Dodany: 18.12.2009 17:18|Autor: McAgnes

Zwichrowana rzeczywistość


Przeczytałam "Pieśń żeglarzy" bardzo dawno temu, podsunęła mi ją moja mama. Po przeczytaniu zdziwiłam się, że mi ją podsunęła, bo to książka nie w jej typie. Potem się wyjaśniło - nie czytała jej. Pożyczył jej ktoś, kto czytał, i powiedział, że to bardzo ciekawa pozycja (ciekawe, ile razy jeszcze użyję słowa "czytać" w najróżniejszych odmianach?).

Jakiś czas temu przypomniałam sobie o niej i chciałam do niej wrócić. Niestety. Nie pamiętałam tytułu ani autora, jedyne, co pamiętałam, to mglisty zarys klimatu powieści i przewijającą się w tle Alaskę. Pytanie zadane mamie pozostało bez odpowiedzi - do tej pory bowiem jej nie przeczytała. Na szczęście Bblionetka okazała się pomocna i udało mi się książkę odszukać, potem kupić i przeczytać po raz wtóry.

Poprzez miejsce akcji ma się pewne skojarzenia z "Przystankiem Alaska". Ale i w treści są pewne (bardzo co prawda luźne) powiązania z tym filmem. Poprzez ludzi. Twardych, wysmaganych zimnym wiatrem i ciężko doświadczonych. Przejdźmy więc do nich.

Głównym bohaterem książki jest Ike Sallas, desperado Na-Ciebie-Kolej. Po przejściach, bez rodziny, z wierzchu twardy, ale z miękkim sercem. Wciąż ma jakieś problemy, ilość przygód czy też kłód rzucanych pod nogi przekracza możliwości zwykłego człowieka, ale to przecież desperado. Problemy? Ike, klnąc pod nosem, robi z nimi porządek. Albo i nie, to zależy. Nie wiem, od czego, chyba od samego Ike'a.

Główną bohaterką książki jest Alice. Wściekła Aleutka - tak ją nazywano, chociaż jej ojcem był Rosjanin. Po alkoholu uosobienie wściekłości - wścieka się na wszystkich i na wszystko wokół, a język ma tak ostry, że rani do krwi.

Głównym bohaterem książki jest Greer. Tu już muszę rzucić cytatem, bo soczysty: "Greer urodził się w najciemniejszym zakamarku slumsów Bimini. Był dziesiątym synem pewnej złocistoskórej dziewczyny wschodnioazjatyckiego pochodzenia, to akurat dziecko zrobił jej płomiennobrody potomek wikingów. Owoc związku nie okazał się ani czarny, ani czerwony, ani biały"[1].

Głównym bohaterem książki jest też Lojalne Psubractwo Zadołowanych. "Stanowiło alaskański odpowiednik Friars Clubu, jeśli można sobie wyobrazić Friars Club gromadzący śmietankę dokerów, szoferów, rybaków z kutrów, pilotów hydroplanów, robotników (a może i rozbójników) drogowych, marynarzy, kibiców hokejowych, a także szajbusów, odlotowców i odtrąconych Aniołów Piekieł"[2].

Główną bohaterką książki jest Alaska. Dlaczego Alaska? "Bo Alaska to kraniec, kres, Ostatni Szaniec Pionierski Ideałów. Z Alaski nie ma już dokąd pójść. Kiedyś można było do Brazylii, co wzięło w łeb, bo Trzeci Świat musiał spłacić dług Pierwszemu i Drugiemu. [...] Przez pewien czas żywiono nadzieję, że to może być Australia, ale nadzieja okazała się jeszcze jedną wiktoriańską fanaberią, przeżartą przez białe mrówki i rasizm. Afryka? Nigdy nie miała szans; dzięki łobuzom wszelkiej maści wcześniej wynaleziono tu przekręt niż koło. Chiny? Legendarny Śpiący Gigant przebudził się w pętach ekonomicznych i w smogu. Kanada? Obrobiona przez spryciarzy, podczas gdy te ciapy gapiły się na hokeja i piły piwo. Księżyc? Mars? Farma na orbicie? Wybaczcie, kochani, nie da rady. Piłką, którą do nas podano, jest planeta Ziemia - i tę właśnie piłkę trzeba rozegrać"[3].

No i przeczytajcie sobie to o Alasce. Samo sedno. Czuć klimat książki jako całości (ale nie fabuły, o nie!). Klimat gorzki, sarkastyczny, humorzasty. Zwichrowana rzeczywistość, gorzka codzienność. Niedaleka przyszłość, góry śmieci, degeneraci i zwyczajni ludzie, żyjący sobie dalej, byle do przodu. W ten świat wpływa jacht z Hollywood z ekipą filmową na pokładzie i robi zamieszanie, oj, takie, że hej.

Ale to nic. To naprawdę nic. Tego, co się dzieje POTEM, nie da się opisać. Zrywa beret z głowy, nawet jak się tego beretu nie ma. I co, już wiecie, czemu ta książka spodobała mi się? Bo niczego nie można być pewnym. Bo nie wiadomo, czy to, co czytam, jest na serio. Czy może jednak powinnam przymrużyć oko. A jeśli tak, to jak bardzo przymrużyć, czy tylko trochę, czy całkiem. Do tego drugie oko jest w tym samym czasie całkiem szeroko otwarte i myślące. Bardzo to lubię, wiecie? Że książka zmusza do myślenia. W trakcie i po przeczytaniu też. Jak by co, to ja ją biorę na bezludną wyspę.

PS. Mama w końcu przeczytała "Pieśń żeglarzy" i również jest pełna uznania dla autora.



---
[1] Ken Kesey, "Pieśń żeglarzy" tłum. Wojsław Brydak, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1996, s. 28.
[2] Tamże, s. 74.
[3] Tamże, s. 47.


[Tekst zamieściłam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4615
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: jolietjakeblues 29.01.2010 11:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam "Pieśń żegla... | McAgnes
Ciekawie przedstawiasz postacie głównych bohaterów. Piszesz o książce przez ich pryzmat. Rozumiem, że są według Ciebie najważniejsze. To one wywierają wrażenie, a nie fabuła. Być może.
Powieść jakby nie Kesseya. Jakby nie autora "Lotu nad kukułczym gniazdem". Ale zbliżona do pozostałych książek Kesseya. Jakiś nieobliczalny klimat. Wszystko jakieś do końca niesprecyzowane. Chciałoby się rzec, że psychodeliczne. Niby Alaska, ale nie całkiem. Nie krzywe zwierciadło. Raczej matowa szyba.
Użytkownik: McAgnes 06.02.2010 20:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawie przedstawiasz po... | jolietjakeblues
Kesey znakomicie operuje piórem, a już odmalować swoich bohaterów potrafi mistrzowsko - to zresztą widać nie tylko tu, ale i innych jego powieściach. Dlatego skupiłam się na nich. A fabuła - tak jak piszesz - psychodeliczna, dobrze to ująłeś.
Użytkownik: ka.ja 06.02.2010 20:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam "Pieśń żegla... | McAgnes
Doceniam "Lot nad kukułczym gniazdem", ale to własnie "Pieśń żeglarzy" jest moją ukochaną książką Keseya. Czytałam ją już pięć razy w całości i kilkanaście razy sięgałam do fragmentów. Chyba wreszcie ją sobie kupię
Kesey jest gawędziarzem doskonałym; wszystko jedno czy rozwija główny wątek, czy wdaje się w liczne dygresje i drobiazgi. Może nawet w drobiazgach jest lepszy?

A tłumaczowi wielkie "szpoklak" za Popilutów! Co ja się naszukałam, jak to jest w oryginale! Znalazłam (DEAPS) i uważam, że pomysł pana Brydaka jest o niebo lepszy.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: