Dodany: 01.12.2009 20:58|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Taka normalna rodzina…?


Po przeczytaniu dwóch czy trzech pierwszych rozdziałów w zasadzie nie miałam już wątpliwości co do oceny. Chociaż nie była to książka, którą się czyta z przyjemnością, o, nie! Tak jak „Owoc żywota twojego”, i ona przeraża, sprawia ból, wytrąca z równowagi. Bo jest to znowu rzecz o tym, co w człowieku ułomne, złe, podłe. W zwykłym człowieku, nie żadnym psychopacie czy cynicznym przestępcy. Bo przecież Cegłowscy są normalną rodziną, ani nie zdeprawowaną przez nędzę, ani nie rozpaskudzoną przez nadmiar pieniędzy. Dzieci chodzą do szkoły, rodzice pracują, babka krząta się po domu. Nikt nie pije na umór, nikt nikogo nie gwałci, nikt nie trafia na pogotowie z powodu sińców, złamań, wybitych zębów… a jednak coś jest nie tak.

Bronka nienawidzi młodszej siostry, a uczucia, jakie żywi dla pozostałych członków rodziny, wydają się wahać między niechęcią a obojętnością. Marynka gardzi i Bronką, i rodzicami, lituje się tylko nad babką, ale chyba bardziej dlatego, że ta jest najsłabsza w rodzinie i pomiatana przez dwie pozostałe przedstawicielki płci żeńskiej, niż z powodu jakichś cieplejszych uczuć. Teresa traktuje męża czysto instrumentalnie - idź, przynieś, załatw! - a do matki odnosi się w sposób, jaki trudno byłoby zaakceptować nawet w stosunku do płatnej pomocy domowej. Tadeusz milczy, udając, że nie dostrzega, jak żona wysługuje się schorowaną matką, jak faworyzuje ładniejszą i zdolniejszą córkę, jak druga córka mimo woli przejmuje od niej najgorsze cechy. Babka w milczeniu znosi upokorzenia - ale czy rzeczywiście nie ma w sobie ani krzty instynktu samozachowawczego, czy jest tak głęboko wierząca, że w odpowiedzi na pokrzykiwanie i besztanie nadstawia zgodnie z biblijną radą drugi policzek, czy może godzi się na wszystko, żeby stłumić w sobie poczucie winy za jakieś błędy, popełnione dawno temu, lecz do dziś procentujące skandalicznym zachowaniem córek wobec niej?...

Gdyby to była saga rodzinna, może przez kolejne retrospekcje udałoby się nam dotrzeć do prawdy, ale to zaledwie kilkumiesięczny epizod z życia tej rodziny, niby normalnej, a tak strasznie skażonej obłudą, pogardą, złością… To tylko - i równocześnie aż - drobiazgowe studium krzywd, jakie czyni w psychice dorastanie w takim środowisku. I żeby jeszcze dało się znaleźć punkt oparcia gdzieś poza domem - tymczasem szkoła, do której chodzą siostry, prezentuje obraz równie przerażający: koledzy naśmiewający się z brzydkiej i niezgrabnej Bronki, a ładnej i układnej Marynce zazdroszczący dobrych ocen, nauczyciele odreagowujący na uczniach swoje niepowodzenia i kompleksy, wartościujący ich wedle aktualnej przydatności dla siebie albo swoich krewnych… W pewnym momencie pomyślałam, że świat wykreowany przez autorkę niewiele się różni od tego ukazanego przez Celine’a w „Podróży do kresu nocy”, w którym praktycznie każdy odruch dobra skazany jest na zatracenie. I dopiero dotarłszy do końca pojęłam, że jednak nie, że te dwie powieści różnią się nie tylko przeznaczeniem - ta dla nastolatków, tamta raczej dla czytelników nieco dojrzalszych - ale i przesłaniem. Jedna i druga jest ostrzeżeniem przed złem, które drzemie w naturze człowieka, ale tylko ta pokazuje, że nawet wtedy, gdy się wydaje, że nie ma już żadnych szans, by się przed nim obronić, jest jednak jakaś deska ratunku. Każdy ma ją w sobie. Czy po nią sięgnie, to już jego sprawa…

Jedynym, co mi przeszkadzało podczas lektury, był powtarzający się w kilku miejscach - nie tylko w dialogach („A co ty klincujesz przed tym oknem”[1]), ale i w narracji („dobiła do klincującej w trzeciej klasie Bronki”[2]) - czasownik, którego znaczenia można się na szczęście domyślić z kontekstu, a nie znajdując go w żadnym słowniku[3] należy przyjąć, że jest regionalizmem. Ale na cóż ten jeden, kiedy nikt spośród bohaterów nie używa żadnych innych wyrażeń gwarowych - wszyscy mówią mniej lub bardziej potoczną polszczyzną, tak idealnie uśrednioną, że nie sposób się zorientować, czy miejscem akcji jest Warszawa, Wrocław, Białystok, czy jeszcze inne miasto z politechniką i tramwajami… Jednak i bez pełnej doskonałości w zakresie stylizacji językowej powieść jest tak mocna i tak prawdziwa, że bez wahania oceniam ją na 5.



---
[1] Ewa Ostrowska, „Co słychać za tymi drzwiami”, Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1987, str. 217.
[2] Tamże, s. 33.
[3] Poprawka: już po przygotowaniu recenzji do wklejenia znalazłam – w internetowym „Słowniku łódzko-polskim”, więc przy okazji od razu się dowiedziałam, skąd regionalizm pochodzi; według tegoż słownika "klincować" oznacza: "czuwać, siedzieć po nocach", ale jak wynika z kontekstu, chyba również jest używany w znaczeniu "tkwić".

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1826
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: koczowniczka 18.03.2010 10:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Po przeczytaniu dwóch czy... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo dobra książka, ale też bolesna. Ja przeczytałam nową, uwspółcześnioną wersję i nadal występuje w niej słowo "klincujesz", mało tego, matka kupuje Majce (tak nazywa się ta nielubiana córka) ubrania "na zgrzebkach"; przyznaję, że nie spotkałam się nigdy wcześniej z takim słowem, ale domyślam się, że chodzi o coś w rodzaju ciucholandu, szmateksu - może w Łodzi tak to się nazywa? Rzeczywiście, te regionalizmy niezbyt pasują.

Akcja dzieje się w Łodzi, w tej nowej wersji kilkakrotnie jest to powiedziane wprost.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: