Dodany: 07.09.2015 16:26|Autor: MonikaLK

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Republika piratów
Woodard Colin

Arrr! – prawdziwa historia piractwa


Colin Woodard jest jednym z najbardziej cenionych amerykańskich dziennikarzy politycznych. To laureat wielu prestiżowych nagród i wyróżnień. Był konsultantem historycznym przy tworzeniu gry "Assassin’s Creed IV: Black Flag", a "Republika piratów" stała się podwaliną serialu "Crossbones".

Przedstawiam autora, ponieważ to, co zrobił pisząc "Republikę..." jest godne największego podziwu. Opierając się na dokumentach, listach i zeznaniach, które jakimś cudem przetrwały trzysta lat, odtworzył nieprawdopodobnie barwny świat karaibskich piratów.

Małe dziewczynki zwykle fascynują wróżki, ale mnie od maleńkości pociągały historie awanturniczych rozrabiaków. Najpierw kochałam "Piotrusia Pana" (chociaż on akurat ucierał nosa piratom), później nastał czas Jacka Sparrowa, Barbossy i Czarnej Perły. Do tej pory uwielbiam serię filmów Jerry'ego Bruckheimera i czytając książkę Woodarda znalazłam między nimi masę powiązań. Granica oddzielająca fakty od fikcji jest tu bardzo cienka. A dlaczego? Bo te fakty są absolutnie nieprawdopodobne.

Autor "Republiki piratów" koncentruje się na złotych latach piractwa, czyli latach 1715-1725. Ta dekada zatrzęsła polityką Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Po raz pierwszy ktoś śmiał się sprzeciwić królewskim dekretom, co więcej, ów ktoś zdobywał coraz większą liczbę sojuszników i przewagę nad okrętami Jego Królewskiej Mości.

Głównymi dowódcami i jednocześnie bohaterami książki są kapitanowie najbardziej osławionych statków pirackich. Benjamin Hornigold, który długi czas w swojej załodze miał takie perełki, jak Edward "Czarnobrody" Thatch (późniejszy kapitan "Queen Anne's Revenge") i Samuel "Czarny Sam" Bellamy (kapitan "Whydach"). Ci panowie stworzyli z piractwa doskonały biznes. Rabowali statki z produktów, na które aktualnie był zbyt, nie zapominając przywłaszczyć sobie również klejnotów (zawsze będących w cenie). Z kolei Charles Vane na brygantynie "Ranger" to zupełnie inna historia. Jego sadyzm i nieuzasadniona brutalność doprowadziły go ostatecznie do zguby.

To właśnie Hornigold, założyciel republiki w Nassau na wyspie New Providence, w którymś momencie przyjął królewskie ułaskawienie i zaczął ścigać swoich braci. W pewnej chwili wielu piratów chciało skorzystać z możliwości, jakie daje życie w zgodzie z prawem, ale my nie o tym. My o tym, jak to się zaczęło, nie skończyło. Skąd pomysł i taki entuzjazm? Dlaczego tylu synów, mężów i ojców zdecydowało się na życie w ukryciu?

Właściwie mój wywód będzie czysto hipotetyczny. Wyobraźcie sobie sytuację, w której "uczciwy" pracodawca zapomina wypłacić Wam pensję albo rzuca marny grosz, sam pławiąc się w luksusie. Myślę, że nie musicie za bardzo męczyć wyobraźni, bo sprawa jest Wam znana choćby ze słyszenia. Tak właśnie wyglądała ówczesna praca na morzu. W niebezpiecznych warunkach spędzało się miesiące albo lata i dostawało za to... bywało, że nic. A teraz wyobraźcie sobie grupę rebeliantów, którzy mówią temu wszystkiemu: stop. Którzy oferują pracę w takim samym stopniu niebezpieczną, ale po niej dzielą się sprawiedliwie zyskiem, co więcej, traktują załogantów z nieporównywalnie większym szacunkiem niźli kapitanowie Korony i jakby tego było mało, uwalniają statki niewolnicze, czarnych stawiając na równi z białymi.

Przyznajcie sami. Gdyby w chwili skrajnej frustracji i biedy podszedł do Was facet z czarną brodą zasłaniającą niemal całą twarz i zapytał, czy nie wolicie się przyłączyć do jego kompanii niż pracować dla wyzyskiwaczy... Co byście zrobili? Nic więc dziwnego, że i w naszych czasach istnieje pewnego rodzaju piractwo. Nie jestem się w stanie temu dziwić.

Colin Woodard opisuje działalność piracką pod wieloma kątami. Rzeczywiście były epickie bitwy morskie i błyskawiczne abordaże okrętów nieporównanie większych i lepiej uzbrojonych niż te pirackie. Gry psychologiczne, jakie stosowali piraci okazały się świetnym materiałem na filmy, które przecież zrealizowano. Były nonszalanckie zachowania polegające na łaskawym i dobrym traktowaniu pojmanych. Specjalizowali się w tym Bellamy i Czarnobrody. W dokumentach są zapiski z ponad trzystu ich akcji i w żadnym nie ma mowy o zabiciu jeńca. Zajmowali statek, brali to, co było im potrzebne, a resztę zostawiali, nie krzywdząc załogi. Jeśli pech chciał, że potrzebowali przejętego statku, organizowali zaatakowanej załodze transport na ląd, niejednokrotnie wynagradzając finansową stratę. Często zdarzało się, że pokonani sami prosili o dołączenie ich do pirackiej braci. Jedynie Charles Vane odznaczył się na kartach historii wyjątkowym okrucieństwem i krwawymi, brutalnymi bitwami. Nie lubił oszczędzać jeńców, bywał złośliwy i przebiegły. Właśnie przez to ostatecznie stracił posłuch i szacunek.

Na New Providence gromadzili się wszyscy kapitanowie i ich załogi. Było dla nich bezpiecznym schronieniem, ponieważ mielizna otaczająca tę karaibską wyspę uniemożliwiała szybki atak najeźdźcy, dzięki czemu mieszkańcy nigdy nie byli zaskoczeni, mieli czas na zorganizowanie obrony. To właśnie do Nassau piraci zwozili łupy. Materiały, żywność, sól i monety. Ludzie żyli tam w dostatku i względnym spokoju. Choć najwartościowsze skarby były ukrywane na bezludnych wyspach, to jednak kapitanowie uczciwie dzielili się majątkiem z całą załogą.

Losy piratów zakończyły się różnie. Część z nich została pojmana przez odwiecznego, najzagorzalszego wroga – Woodesa Rogersa, który nie szczędził zdrowia i fortuny na zakończenie pirackich rządów. Niektórzy zawiśli na szubienicy, inny zginęli w czasie walki, a jeszcze innych zabrało morze. Przy wszystkich tych niesamowitych sytuacjach sztorm czy mielizna targająca burtę jak papier wypadają całkiem prozaicznie.

"Republika piratów" zawiera olbrzymią liczbę faktów historycznych, szczegółów demograficznych, politycznych i ekonomicznych. Na dłuższą metę mogą się one wydać nużące i momentami rzeczywiście takie są, ale w końcowym efekcie lektura tej książki okazuje się wysoce pasjonującą przygodą.

Kiedy będziecie oglądali "Piratów z Karaibów" – wiedzcie, że ci niezrównoważeni i okrutni osobnicy istnieli naprawdę i naprawdę na długie lata sparaliżowali handel morski. Bywało, że rabowali, palili i gwałcili, ale najczęściej ich potworne zachowania były tylko świetną grą aktorską, dzięki której nikt nie odważył się im przeciwstawić, żeby przypadkiem bardziej ich nie zdenerwować. Pamiętajcie, że Jack Sparrow, choć nie pod tym nazwiskiem i nie z tak ładną buzią, istniał naprawdę. Był jednym z najdoskonalszych taktyków i najłaskawszych kapitanów, a jego nabita na pal głowa z brodą, w której nadal powiewały wplecione w warkoczyki wstążki długie lata służyła za przestrogę. Miejsce, gdzie miał straszyć innych piratów (bo przecież skoro schwytaliśmy najlepszego z was, to was też dopadnie sprawiedliwość) do tej pory nosi nazwę Blackbeard Point.


[Recenzja dostępna także na portalach: mystory.me, lubimyczytac.pl, webook.pl]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 526
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: