Dodany: 06.11.2015 18:12|Autor: zsiaduemleko

O tym, jak Takeo miał słuch w stereo


I weź tu uwierz kobiecie. To miał być pierwszy tom trylogii nazwanej "Opowieściami Rodu Otori", tak przynajmniej twierdziła autorka, która potem zmieniła zdanie i dopisała czwarty tom, bo kto jej zabroni. I teoria o trylogii poszła się kochać. Następnie, najwyraźniej zadowolona ze swojego niezdecydowania, zmieniła zdanie po raz kolejny i stworzyła tom piąty, zawierający tym razem wydarzenia poprzedzające te z wcześniejszych czterech. Jak to się mówi – prequel. I teraz nie wiem, bo póki byłem przekonany, iż całość liczy trzy tomy, byłem gotowy je przeczytać. Nagle okazuje się, że jest ich pięć i nikt nie da mi gwarancji, że zanim je przerobię, nie powstanie szósta. Bo póki autorka żyje, kłamczucha jedna, ja z pewnością jej nie uwierzę. W wyrazie protestu i zadzierania nosa postanowiłem, że drugiego tomu już nie przeczytam. Hearn z pewnością będzie srodze zawiedziona, ale nie dam się przebłagać. Decyzja była tym łatwiejsza, że "Po słowiczej podłodze" najzwyczajniej mnie rozczarowało jako powieść fantasy, gdyż za taką ponoć uchodzi, a im bardziej się zastanawiam, tym więcej wad dostrzegam. Choć dziełu Hearn niewiele można zarzucić na gruncie stylu i kanwy, to fabularnie kuleje wyraźnie, a oklepani jak pośladki prostytutki bohaterowie nie są w stanie wzbudzić większych emocji. Trochę szkoda, ale jednocześnie rozwiązuje to mój dylemat czy czytać dalej trylogię.

Autorka zachłannie zaczerpnęła z tradycji feudalnej Japonii, co uznaję za zaletę, bo okres ten uwielbiam na poziomie porównywalnym z westernem. Powołała do życia fikcyjną krainę z równie fikcyjnymi bohaterami i wydarzeniami, ale trudno wyzbyć się wrażenia, że czytamy o Japonii. Tej do przesady honorowej i okrutnej Japonii, o tyleż silnych, co specyficznych tradycjach, które nie pozwalały na otwartą miłość, ale w zamian dawały prawo do zemsty. Do tradycji należało również, by często klęczeć z twarzą ku ziemi oraz wozić ze sobą w jukach głowy poległych i prezentować je szerszej publiczności. Co po części wynikało z tradycji zemsty, a po części było pewnie niezłym szpanem, choć ja tego rodzaju bufonadę nie do końca rozumiem.

Niemniej właśnie na skutek obawy przed zemstą narodziła się koncepcja słowiczej podłogi. W czym rzecz? Już spieszę z wyjaśnieniami. Otóż wszyscy najpotężniejsi możnowładcy tak bardzo lękali się sytuacji, w której ktoś w nocy przyjdzie i ukradnie im głowę, że kazali budować wokół swojego legowiska podłogę skrzypiącą przy nawet najmniejszym nacisku. Zwolennicy romantyzmu powiedzieliby, iż podłoga śpiewała jak słowik, ale umówmy się, ona jedynie ładnie skrzypiała. A nawet ja mam skrzypiący parkiet i dotychczas nie przyszło mi do głowy, by nazywać go słowiczą podłogą. Rzecz jasna miało to utrudniać skrytobójcom bezszelestne zakradnięcie się do ofiary, ale na co dzień musiało trochę irytować. Co w tym wszystkim najciekawsze, to fakt, że słowicze podłogi (uguisu-bari, gdyby ktoś pytał) rzeczywiście istniały, a nawet istnieją nadal. I zapewne wciąż skrzypią, choć mnie wystarcza mój parkiet.

Trochę zwlekam z zarysem fabuły, bo nie ma specjalnie o czym pisać. Głównym bohaterem jest nastoletni wieśniak Takeo, któremu przytrafiają się różne mniej lub bardziej interesujące rzeczy, aż w końcu trafia on na dwór i pod opiekę jednego z potężnych rodów. Chłopak zaczyna dojrzewać, ale zamiast poczciwej mutacji trapi go syndrom wyczulonego słuchu – słyszy każdy szept, krok i szelest. Należałoby współczuć jego rodzicom chcącym się pokochać, gdy Takeo śpi w pokoju obok. Ale on rodziców już nie ma, więc w całości poświęca się nauce oraz szkoleniu swoich niespotykanych zdolności, chcąc najwyraźniej zostać nindżą (jak ja mu zazdroszczę). Równolegle możemy śledzić losy Kaede – piętnastoletniej ślicznotki, która ma niewiele do gadania i bez sprzeciwu musi zostać żoną dwukrotnie starszego od niej mężczyzny (jak ja mu zazdroszczę!). Jednak zanim to nastąpi, dochodzi do jej przypadkowego spotkania z Takeo. W efekcie pochodnia uczuć między nimi rozpala się już od temperatury pierwszego wejrzenia, ale dalszy przebieg tej miłości jest, delikatnie mówiąc, mętny i sztampowy.

Ogólnie rozwój akcji nie robi większego wrażenia. Podczas lektury nieszczególnie to jeszcze przeszkadza, ale kiedy przeanalizuje się całość po kilku dniach, coraz trudniej zachować dobre wspomnienia. Poszczególne wątki niczym nie zaskakują, a jeśli autorka postanawia już złamać przewidywalność następujących po sobie wydarzeń, robi to kosztem realizmu i spójności. Koronnym przykładem są tutaj kulminacyjne momenty w pałacu; wkrada się w nie narracyjny chaos, nierealność i brak logiki w zachowaniu bohaterów. Seks w samym ogniu bitwy? Poważnie? Najwyraźniej sama autorka niespecjalnie to sobie wyobrażała, bo odwróciła wzrok w najciekawszym momencie i zafundowała czytelnikowi klasyczne zaciemnienie sceny. Od czasu do czasu Hearn próbuje potrząsnąć odbiorcą, ale nawet jeśli którejś postaci zdarza się śmierć, to jest ona tyleż samo poruszająca, co spodziewana.

O bohaterach niewiele dobrego można napisać, bo ci nawet nie próbują wychodzić poza pewne ramy zachowań. Losy Takeo i Kaede nudzą tak bardzo, jak tylko nudzić mogą pozbawione humoru perypetie miłosne nastolatków. Pan Otori to człowiek o złotym sercu i serdecznym uśmiechu w każdej sytuacji. Nauczyciel Kenji, jak na wymagającego mistrza przystało, traktuje Takeo surowo. Główny szwarccharakter jest okrutny, lubieżny, bezwzględny i Hearn włożyła masę wysiłku, by czytelnik go przypadkiem nie polubił (to byłoby takie niepożądane!). Shizuka jest... no dobra, Shizuka jest fajna i nie razi. Ale jak to mówią: wśród ślepców jednooki królem, a raz w roku i dupa błyśnie.

"Po słowiczej podłodze" nie wytrzymuje krytycznego spojrzenia z perspektywy czasu. Założenia są świetne, całkowicie w moim guście, elementy fantasy – subtelne i do przełknięcia nawet dla zwolenników realizmu, styl również nie przyprawia o zgrzytanie zębów, więc aż trochę żal, że cała reszta jest pozbawiona ikry, a na bohaterów zabrakło autorce pomysłu. Dochodzę do wniosku, że Hearn może napisać jeszcze osiem kolejnych tomów, bo mnie to już nie interesuje.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1106
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: sowa 06.11.2015 21:09 napisał(a):
Odpowiedź na: I weź tu uwierz kobiecie.... | zsiaduemleko
Tytuł recenzji jest naprawdę cudnej piękności (książki zresztą też całkiem niezły), a treść upewniła mnie, że mogę sobie darować lekturę Hearn (tak też mi się i wydawało, ale przyjemnie znaleźć potwierdzenie-ostrzeżenie). Dziękuję :-).
Użytkownik: zsiaduemleko 06.11.2015 21:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Tytuł recenzji jest napra... | sowa
A dziękuję również, bo wymyślanie tytułu to dla mnie zawsze droga przez mękę i na trzeźwo nie da rady.
Użytkownik: sowa 06.11.2015 22:02 napisał(a):
Odpowiedź na: A dziękuję również, bo wy... | zsiaduemleko
Następnym razem dostaw krzesło i szklaneczkę, i daj znać - chętnie wpadnę Ci pomóc.
Użytkownik: Martap 15.02.2016 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: I weź tu uwierz kobiecie.... | zsiaduemleko
Świetnie ująłeś w słowa moje odczucia. Sięgnęłam po pierwszy tom z nadzieją na "japońskie klimaty" - spotkałam pseudojapońskie z elementami fantazy... Wypożyczyłam drugi tom, bo nie było książek, po które przyszłam, ale nie wiem czy przeczytam...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: