Dodany: 17.09.2015 22:40|Autor: lutek01

Życiorysy darte na strzępy


"Zniszczone twarze
połamane kręgosłupy
życiorysy pisane darte na strzępy
niepotrzebne"[1]


Książki o ludobójstwach są często pozycjami wywołującymi konflikt w czytelniku. Z jednej strony chcemy je czytać, bo są świadectwem wydarzeń dziejowych, z drugiej – odczuwamy naturalny opór przed przyswojeniem sobie wiedzy o faktach drastycznych, które wywołują w nas niepokój, a których nie jesteśmy w stanie objąć rozumem ani ich sobie wyobrazić. Jedną z nich jest "Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy" Jeana Hatzfelda, autora znanego polskim czytelnikom głównie z cyklu o ludobójstwie w Rwandzie dokonanego przez ludzi Hutu na ludziach Tutsi w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Na tego, kto podejmie wyzwanie przeczytania i przeżycia książki francuskiego reportera oraz próbę jakiegoś ułożenia sobie przeczytanych treści czeka kilkanaście historii osób, którym udało się ocaleć z masakry. Opowieści starszych i młodszych, kobiet, mężczyzn i dzieci, ludzi wykształconych, chłopów i robotników najemnych. Wszystkich ich łączy jedno. Ocaleli. Jak zachowują się parę lat po ludobójstwie, jak radzą sobie ze świadomością, że są jedynym żyjącym członkiem dużej i wielopokoleniowej rodziny? Jak znoszą stale obecny przed oczami obraz swoich zamordowanych bliskich? Jean Hatzfeld pochyla się nad historiami tych ludzi i tworzy z nich bardzo dobrą i potrzebną pozycję. Dlaczego jest potrzebna, chyba nie trzeba pisać; dlaczego bardzo dobra?

Biorąc do ręki książkę taką jak ta, spodziewamy się niewypowiedzianego okrucieństwa i śmierci. I słusznie – to wszystko w niej jest. Ale Hatzfelfd nie koncentruje się na opisaniu, w jaki sposób ginęli Tutsi, nie epatuje przemocą i brutalnością historii mordowania. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że sam opis zadawania śmierci – mimo iż być tu musi – nie jest najważniejszy. Historia wymordowania rodziny i przyjaciół każdego z jego rozmówców to w istocie tylko część ich opowieści. Dużo bardziej chodzi o ich stan psychiczny, o pokazanie, jak wielkie spustoszenia spowodowało ludobójstwo nie tylko w planie wymiernym (setki tysięcy morderstw, zapaść gospodarcza kraju), lecz także w umysłach ludzi, którzy przetrwali. Ocaleni wyjawiają reporterowi, co myślą o dramacie, który ich spotkał, jak sobie z nim próbują poradzić lub jak sobie z nim nie radzą, mówią o tym, co obserwują na co dzień w swoich wioskach, porównują swoje życie przed i po. Nieraz są to słowa oskarżające, nieraz takie, które można by uznać za gotowość do procesu pojednania, nieraz zaś zwykłe przemyślenia, czasem powierzchowne, a czasem niezwykle głębokie, które nie pasują do naszego stereotypu biednego Afrykańczyka. Oddajmy na chwilę głos rozmówcom Hatzfelda:

"Kiedyś wiedziałam, że człowiek może zabić człowieka, ponieważ zawsze to robił. Teraz wiem, że nawet ktoś, z kim jadłeś z jednej miski czy spałeś, może bez trudu cię zabić. Zły człowiek może cię zabić zębami, oto czego później się nauczyłam. I moje oczy nie patrzą już tak samo na fizjonomię świata"[2] – Berthe Mwanankabandi, 20 lat, chłopka.

"Ocalały ma skłonność nie wierzyć, że naprawdę żyje, że naprawdę jest tym, kim był przedtem, i w pewien sposób tym właśnie jest jego życie"[3] – Innocent Rwililiza, 38 lat, nauczyciel.

