Dodany: 08.10.2015 19:59|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ziarnko do ziarnka (kawy), a zbierze się…„Oda do radości”?


Jeśli nie każdy, to pewnie przynajmniej co trzeci człowiek w jakimś okresie życia marzy o tym, by dokonać czegoś wielkiego: zostać sławnym uczonym, wielkim politykiem, wybitnym artystą. Oczywiście, życie dość bezlitośnie weryfikuje te marzenia i w zasadzie nie mamy wątpliwości, że tylko znikomej cząstce populacji uda się je zrealizować. Ale zanim sobie z tego zdamy sprawę, mogą minąć całe lata, podczas których będziemy się starali osiągnąć swój cel, będziemy poszukiwali wzorców i śledzili drogi, jakie wiodły innych aspirujących do pożądanego przez nas stanu. A jeśli nam ktoś spróbuje dostarczyć odpowiedzi na „pytania: jak wykonywać poważną pracę twórczą i jednocześnie zarabiać na życie? Czy lepiej całkowicie poświęcić się swojemu projektowi, czy zajmować się nim po godzinach? A kiedy nie starcza czasu na wszystko, z czego najlepiej zrezygnować (ze snu? stałej pensji? wysprzątanego domu?)? I wreszcie – jak radzić sobie z rutyną twórczej, ale jednak codziennej pracy?”[1], czyż nie przyjmiemy ich z wdzięcznością oraz żarliwą chęcią natychmiastowego sprawdzenia w praktyce?

I oto amerykański dziennikarz i bloger Mason Currey podjął się tego niezmiernie trudnego zadania poniekąd mimochodem, początkowo starając się – jak pisze we wstępie – dociec, czy wśród sławnych ludzi pióra byli tacy, którzy – jak on sam – najefektywniej tworzyli wczesnym rankiem, zaś tracili wenę po południu. Znalezione historyjki o zwyczajach pisarzy począł zamieszczać na blogu, potem zaś wpadł na pomysł przetworzenia jego zawartości w książkę. I tak powstały „Codzienne rytuały”, zawierające 161 opowieści o dniu powszednim… no właśnie: wielkich umysłów, jak w wersji polskiej, czy też artystów, jak w oryginale? O ile rzeczywiście zdecydowana większość przedstawionych postaci to reprezentanci profesji artystycznych – literaci, plastycy, muzycy, dwoje choreografów, trzech reżyserów filmowych, ponadto kilku architektów, w których pracy niezbędny jest pewien talent plastyczny – o tyle filozofów, biologów czy matematyków raczej trudno do nich zaliczyć, nawet jeśli systematycznie publikują swoje prace, i w odniesieniu do nich określenie „wielkie umysły” jest bardziej na miejscu. Z kolei w przypadkach niektórych twórców byłoby ono co najmniej na wyrost (no, jednak między Albertem Einsteinem a Twylą Tharp czy też Marcelem Proustem a Mairą Kalman istnieje pewna różnica, i nie mam na myśli tej najbardziej oczywistej…).

Jak się można domyślić, w grupie tak różnorodnej pod względem demograficznym i zawodowym niełatwo znaleźć prawidłowości. Popatrzmy tylko na początek dnia: są tacy, co budzą się o „czwartej lub czwartej trzydzieści rano”[2], o szóstej, ósmej, dziesiątej, w południe i „koło piętnastej lub szesnastej, a niekiedy nawet dopiero o osiemnastej”[3], przy czym godzina pobudki nie w każdym przypadku wynika z upodobań, czasem po prostu z tego, że dany człowiek utrzymuje się z pracy etatowej w stałych godzinach, a tworzy w czasie wolnym (dla uproszczenia tu i dalej używam czasu teraźniejszego i rodzaju męskiego – choć wśród bohaterów są osoby żyjące i nieżyjące obu płci). Co po przebudzeniu? Najczęściej kawa, rzadziej herbata lub napoje mleczne; czasem, choć nie zawsze, śniadanie – u jednych złożone ze ściśle określonych produktów, u innych zupełnie dowolne. Pokrzepiwszy się, niektórzy niemal natychmiast biorą się do pracy twórczej, inni wylegują się w łóżku, czytają, spacerują, rąbią drewno… Również sam przebieg procesu tworzenia nie wykazuje związku ani z uprawianą przez nich dyscypliną sztuki/nauki, ani z wiekiem, płcią czy miejscem zamieszkania: jeden kompozytor potrafi „stworzyć koncepcję nowego dzieła wyłącznie w swojej głowie” – na przykład podczas gry w piłkę nożną – „po czym zapisać (...) ekstremalnie szybko”[4], drugi godzinami krąży między biurkiem a fortepianem; jeden pisarz narzuca sobie normę, powiedzmy, „dwustu pięćdziesięciu słów na kwadrans każdej godziny pisania”[5] i nie wstaje od biurka przed upływem wyznaczonych na pisanie trzech godzin, inny „nie ma zasad”, lecz „potrafi wiele zrobić podczas krótkich »szczelin« w ciągu dnia”[6]. Temu potrzeba specjalnie urządzonego pomieszczenia i dopilnowania, „by żaden odgłos nie przedostawał się do wewnątrz”[7], owemu najlepiej się pracuje „na składanym krzesełku”[8] na łące z widokiem na krowy, innemu w łóżku, kolejnemu gdziekolwiek, byle przy muzyce, a ktoś nie ma nawet „własnego pokoju ani specjalnego kąta do pracy”[9]. Wśród „wielkich umysłów” są niepalący i kopcący jak kominy, abstynenci i alkoholicy, nałogowi pożeracze medykamentów pobudzających i uspokajających oraz zwolennicy medycyny naturalnej, gastronomiczni asceci i łakomczuchy, pedantyczni porządniccy i skrajni bałaganiarze. Są wreszcie tacy, którzy na tle swojego nieutalentowanego otoczenia nie wyróżniają się zupełnie niczym prócz tego, że zamiast albo obok zwykłych prac zjadaczy chleba wykonują coś nadzwyczajnego – i ekscentrycy zwracający na siebie uwagę dziwacznymi rytuałami: ten co dzień życzy sobie kawy w innej filiżance, tamten ma zwyczaj spacerować po pokoju śpiewając i polewając się wodą z dzbanka, ów odprawia poranne ablucje na dachu lub zastępuje kąpiel przesiadywaniem nago w oknie, jeszcze inny trzyma w szufladzie zgniłe jabłka, bez których zapachu nie poczułby weny.

Jaki stąd wniosek? Nie ma jednej metody na pogodzenie życia codziennego z karierą twórczą; żaden sposób organizacji dnia nie jest uniwersalną receptą na maksymalne wykorzystanie uzdolnień; to, co jednemu przeszkadza i go ogranicza, dla drugiego może być inspiracją i podnietą... A najważniejszy i tak pozostanie talent: jeżeli szczytem naszych zdolności muzycznych jest wybrząkanie na pianinie popularnej etiudy, to choćbyśmy zaczęli wzorem Beethovena odliczać po 60 ziarnek na każdy poranny kubek kawy, „Ody do radości” nie skomponujemy...

Mimo pewnej pobieżności (niektóre notki składają się z kilkunastu wersów) zbiorek ten dostarcza interesujących informacji, a byłby jeszcze ciekawszą i przyjemniejszą lekturą, gdyby autorowi zechciało się zebrane dane usystematyzować – jakkolwiek, czy to wedle alfabetu, dat urodzenia, narodowości, czy rodzaju aktywności twórczej – lub w ostateczności chociaż sporządzić indeks alfabetyczny. Ten mankament powoduje, że chcąc po jakimś czasie powrócić do notki dotyczącej danego twórcy, trzeba albo odwracać kartkę po kartce, aż się na nią natrafi, albo mozolnie wyszukiwać jego nazwisko w trzystronicowym spisie treści.

Ponadto do wydania polskiego wkradły się nieliczne, lecz poważne błędy. Uwagi i tłumaczki, i redaktorki umknął fakt, że amerykańskie imię kończące się na „a” niekoniecznie musi być żeńskie; wskutek tego krytyk Ira Nadel stał się „biografką”[10] Toma Stopparda, zaś Ira Gershwin, brat kompozytora (skądinąd dość znany w swoim czasie tekściarz) – jego siostrą. Mylnie też została podana nazwa specyfiku pobudzającego zażywanego przez Jeana-Paula Sartre’a; „corhydron”[11] to lek z zupełnie innej grupy, który zaczęto pod tą nazwą produkować (w Polsce zresztą) długo po śmierci pisarza, zaś ten, jakim on się raczył, zwał się Corydrane (co ciekawe, w ulotce promocyjnej znalazła się nazwa poprawna).

Wysiłek Curreya przy tym wszystkim nie pójdzie jednak na marne, bo przecież życie artystów czy wynalazców zawsze ludzi interesowało; a skoro już zaczną jego poznawanie od krótkich szkiców obejmujących choćby tylko jeden jego aspekt, stamtąd prosta droga będzie ich wiodła do sięgnięcia po obszerniejsze źródła biograficzne.



---
[1] Mason Currey, „Codzienne rytuały. Jak pracują wielkie umysły”, przeł. Agata Napiórska, wyd. WAB, 2015; tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 85.
[3] Tamże, s. 104.
[4] Tamże, s. 116.
[5] Tamże, s. 40.
[6] Tamże, s. 136.
[7] Tamże, s. 59.
[8] Tamże, s. 66.
[9] Tamże, s. 121
[10] Tamże, s. 75.
[11] Tamże, s. 113.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2004
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: