"Mroczna Wieża" Stephena Kinga. Fragmęty, których nie zapomne i które zmusiły mnie do płaczu...
"...Przycisnął lufę do skroni Finliego i nacisnął spust. Łasica drgnął i znieruchomiał. Gniewnie skrzywiony, Eddie podniósł się z ziemi.
Robiąc to, kątem oka dostrzegł jakiś ruch i zobaczył, że inny strażnik, nadzorca tego obozu, podnosi się na łokciu, celując z czterdziestocalowego peacemakera. Eddie miał dobry refleks, ale było już za późno. Huknął strzał, z lufy wyskoczył jęzor ognia i krew trysnęła z czoła Eddiego Deana. Kosmyk włosów na potylicy podskoczył, odrzucony przez wychodzącą kulę. Eddie przycisnął dłoń do otworu nad prawym okiem, jak człowiek, który nagle - za późno - przypomniał sobie o czymś ważnym.
...-Eddie! - krzyknęła Susannah i rzuciła się ku niemu, podpierając się obiema rękami. Nie jest ciężko ranny, mówiła sobie, nie jest ciężko ranny, o Boże, nie pozwól, żeby mój mąż był ciężko ranny...
Potem zobaczyła krew wypływającą spod jego dłoni i spadającą kroplami na ulicę, i wiedziała, że jest ciężko ranny.
- Suze? - Powiedział wyraźnie. Suzie, gdzie jesteś? Nie widzę.
Zrobił jeden krok, drugi i trzeci...A potem upadł twarzą do ziemi, jak przewidywał stary Jaffords, gdy tylko go zobaczył. Ponieważ ten chłopak był rewolwerowcem, powiadam, i tylko takiego mógł oczekiwać końca..."
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.