Dodany: 13.12.2009 17:42|Autor: dot59
Ucieczka z wolności na wolność
Na „Dziewczynę z zapałkami” polowałam już od dawna, mając niczym (poza wyczytaną gdzieś w prasie dwuzdaniową notką) nieuzasadnione przeczucie, że będzie to lektura niezwykła. O autorce wiedziałam tylko, że jest poetką (dobrych 30 lat temu natrafiłam gdzieś na dwa czy trzy jej wiersze, które na tyle wzbudziły moje zainteresowanie, że zapamiętałam nazwisko), że studiowała u prof. Janion i że zrobiła kiedyś do któregoś z kobiecych czasopism doskonały wywiad z Hanną Krall (niestety nie udało mi się dociec, do którego, a przekopanie mojego archiwum wycinków prasowych zajęłoby zbyt dużo czasu).
W zasadzie już po pierwszych paru kartkach wiedziałam, że przeczucie mnie nie zawiodło, a im dalej zagłębiałam się w tekst, tym bardziej byłam pewna, że mam przed sobą świadectwo kapitalnego zmysłu obserwacyjnego połączonego z darem ubierania myśli w doskonale zestawione słowa. Celowo nie piszę o szczerości i odwadze, nie wiedząc, czy „Hanuś, żonka Pawła”[1] jest w pełni tożsama z autorką, czy choć po części jest kreacją literacką. Chociaż właściwie niezależnie od tego jestem pełna podziwu - w pierwszym przypadku dla otwartości, z jaką narratorka odsłania swoje uczucia, nie zawsze należące do gatunku tych, którymi lubimy się chwalić przed obcymi, w drugim dla mistrzowskiego stworzenia wrażenia stuprocentowej autentyczności.
„Dziewczyna z zapałkami” to na poły poetycka, na poły przeraźliwie realistyczna opowieść o jakże częstej, można powiedzieć - banalnej sytuacji. Studenckie małżeństwo, zawarte odrobinę z miłości, ale znacznie bardziej z chęci wyrwania się z domu (jakże znamienne jest zdanie rozpoczynające zwierzenia narratorki: „Wyszłam za mąż jak na wolność…”[2]!), z potrzeby nadania sobie jakiejś innej niż dotychczasowa tożsamości („Dlaczego Hańcia wyszła za mąż za Pawła? Prawdopodobnie dlatego, że wybrała się w drogę w poszukiwaniu swego imienia i zabłądziła…”[3]), okazuje się czymś zupełnie innym, niż miało być. Sama namiętność, zresztą wyraźnie nierówno podzielona między dwoje młodych, nie wystarcza, aby zbudować coś trwałego. A cóż trwalszego niż pełna rodzina? Więc „(...) dziecko. Dziecko. Muszę mieć dziecko. (…) Dziecko zbuduje mi dom, dziecko się mną zaopiekuje. Dziecko mi znajdzie przyjaciół. Oswoi dla mnie teściową i teścia. (…) Będzie jak śliczna kokardka, która zwiąże nas razem”[4]. I znowu pudło. On nie dojrzał do rodzicielstwa - denerwuje go wrzeszczące niemowlę, nieład w mieszkaniu, wiecznie zmęczona żona; ona kocha dzieci, i to, i następne, bo instynkt macierzyński bierze górę nad wszystkimi negatywnymi stronami posiadania potomstwa, ale równocześnie doznaje coraz mocniejszego poczucia przytłoczenia skrzeczącą ze wszystkich stron pospolitością: „albo pić, albo jeść, albo smoczek, albo pielucha”[5], „a w głowie - jak w spalonej bibliotece”[6]. Teściowie akceptują wnuki, ale nie synową; to, że je urodziła, nie zatrze przekonania, że jest nie dość dobra dla uwielbianego potomka, zresztą kto wie, jaka kobieta byłaby, może żadna? Małżonek nie zamierza dorosnąć; nie dla niego obowiązki domowe, nie dla niego wychowanie, on zarabia na życie i on wymaga: „Zrób coś, żeby ta gówniara nie ryczała! (…) Dlaczego pranie nie nastawione? Po co tak kwoczysz wkoło tego gówniarza, weź się do czegoś!”[7]. Takie wrzaski potrafią zabić nawet większe uczucie niż to, które łączy Hańcię i Pawia, i nie pomaga „ten ostateczny krok ku wolności”[8] w postaci własnego mieszkania, bo złudzenie, że „Paw tam, we własnym, osobnym domu złagodnieje, bo w wolności mieszka dobroć”[9], pozostaje tylko złudzeniem…
Któż z nas nie zna takiej sytuacji, jeśli nie z doświadczenia własnego lub kogoś z bliskich, to z opowiadań znajomych, z artykułów w kobiecej prasie? Kto nie widział, jak proza życia zabija marzenia o wzajemnej miłości i poszanowaniu, jak bezlitośnie rozdmuchuje marzenia, jak wysysa z człowieka talenty, ambicje, odruchy altruizmu - wszystko, z czego można by się cieszyć?
Tym większy mój podziw i szacunek dla autorki, że potrafiła taką zwyczajną - a właściwie nie, „zwyczajna” to nie jest dobre słowo, nie powinno się nazywać zwyczajnym czegoś, czego nie akceptujemy i choćby się zdarzyło tysiącowi osób, nie chcielibyśmy być tą tysiąc pierwszą, więc raczej „pospolitą” - historię opowiedzieć w sposób równocześnie zachwycający i przerażający. Zachwycający umiejętnością operowania słowem, ostrością spojrzenia, celnością przemyśleń, a przerażający rozmiarem dramatu mądrej i utalentowanej kobiety, zagubionej wśród rekwizytów „prosto z życia” - mięsa wystanego w kolejce, wywróconego nocnika, gipsu na zwichniętym barku... Nie bez powodu i sama autorka, i recenzująca książkę Krystyna Kofta widzą w tekście opowieści Hańci analogie do losu Sylvii Plath w ostatnich latach jej życia; jeśli się sięgnie po dzienniki Plath, bez trudu można odnaleźć zapiski o niemożności skupienia myśli, zamieraniu twórczej weny, o stłamszeniu prozaicznymi czynnościami, o osamotnieniu (nie w sensie fizycznym, bo przecież nie jest się samotną w towarzystwie dwojga ruchliwych maluchów, lecz duchowym, będącym poczuciem, że zostało się w obliczu wszystkich przeciwności i dokuczliwości świata kompletnie bez pomocy i bez odrobiny czyjegokolwiek zrozumienia)… Sytuacja może różni się tylko o tyle, że Plath darzyła męża bezgranicznym uczuciem niemal od pierwszego ich spotkania aż do chwili, gdy odkręciła gaz; tymczasem narratorka dość wcześnie zdaje sobie sprawę, że jej małżonek jest tylko „Pierwszym z Brzegu”[10], i chyba to właśnie przesądza o charakterze jej decydującego kroku, niebędącego krokiem ostatecznym, a wręcz przeciwnie, pierwszym w kierunku rzeczywistej wolności… Można się dziwić, dlaczego tak późno, można ją potępiać, że bez końca rozdrapuje rany, zamiast raz a dobrze uciec od tego swojego sobowtóra - męczennicy starającej się zadowolić męża i teściów. Ale to jest właśnie piekielnie życiowe, znacznie prawdziwsze, niż gdyby się odbywało szybko i bezrefleksyjnie...
Chyba się nie pomylę, zaliczając tę książkę do najlepszych tegorocznych lektur i przyznając jej dość eksponowane miejsce na liście moich preferencji czytelniczych. Jeżeli nawet nie wrócę do niej jako całości, to wrócę przynajmniej do wynotowanych z niej cytatów (jeszcze nie liczyłam, ile miejsca zajmą, ale sądzę, że parę stroniczek się uzbiera).
---
[1] Anna Janko, „Dziewczyna z zapałkami”, wyd. Nowy Świat, Warszawa 2007, s. 17.
[2] Tamże, s. 5.
[3] Tamże, s. 10.
[4] Tamże, s. 55.
[5] Tamże, s. 62
[6] Tamże, s. 59.
[7] Tamże, s. 107.
[8] Tamże, s. 117
[9] Tamże, s. 117.
[10] Tamże, s. 52.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.