko/niewielką mieścinę na końcu świata” pozwoliłoby uniknąć pewnego dysonansu poznawczego. Na szczęście nie ma tu przeliczenia cen na złotówki (a i o takich przypadkach słyszałam), ale jednak zadaniem tłumacza jest jak najlepiej odwzorować treść oryginału przy zachowaniu sensu i spójności, a to jakoś się w tym przypadku nie udało.
---
[1] Tess Gerritsen, „Z zimną krwią”, przeł. Monika Krasucka, wyd. Mira, 2014, s. 37.
[2] Tamże, s. 146.
Autor: Tess Gerritsen
Tytuł: Z zimną krwią
Przekład: Monika Krasucka
Wydawca: Harlequin, 2014
Liczba stron: 252
Ocena recenzenta: 4,5/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.