"Dobrze wiem, że kiedy widziało się swoją mamę tak strasznie okaleczoną, cierpiącą tak długo, traci się na zawsze część zaufania do innych, nie tylko do interahamwe [ekstremiści Hutu dokonujący morderstw podczas ludobójstwa – przyp. mój]. Chcę powiedzieć, że śmierć mamy najbardziej mnie zasmuciła, ale jej zbyt długie cierpienie wyrządziło mi najwięcej szkody i to nigdy się nie zmieni"[4] – Jeanette Ayinkamiye, 17 lat, chłopka.

Z reportażu Hatzfelda, mimo że skoncentrował się on na mieszkańcach tylko jednej prowincji Rwandy, wyłania się powojenny obraz społeczeństwa tego maleńkiego afrykańskiego kraju. Sami Rwandyjczycy doskonale wiedzą, że nie są już tym samym narodem co przed ludobójstwem. Obserwują siebie i potrafią trafnie scharakteryzować. W wielu opowieściach pojawia się ten sam motyw – mężczyźni nie pracują i nie uprawiają roli, lecz spędzają cały czas w kabaretach (miejscowe bary), kobiety zachodzą w przypadkowe ciąże. Obraz inercji, rozpadu więzi i braku jakiejkolwiek chęci większości Rwandyjczyków do działania przygnębia.

"W Nyamacie jest czymś godnym zastanowienia, że ludzie nie zapraszają się już nawzajem jak kiedyś. Wiele osób zobojętniało na życie, bo podczas wojny zbyt wiele wycierpieli. Mówią: »Hutu tyle razy chcieli mnie zabić, teraz nic dobrego nie może mi się już przydarzyć«. Myślą: »Jestem wdową, jestem sierotą, nie mam już domu, nie mam pracy, nie mam już czym jeździć, nie mam zdrowia, jestem sam wobec tylu problemów i już nie chcę rozglądać się wokół«. Każdy skupia się na sobie. Każdy zabiera troski do swojego kąta, jakby był jedynym ocalałym, nie dbając już o to, że ten ból jest taki sam dla wszystkich. Mężczyźni spędzają w kabarecie więcej godzin niż kiedyś, ale nie ma żadnej wymiany poglądów. Kobiety mogą czekać przez miesiąc w domu i nie odwiedzi ich nikt z rodziny. Mężczyzna może przez trzy miesiące nie wychodzić, by dowiedzieć się, co słychać u młodszej siostry, a jeżeli już pójdzie i dowie się, że nie jest najlepiej, wraca bez słowa. W rodzinach urwały się więzi, jakby teraz każdy chciał wykorzystać wyłącznie dla siebie tę resztkę życia, która mu została. W mojej pamięci ludobójstwo dokonało się wczoraj czy raczej w zeszłym roku; i już na zawsze będzie to zeszły rok, bo nie dostrzegam żadnej zmiany, która pozwoliłaby czasowi znów wrócić na swoje miejsce"[5] – Édith Uwanyiligira, 34 lata, nauczycielka.

Jeszcze jedna cecha, która łączy Rwandyjczyków Tutsi, to ogromne poczucie winy. Poczucie winy w stosunku do tych, co zginęli, tak charakterystyczne dla ocalałych z zagłady. Znów wypada przytoczyć słowa jednej z bohaterek reportażu:

"Niektórzy chcą, by życie zatrzymało się po ludobójstwie, by nie musieli już na siebie patrzeć i siebie oceniać. Powtarzają: dlaczego nie mogłem ocalić mamy? Dlaczego nie mogłem ocalić moich dzieci? Czują do siebie wstręt, że jeszcze tu są, że żyją całkiem sami. (...) Jest wielu ludzi, którzy czują się winni, że żyją, lub którzy myślą, że zajęli przypadkiem miejsce jakiejś zasługującej na życie osoby, albo którzy czują po prostu, że nie powinni żyć"[6] – Sylvie Umubyeyi, 34 lata, asystentka socjalna.

Ale "Nagość życia" to nie tylko reportaż podejmujący trudny temat. To także bardzo dobrze napisana i doskonale wyważona książka. Przed każdym rozdziałem-opowieścią znajduje się wstęp, który opisuje współczesną Rwandę, jej mieszkańców, ich codzienne życie, gładko przechodząc do głównego bohatera danego rozdziału. To bardzo ważne, pozwala bowiem zaczerpnąć tchu przed zapoznaniem się z następną historią. Publikację uzupełniają nota o podstawowych faktach związanych z ludobójstwem w powiecie Nyamata, słownik oraz kalendarium, które pozwalają lepiej zorientować się w chronologii wydarzeń. Mogą czasami razić jednolity język wszystkich bohaterów oraz zaskakujące niekiedy w kontekście wieku czy statusu danej osoby sformułowanie myśli. Na przykład 12-letni uczeń mówi: "W kościele [miejsce masowego mordu – przyp. mój] widziałem, że w ludzkim sercu okrucieństwo może zastąpić życzliwość szybciej, niż przychodzi gwałtowna ulewa. Ta myśl mnie męczy i odbiera mi spokój. Myślę, że biali, a nawet czarni z sąsiednich krajów, nigdy do końca nie uwierzą w to, co się u nas stało. Przyjmą część prawdy, odrzucą resztę"[7]. Kładę to jednak na karb tłumaczenia wypowiedzi tych ludzi, formułowanych często w tak egzotycznych językach, jak rwandyjski francuski czy kinyarwanda, a następnie tłumaczonych na standardowy francuski i dalej na polski. Zakładam, że niuanse językowe gdzieś się zgubiły w przekładzie i przyjmuję, że taki właśnie był sens wypowiedzi pierwotnej.

Cytatów opisujących charakter i wartość "Nagości życia" mógłbym w tej recenzji zamieścić dużo, dużo więcej, bo właściwie cała książka utkana jest z wypowiedzi. Ale po co? Lepiej przeczytać i przeżyć ją samemu, do czego gorąco zachęcam.



[1] Ryszard Kapuściński, "Podsumowanie", w: tegoż "Notes", wyd. Czytelnik, 2005, str. 6.
[2] Jean Hatzfeld, "Nagość życia", Wydawnictwo Czarne, 2011, str. 148.
[3] Tamże, str. 94.
[4] Tamże, str. 30.
[5] Tamże, str. 135.
[6] Tamże, str. 178.
[7] Tamże, str. 21-22.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2533
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Eida 17.10.2015 00:07 napisał(a):
Odpowiedź na: "Zniszczone twarze połam... | lutek01
Lutku, a czytałeś poprzednie książki tego autora o ludobójstwie w Rwandzie? Pytam, bo zastanawiam się, czy ta książka to część jakiejś większej całości, czy mogę jednak sięgnąć po tę książkę bez znajomości poprzednich?
Użytkownik: lutek01 17.10.2015 10:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Lutku, a czytałeś poprzed... | Eida
Tych książek jest (jak na razie) 4, a ta jest pierwsza. Reszty na razie nie czytałem. Stoi na regale, ale ja muszę sobie taką literaturę dawkować, bo to jest literatura, którą mocno przeżywam. Jak chcesz to Ci podrzucę Nagość życia na którymś katowickim spotkaniu.Jak bedzie ktoś z Bielska-Białej to weźmie.
Użytkownik: Eida 18.10.2015 01:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Tych książek jest (jak na... | lutek01
Dziękuję, ale nie trzeba. Podobnie jak Ty, mam wszystkie 4 książki (jedną papierową, trzy w ebooku) - tylko czekają na lepsze czasy. Jak większość osób tutaj, cierpię na "nadmiar" książek do przeczytania i chroniczny brak wolnego czasu na czytanie. Po prostu zastanawiałam się, czy trzeba te reportaże czytać w kolejności wydania.
Użytkownik: reniferze 01.11.2020 20:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, ale nie trzeba.... | Eida
Po pięciu latach pewnie znalazłaś już czas, ale na wszelki wypadek zaznaczę, że tego cyklu nie trzeba czytać w kolejności.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: