Dodany: 15.12.2009 16:01|Autor: Garret Reza

Cudowne "Źródło"...


Zamieszczę tu kilka swoich luźnych myśli, które nasunęły mi się podczas czytania lub zaraz po nim. Gwoli formalności streszczę fabułę, a przynajmniej jej założenia: było sobie dwóch gości studiujących architekturę. Jeden uczył się pilnie, dostał na zakończenie staż w prestiżowej firmie. Drugi kwestionował to, czego się miał uczyć, był krnąbrny, w nagrodę oblał ostatni rok studiów i poszedł na staż tam, gdzie chciał. Pierwsze 100 stron wam streściłem, tzn. ich szkielet bez 199 kości. A teraz jazda.

Jest w tej książce coś ważnego: bohaterowie. Tacy, których chciałoby się poznać w rzeczywistości. Tacy dający nadzieję. Że w tym tłumie, który spotkasz w swoim życiu, znajdzie się ktoś, kogo warto będzie poznać. Nie tylko ludzie żyjący „z drugiej ręki”. Prawdziwi ludzie, z którymi nadal będziesz chciał się spotykać, którzy nie wyczerpią się po miesiącu.

Galerię bohaterów tej opowieści z grubsza można zawrzeć w liczbie nie przekraczającej dziesięciu. Co ciekawe, główny bohater wcale nie jest tym, który najczęściej się tu pojawia. Ba, powinien być właściwie postacią drugoplanową – przewija się gdzieś w tle, najczęściej wspominany przez którąś z innych postaci. Tak naprawdę wychodzi na pierwszy plan na ostatnich 200-100 stronach. A mimo to książka jest o nim. On jest bohaterem pierwszoplanowym.

Ale czytający nie jest tego do końca pewien. Bo bohaterowie główni pojawiają się tu stopniowo. Jedni pokazują się już na początku, inni wchodzą stopniowo – wspominani przez pozostałych, ale nigdy we własnej osobie - po 100 stronach... po 500... I wszystko jest całkowicie naturalne. Bo gdy oni się pojawiają, czytelnik ma już w pamięci kilka zdań o nich przeczytanych. Np. artykuł w gazecie, który mocno wstrząsnął czytelnikiem, był podpisany nazwiskiem kogoś, kto za paręset stron złapie fabułę za jaja. A i sama gazeta też nie należała do przeciętnego zjadacza chleba...

Jak ich poznajemy? Najczęściej zaczynamy od znienawidzenia. Wynika to przeważnie z niezrozumienia. Budowla ich precyzyjnie nakreślonej intrygi waliła mi się na głowę, a rozwiązywało ją zaledwie jedno zdanie. Jedno, które wyjaśniało wszystko.

A sama ich prezentacja? Najwyższych lotów. Jak wspomniałem – są to ludzie warci poznania. Bo o nich można by spokojnie pisać, bez obaw, że w pewnym momencie nie będzie już o czym. Ja się tego nie podejmę – ale wina leży po mojej stronie. Zwyczajnie nie umiałbym objąć choćby jednej głównej postaci tu występującej. A nawet jeśli, nie muszę tego robić. Ayn Rand zrobiła to za mnie. Ja nie muszę tego robić znowu, gorzej, razić was swoją amatorszczyzną. Nie jest to moim celem. Nigdy nie będzie.

Wydaje się, jakby każdy ich gest był ważny, to, w co się ubrali, to, co zamawiają w kawiarni, jaki artykuł czytają w gazecie – lub może czytają wszystkie. Nie ma tu rzeczy nieprzemyślanej – bo i mamy do czynienia z ludźmi, którzy panują nad sobą. Trzymają wszystkie swoje gesty w garści, nie pozwalając sobie na odstępstwo od wiary – nie zdradzają siebie samych.

Fabułę w tym dziele można by nazwać „naturalną”. Wszystkie kolejne wydarzenia wydają się pojawiać bez zaskoczenia ze strony czytającego. Chodzi mi tu o całe to uniwersum, w jakim żyją bohaterowie. O reakcję tłumu. Reakcję gazet. Na wydarzenia. Na słowa, na nowe osiedle, które powstało. Zastrzegam: „naturalnie” nie znaczy „przewidywalnie”. Mimo że tłum jest w jakimś stopniu przewidywalny. Ale nie o tłum w tej książce chodzi.

Ważne jest, że w żadnym momencie nie poczułem, że świat tu pokazany jest wymyślony. Jednocześnie jest on bardzo daleki. Nie od ideału, nie od rzeczywistego stanu. Bo temu ostatniemu odpowiada on pewnie w 100%. Raczej w tej prostocie – gdy obserwowałem jakiegoś człowieka i znałem jego motywację. Tłum w sądzie, z którego trzy czwarte nigdy nie widziało obrazoburczej Świątyni. Kobieta z pękiem buraków, której dano siłę, o czym ona nie wiedziała. Ale wiedział ten, w którego te buraki rzuciła. Ja wiedziałem to, czego oni nie wiedzieli – nie tak, jakbym czytał tę powieść jeszcze raz, znając zakończenie. Notabene, jedno z wielu zakończeń. Bardziej chodzi mi tu o nieczytanie o wydarzeniach z przysłowiowymi wypiekami na twarzy. Podchodziłem do wielu żywych momentów niezwykle chłodno, z dystansem. Ale nie od razu, musiałem się tego nauczyć. Ta książka mnie pod tym względem doświadczyła. Zdałem.

Teraz chyba czas na to, dzięki czemu książka mnie zainteresowała: wartości. Miała mi dać w łeb tak, bym zbierał potem szczękę. Otrzymałem to, choć w innej formie niż oczekiwałem. Dostałem monumentalny przykład, wspaniały pomnik na cześć tego, co już wiedziałem. Jedność i wspólnota nie jest tu cnotą. Cnotą jest egoizm. Altruizm jest ułudą. Władza jest jedynym pragnieniem, osiągalnym tylko poprzez kłamstwo. Prawda nikogo nie obchodzi. Tłum żyje życiem z drugiej ręki. Najważniejsze jest „Ja” i to, czego „Ja” pragnie. Bycie szczęśliwym to najwyższa z niemożliwych. Przeszłość to przeszłość, nie teraźniejszość ani przyszłość. Wciąż jest wiele do odkrycia. Pasożyty żyją i mają się dobrze.

Wyjątek: trzy sceny. Generalnie są one monologami, których rozmach można by od biedy porównać z Wielką Improwizacją. Jest to „wymiana” zdań między parą ludzi. Wszystkie są ważne, ale przełomową jest tylko pierwsza. To tu kości padają. Los człowieka zostaje przypieczętowany. Gdy ten sam człowiek bierze udział w kolejnej ze scen, która jest dużo bardziej potworna od „Idź i patrz”, on już nie reaguje. Przegrał dawno temu. Ja to wiedziałem. Przyjąłem to, bez emocji.

Największa zasługa tej książki to skrystalizowanie kilku moich poglądów. Rzucenie na nie nowego światła. Ukazanie nowego kąta, pod którym mogę na siebie patrzeć. I się oceniać. A także dowiedzieć się, jak inni patrzą na mnie. Zrozumieć ich.

Nic się nie zmieniło.

Jeszcze jeden argument za tym, że ta książka jest wielka. „Źródło” jest sobie wierne. Czerpie samo z siebie. Każdy jego element jest przemyślany, nie ma tu zbędnego spójnika, przecinka. Wszystko jest potrzebne, wpisane idealnie w tę wielowątkową, wielopoziomową opowieść, rozpisaną na dziesięciolecia, wielu bohaterów, różne płaszczyzny odbioru. To książka rozwijająca się, wciąż mająca więcej do zaoferowania. Każdemu.

Minusy? Brak odpowiedzi na pytanie „Po co człowiekowi miłość do drugiego człowieka?”. I w przemówieniu końcowym był błąd (chyba, postawiono tam za przykład źródła USA – w ogóle było tam za dużo patriotyzmu). No i zakończenie było stanowczo... za szybkie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5084
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Pok 31.10.2012 15:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Zamieszczę tu kilka swoic... | Garret Reza
Strasznie chaotyczna recenzja. Właściwie bardziej przemyślenia przelane na papier. Szkoda, że nie popracowałeś więcej nad tekstem, bo mogłoby z tego wyjść coś dobrego.

A co do pytania na końcu:
„Po co człowiekowi miłość do drugiego człowieka?”

W filozofii Rand miłość odgrywa duże znaczenie, tyle że trzeba na nią patrzeć przez pryzmat kolektywnego egoizmu. Istnieją dwa podstawowe założenia:
- jestem najważniejszy;
- nie mam prawa wtrącać się w sprawy innych (jestem ponad tym).
Kocham więc tak naprawdę ze względu na siebie. Kocham bo czuję miłość. Mogę nawet stracić życie w imię tej miłości. Miłuję, bo tego pragnę. Ale nie wywieram wpływu, nacisku. Uznaję suwerenność drugiej osoby. Uznaję, że ma ono prawo do takiego samego egoizmu jak ja. Jeśli miłość jest obopólna to sprawa rozwiązana. Obydwie osoby otrzymują przyjemność i są szczęśliwe. Głównym bodźcem jest jednak nie tyle druga osoba, co jej wizja tkwiąca w moim umyśle. Ustosunkowuję się do mojego umysłu, a nie do obiektywnego stanu rzeczy (bo go nie znam i poznać nie mogę). Siebie znam przez introspekcję. I tylko siebie. Moje ja jest skrajnie autonomiczne - i wiem o tym.

Koncepcje Rand są bardzo logiczne, choć czasem dość skomplikowane i nie zawsze łatwo wyjaśnić w czym tkwi sedno.
Mam nadzieję, że choć trochę przybliżyłem o co chodzi (jeśli dobrze interpretuję zamysł autorki - a chyba tak).
Użytkownik: Pok 31.10.2012 15:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Zamieszczę tu kilka swoic... | Garret Reza
Teraz dopiero zauważyłem, gdy spojrzałem na początek tekstu:
"Zamieszczę tu kilka swoich luźnych myśli, które nasunęły mi się podczas czytania lub zaraz po nim"

W takim razie cofam to i owo.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: