Dodany: 09.12.2009 11:27|Autor: Kori2

Z listu do mojego znajomego


Opowiadanie "Seymour - introdukcja", które jest utrzymane w formie strumienia świadomości, skupia się na przedstawieniu tytułowej postaci, Seymoura - zmarłego brata narratora, który go właśnie opisuje. Piszę o tym, bo po ostatniej twojej wiadomości o dezintegracji pozytywnej potrafię lepiej określić i nazwać to, o czym jest wspomniane opowiadanie. Nie umiem teraz powiedzieć nic pewnego o jego wpływie na moją osobę - ale sądzę, że poszerzyło ono moje doświadczenie, wiedzę o życiu bardzo istotnie.

Trafiłem na to opowiadanie w bardzo dobrym momencie - kiedy potrzebowałem obrazu zupełnie nieporównywalnego z moim sposobu na życie i jego jakość. Potrzebowałem, gdyż moje życie wtedy opierało się na bardzo niezdrowych i niewesołych podstawach, które były związane, oczywiście, z byciem katolikiem.

Nie mam zamiaru tworzyć kompletnego opisu "Seymoura - introdukcji". Zamiast tego przedstawię moje przemyślenia na temat pewnych jego sfer czy aspektów.

"Pamiętam też, że kiedyś, za naszych lat chłopięcych, Seymour obudził mnie z głębokiego snu, szalenie podniecony, świecąc żółtą pidżamą w ciemnościach. Twarz jego miała wyraz, który brat mój Walt określał jako »minę Eureka« i chciał mi powiedzieć, że wreszcie, jak mu się wydaje, zrozumiał, dlaczego Chrystus zabraniał kogokolwiek nazywać głupcem. (Problem ten od tygodnia dręczył Seymoura, ponieważ wydawało mu się, że to raczej brzmi jak dobre rady w stylu Emily Post niż tego, który się trudził około spraw swego Ojca). Seymour był pewny, że zechcę usłyszeć, dlaczego Chrystus to powiedział: ponieważ głupców nie ma. Owszem, durnie są, ale głupców nie ma. Seymour uważał, że dla takiej wiadomości warto mnie obudzić (...)"*.

Chciałbym się teraz skupić wyłącznie na przytoczonym wyżej cytacie. Chciałbym opisać wszystko, opisać naturę każdego słowa, zdania w nim zawartego, i napisać też o tym, rozróżnić, czego nie mogę opisać słowami. Myślę, że człowiek wpada nierzadko w pułapkę, gdy myśli, że słowa zawierają jakąś treść. Czy słowa są prawdziwą treścią, esencją? Czy mogę powiedzieć, o co tak naprawdę mi chodzi, gdy przytaczam ten cytat? Czy wszystko, o co tak naprawdę mi chodzi, mogę wyrazić słowami? Czy czytelnik może powiedzieć, że doskonale wie, o co mi chodzi, czy naprawdę może tego doświadczyć tak jak ja? Wyrażam co do tego wątpliwość, którą spróbuję opisać, a i tak będzie ona bardzo niepełną prawdą, jeśli w ogóle będzie miała w sobie prawdę. Wątpliwości, co do których mam wątpliwości (że są np. poprawnie sformułowane bądź czy są możliwe do przekazania i czy mogą być zrozumiane przez czytelnika). Oto one: nie wiem, czy czytelnik może doświadczyć tak jak ja, kompletnie pojąć i doświadczyć słowa z cytatu, który przytoczyłem. Przede wszystkim, mam co do tego wątpliwości, gdyż czytelnik jest osobnikiem innym ode mnie, co oznacza, że ma zupełnie inne doświadczenia, zupełnie inną świadomość, zupełnie inną wiedzę i sposób odbioru świata (nie będę tego dalej rozwijał, bo to już by była kompletna dżungla... napomknę tylko, że kiedy ktoś czyta, że ów czytelnik ma "zupełnie inną świadomość, zupełnie inną wiedzę i sposób odbioru świata" to zdecydowanie nie może wiedzieć, co mam na myśli, i co to wszystko tak naprawdę jest. Słowa, ech... ile mamy błędnych poglądów na ich temat, a dla ilu z nas powiedzenie "poglądy na temat słów" to typowo surrealistyczne sformułowanie. Kończę, już kończę, po tym -> słowie). Takie to mam wątpliwości. A jeszcze mam takie: czytelnik ma pewne uprzedzenia; nie rozumie, co czyta; ma już wyrobione bądź narzucone poglądy na pewne tematy, i tych poglądów nie zmieni, bądź też w ogóle nie ma poglądów na pewne sprawy, w ogóle nie myśli w pewnych kategoriach, nie dosięga świadomością pewnych spraw bądź nie zdaje sobie sprawy ze swoich poglądów i odczuć. Dobra, kończę, bo i tak jest to gadanie o niczym i nic nie zdziałam. Przechodzę do treści właściwej tego wywodu (ale wpierw odpocznę, odpocznę... jeszcze...).

Co mnie zachwyca w słowach przytoczonego cytatu, to nie tylko magia wspomnienia z dzieciństwa, którą czuję, naprawdę odczuwam, gdy to czytam, ale też ta esencja, treść wspomnienia. "Seymour obudził mnie z głębokiego snu, szalenie podniecony"* (jeśli chodzi o mnie jako o czytelnika, to chciałem powiedzieć, że uważam, iż panu Salingerowi udaje się niemała sztuka - że przez swoje pismo, dzieło literackie, dotyka mnie tak głęboko, że się wyrażę). Co dla mnie się zawiera w tym zdaniu to to, że Seymour nie przypomina mi nikogo, kogo znam. Nie znam żadnej osoby, która w ogóle by się zastanawiała dłużej nad czymś, nie znam nikogo, kto by myślał nad sensem jednego zdania, które wypowiedział Jezus. A przede wszystkim, nie znam nikogo, kto by robił to z takim zafascynowaniem, takim wewnętrznym nastawieniem, radością. Obudzić brata, będąc szalenie podnieconym odkryciem, którego dokonało się w myślach, odkryciem tego, co chciał przekazać Jezus w urywku swojej nauki. Rozumiesz mnie? Seymour to geniusz od młodego wieku, profesorem został chyba nie mając skończonych dwudziestu lat. Ale, co jeszcze odkryłem przy twojej pomocy niedawno, to to, że Seymour jest osobą zintegrowaną, i nie jest to przeciętny stan integracji, to jest bardzo zaawansowany stan rozwoju osobowości, rozwoju takich jej elementów, jak: duchowość, refleksyjność, umiejętność nadawania i poczucia sensu, radość, szczęście czerpane z siebie, innych i ze świata.



---
* Jerome David Salinger, "Wyżej podnieście strop, cieśle; Seymour - introdukcja", tłum. Maria Skibniewska, wyd. Czytelnik, 1981, s. 161.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 985
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: