Dodany: 17.11.2009 22:29|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

O związku wiosny z Mikołajem


18.03
Wczoraj i dzisiaj lęgła mi się w głowie myśl... jakaś. Ważna, ale teraz nie wiem jaka, pamiętam tylko, że dotyczyła jednego z nurtujących mnie problemów, ale gdy w końcu wziąłem się do jej zapisania, uleciała mi tam, skąd przyszła – w krainę Niedostępności i Niewiedzy. W oczekiwaniu na dalszy jej przypływ, na rozjaśnienie, nie zapisałem jej wcześniej, no i na koniec zostałem z wrażeniem zaledwie, z mglistym wspomnieniem, w którym kołaczą się zagubione, pojedyncze słowa o sensie i bezsensie, radości i smutku, brzydocie i pięknie. Chyba powinienem położyć się spać, dzisiaj nic już nie wymyślę; jeszcze tylko wysłucham do końca tej pieśni i wyłączę laptopa. Może jutro, może pojutrze, myśl wróci do mnie i nie będę odczuwał takiego osamotnienia, jak w tej chwili.

Dzisiaj dowiedziałem się, co tak naprawdę oznacza określenie “skąpany w słońcu”. Gdy rano otworzyłem oczy, takim zobaczyłem mój pokój: ściany, zwykle tak brzydkie i ponure, jaśniały wesołymi kolorami, drobiazgi na stoliku nabrały takiej wyrazistości, także masywności, że przez chwilę patrzyłem na nie upewniając się, czy są tymi samymi, które oglądam codziennie – jakby były prawdziwsze od prawdziwych, jakby były ideami tych przedmiotów, a wschodzące na reprodukcji Moneta słońce witało się ze słońcem dzisiejszym, tworząc nową, chwilową impresję. Okno całe wypełnione było słonecznym światłem, które i mnie wzięło w objęcia gdy wstałem – chętnie, z radością tak rzadką o tej porze dnia, w zwykły, roboczy dzień. Słońce! Słońce i najpiękniejsza część roku przede mną!

08.04
Brudny, zagracony korytarz w budynku magazynowym kończy się klatką schodową i małym oknem tuż przy podłodze. Przez jego brudną szybę widać skrawek dzikiego, zaniedbanego trawnika, betonowy parkan, rozrzucone śmieci, puszki i butelki. A tuż przy ścianie tego nie oglądanego przez nikogo zakamarku rośnie drzewko. Mała mirabelka. Wczoraj zobaczyła mnie, przechodzącego obok okna, i wychylając parę swoich gałązek aż do szyby, pokazała mi pierwsze swoje białe kwiaty. Biedna mirabelka. Stoi tam sama, wśród śmieci i betonu, zapomniana przez wszystkich, może nawet i przez pszczoły, ale mimo tego smutnego losu każdego kwietnia stroi się w swoją piękną, białą suknię wiosenną i czeka, jeśli nie na oblubieńca, to może chociaż na chwilę mojego podziwu, którą daję jej zatrzymując się przy oknie i patrząc na jej małe, krótkotrwałe i nieoglądane przez nikogo piękno...
Wiem, bajdurzę, ale chciałbym, aby ona właśnie dla mnie zakwitała.

28.04
Po jedenastu godzinach pracy w warsztacie najchętniej siadłbym w fotelu i nie wstawał do wieczora, ale dzisiaj, jak przez cały ten wyjątkowy kwiecień, jestem rozdwojony w swoich chęciach. Czuję niepokój i mam wrażenie straty, gdy przez okno pokoju widzę niebo błękitne i drzewa zielone, ale i czytanie kusi mnie.
Słońce i myśl o kwitnących bzach wygrały wyganiając mnie na dwór.
Wysoka ściana bzu pod lasem zanurzona była w ciepłym, późnopołudniowym słońcu, otoczona swoim zapachem i buczeniem pękatych bąków, a nad nią, wysokimi tarasami, niczym ogrody Semiramidy, wspinały się konary kasztanowca, dumnie trzymającego kiście swoich w pełni już rozwiniętych kwiatów. Nisko, tuż przy ziemi, rosły jakieś chwasty, przy tamtych wysokich pięknościach nieśmiało pokazujące swoje zwykłe, nieurodne, seledynowe kwitnienie. Ujęty ich skromnością pochyliłem się, mając nadzieję znalezienia ich własnego piękna i pocieszenia ich w ten sposób, ale nie udało mi się; nie wiem, jak one kuszą pszczoły.
Gdy odchodziłem, zerwałem parę gałązek - na bukiet do pokoju, obok ciągle żywych, jasno zielonych gałązek modrzewia zerwanych w niedzielę. Dzisiaj, jak od wielu, wielu lat, w czasie zrywania kwiatów poczułem coś podobnego do wyrzutu, jakbym czyn naganny robił, taki, który należy ukrywać. Pewnie dlatego rozglądałem się wokół łamiąc gałązki bzu - sprawdzając, czy aby nikt mnie nie widzi; wszak skazywałem te kwiaty na szybką śmierć. Wracając obejrzałem się: górna połowa tarasów kasztanowca stała jeszcze w słońcu, podczas gdy dołem zbierał siły zmierzch.
Jego kwiaty mają dziwny kolor - pomyślałem. Perłowy? Szedłem oglądając się. Nie. Nie wiem. Inny.
Wcale nie jest tak ładnie - marzycielsko, jest trudniej i w ogóle jakoś tak... przeraźliwie prozaicznie. Nie powinno się traktować normalne tych pięknych dni najbardziej słonecznego kwietnia ze wszystkich pamiętanych, a właśnie taką mam skłonność. Coraz łapię się na przykrych, bo najbanalniejszych, stwierdzeniach: a, tak, świeci słońce, jak wczoraj i tydzień temu.... No tak, magnolie już przekwitły - stwierdzam po podniesieniu głowy, ale myśl ta, te widoki, nie znajdują we mnie takiego odbicia, na jakie zasługują, a nade wszystko takiego, jakiego chciałbym dla siebie. Chciałbym... czego właściwie? Czy nie wiecznego zachłyśnięcia? Ciągłego oczarowania? Tak, właśnie tego chciałbym! Dlaczego nie jest to możliwe do spełnienia, skoro odczuwa się taką potrzebę? To nie moja wina, że człowiekowi mało jednego cudu, że on chce odczuwać cudowność na co dzień - wespół z wiecznym oczarowaniem!
Dwa niemożliwe do spełnienia marzenia.

13.05
Kilka dni temu odwiedziłem ten rozłożysty dąb rosnący na skraju lasu. Gdy wszystkie wokół drzewa stały już zielone, on jeden spał jeszcze snem zimowym, a obudził się, staruch jeden, dopiero w te dni ostatnie, i teraz nieśpiesznie prostuje swoje liście. Mierzyłem wysięg jego największych konarów: sięga nimi 18 metrów od pnia, i tylko o parę metrów ustępuję największym platanom w żagańskim parku. Odwiedziłem też, jak niemal codziennie w te dni, krzak głogu rosnący przy polnej drodze biegnącej brzegiem lasu. Stoi sobie biało ustrojony, roztaczając wokół słodką, miłą woń swoich kwiatów. Wydaje mi się, że tajemnica uroku jego kwitnienia zawarta jest w wyjątkowo pięknym nabrzmiewaniu pąków kwiatowych; one bardziej przyciągają wzrok, niż kwiaty w pełnym rozkwicie. Są obietnicą i tajemnicą - wiecznie kuszącą, wiecznie świeżą, nie pamiętającą o tylu swoich odsłonach; są podobne do kobiety dłońmi kryjącej piersi, a zgięciem uda łono: piękniejszej przez to i bardziej kuszącej od tej, która nic już nie ukrywa.
Natomiast mak, tak pięknie wyglądający w łanie zboża, a nawet w przydrożnym rowie lub na nieużytkach, już z daleka wołający mnie swoją niesamowicie nasyconą czerwienią, z bliska wiele traci. Z całej urody tylko ten kolor mu zostaje. Jednak wystarczy odejść od niego i spojrzeć z oddali, by znowu doznać zdziwienia jego urokliwą metamorfozą.

Dzisiaj tuż przed zachodem słońca wyszedłem na dwór. Słońce - czyste, wielkie, czerwono-złociste - dotykało już horyzontu. Poczułem, jak tyle już razy, pragnienie zatrzymania zachodu, ale dzisiaj także pójścia ku słońcu; w dziwnym odruchu zrobiłem kilka kroków, i uświadamiając je sobie - zatrzymałem się. Uśmiechnąłem się. Podobała mi się ta chwilowa droga do słońca, chociaż później moja techniczna paskuda szeptała mi w ucho, śmiejąc się ze mnie, o ośmiominutowej odległości do słońca.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5167
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 31
Użytkownik: misiabela 19.11.2009 09:17 napisał(a):
Odpowiedź na: 18.03 Wczoraj i dzisiaj ... | Krzysztof
Krzysztofie! Taki tekst w mrocznym i mokrym listopadzie...
Nie wiem czego we mnie więcej - euforycznej radości, że wiosna taka piękna, czy smutku, że do niej jeszcze tak daleko...
Ale spróbuję wypośrodkować: Twój tekst jest piękny, a że do wiosny daleko, to nic; wszak jeszcze parę pięknych chwil przed nami - Święta, Nowy Rok, ferie (belferka się kłania). Dzięki :)
Użytkownik: Krzysztof 21.11.2009 21:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie! Taki tekst w... | misiabela
Dziękuję, Misiabelo.
Fakt, do wiosny daleko, ale ona jest przed nami, nie za nami. Zawsze przed nami:) A jesień też jest ładna. Widziałem ją dzisiaj, właśnie piszę o tym spotkaniu.
Czy fajnie być nauczycielem? Dwa miesiące urlopu... Ale znowu chcąc źle dla kogoś, ludzie mówią: obyś cudze dzieci uczył. Jak jest naprawdę? Czy jesteś srogą belferką, Misiabelo?
Użytkownik: misiabela 22.11.2009 10:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, Misiabelo. Fak... | Krzysztof
Witaj Krzysztofie,
niestety, to przysłowie odpowiada prawdzie. Ja pracuję z tzw. trudną młodzieżą, więc tu nie może być mowy o "srogości", a raczej o pokojowym przetrwaniu. Lubiłam pracę z młodzieżą, ale niestety, coraz częściej piszę i mówię o tym w czasie przeszłym. Jestem tym po prostu zmęczona. Chcę spokoju, chcę uciec ze szkoły... Smutne, ale prawdziwe. Ale na szczęście są książki, jest Biblionetka i Biblionetkowicze!!! Gorąco pozdrawiam.
Użytkownik: Krzysztof 23.11.2009 19:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj Krzysztofie, niest... | misiabela
Kiedyś, za czasów Solidarności, mówiono u nas o państwie policyjnym jako tym, w którym policjant zarabia więcej od nauczyciela. Tak było, i tak jest, pewnie nie tylko w Polsce.
Uważam, że nauczyciel powinien mieć do odegrania wielką rolę rozbudzenia w młodych ludziach ciekawości świata i wiedzy, a zmuszony jest wbijać do niechętnych łbów regułki, daty i wzory, ale taki nauczyciel powinien mieć większy prestiż w społeczeństwie i większe wynagrodzenie.
Podobne plany nauki przedstawił Anatol France. Mam je gdzieś zapisane, zaraz znajdę.
Oto one:

“— Uczyć się można tylko przez zabawę — odrzekłem. — Sztuka nauczania jest tylko sztuką rozbudzania ciekawości w młodych duszach po to, żeby następnie ją zaspokajać, ciekawość zaś żywa jest i zdrowa tylko w umysłach szczęśliwych. Wiadomości, które gwałtem wpycha się do umysłu, tłumią i duszą go. Żeby przetrawić naukę, trzeba przełknąć ją z apetytem."

No właśnie. Pozdrowienia, Misiabelo.
Użytkownik: Marylek 23.11.2009 20:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedyś, za czasów Solidar... | Krzysztof
Krzysiu, kiedyś, w wolnej chwili, możesz poczytać o eksperymencie edukacyjnym pana Neilla: Neill Alexander Sutherland
Obie książki, przy czym "Nowa Summerhill" zawiera jeszcze jego życiorys.
Wbrew pozorom bardzo ciekawe. Ogromnie.

Uważam, że dobry zawód ma się wtedy, gdy budząc się rano nie myśli się: "O kurcze, znowu muszę iść do tej okropnej pracy". Tego nikomu nie życzę.
Pozdrawiam ciepłojesiennie. :)
Użytkownik: Krzysztof 26.11.2009 20:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysiu, kiedyś, w wolnej... | Marylek
Dzięki, Marylku:) Zapisałem w pliku „kupić”.
W ostatnio czytanej książce, „Ostrze geniuszu” autorstwa J. Burke i R. Ornstein, mowa jest między innymi o dalekich konsekwencjach używania komputerów, w tym także o zmianach w sposobie kształcenia. Oto fragment wniosków autorów.:
"W ciągu ostatnich stuleci system kształcenia koncentrował się na zagadnieniach liczbowych i językowych. Był to efekt zastoju w dziedzinie techniki przekazu informacji, w której od czasu greckiego alfabetu i mezopotamskich liczb niewiele się zmieniło. Dowiedzieć się czegoś, dajmy na to, o Rembrandtcie, Beethovenie czy Einsteinie można było tylko pod warunkiem, że się o nich poczytało. Jeżeli jednak nowe technologie dałyby nam bardziej bezpośredni dostęp do technik malarskich albo wgląd w sposoby komponowania symfonii, nasze nowe umiejętności miałyby charakter zasadniczo zmysłowy – wizualny, słuchowy, dotykowy. Wraz z nadejściem ery komputerowej „wykształcenie”, owo znamię uczonej osoby, po raz pierwszy od czasów starożytnych Greków zaczęłoby oznaczać coś zgoła innego.”
Interesujące, chociaż nie wiem, jak przy użyciu komputerów, niechby podłączonych do sieci, można nabyć wiedzy poprzez zmysł dotyku... :)

Użytkownik: Marylek 29.11.2009 22:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki, Marylku:) Zapisał... | Krzysztof
Czytałam gdzieś, że gdyby lekarza ze Średniowiecza lub choćby tylko z XIX wieku postawić nagle w dzisiejszej sali operacyjnej, rozejrzałby się wokoło zagubiony i nie potrafiłby zrobić nic. Gdyby natomiast óczesnego nauczyciela postawić na środku przeciętnej dzisiejszej klasy, wziąłby natychmiast do ręki kredę (lub pisak), podszedł do tablicy i rozpoczął wykład. Bo szkoła, jak ten dżentelmen, zawsze o krok za modą, oporna na nowinki i zmiany. Nowe technologie bowiem nie wystarczą, potrzeba jeszcze ludzi, którzy chcieliby je wdrożyć. Nie mam pojęcia, dlaczego w szkolnictwie takich ludzi wydaje się być mniej, niż gdzie indziej. Ale jest to z pewnością jedna z przyczyn braku zmian, rzeczywistych zmian, "w dziedzinie techniki przekazu informacji".

Inna rzecz, że gdyby istotnie można było przekazać wiedzę w sposób "zmysłowy", byłaby to prawdziwa rewolucja. Choć znów jestem niepoprawnym sceptykiem, bo sądzę, że jeśli ktoś chce się czegoś dowiedzieć, nauczyć, coś poznać, to nie będą w stanie mu przeszkodzić największe kłody rzucane pod nogi; pasja zawsze zwycięży. A jeśli ktoś jest niechętny, znudzony lub, co gorsza, zmuszany, do poznawania czegokolwiek, efekt będzie mizerny. I już. Tak uważam. Ale może się mylę?

A "Summerhill" mam własną, jeśli chcesz, mogę Ci pożyczyć, tylko napisz na maila. Neill miał w sobię tę pasję, która zmienia rzeczywistość.

Wybacz, off-topic Ci zrobiłam w pięknej wiosennej czytatce... :)
Użytkownik: Krzysztof 30.11.2009 22:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałam gdzieś, że gdyby... | Marylek
Nie dziwić się bezradności dawnego lekarza na współczesnej sali operacyjnej, lepiej czułby się tam specjalista od komputerów, niż doktor w tużurku.

A co ty będziesz robić po geografii? Chyba tylko w szkole uczyć!
Czyż nie słyszy się takich słów? Czyż nie oznaczają one selekcji negatywnej? Nie są objawem niskiego prestiżu zawodu?
A ja dopiero w wiele lat po szkole polubiłem geografię i dowiedziałem się co wyznaczają te różne zwrotniki i koła podbiegunowe. W szkole nie potrafiono zainteresować mnie tą wiedzą.
Marylku, oczywiście masz rację pisząc o konieczności posiadania pasji, ale wydaje mi się ona być cechą wtórną; ta pierwotna to ciekawość. Najzwyklejsza i jednocześnie tak ludzka. Istotą nauki, najważniejszym pierwiastkiem nauczania, byłoby więc zbudzenie ciekawości. Piszę o zbudzeniu, bo wydaje mi się, że cechę tę mamy wrodzoną, że jest ona niejako przypisana do inteligencji, co tak dobrze widać w zachowaniach różnych zwierząt.
To, co przeraża mnie u wielu ludzi, zwłaszcza młodych, to właśnie zanik tej cechy. Co ich ciekawi?
Gdy wchodzę na portal o2, gdzie mam swoje konto pocztowe, czytam o jakimś Wiśniewskim który sfotografował swoją żonę nago (i co z tego???), albo o Niemcu, który pokazał swoje genitalia. I co z tego? – powtarzam. Ano jedno: ludzi to interesuje. Więc jednak ich ciekawość nie zanikła, tyle że jakoś tak dziwnie jest skierowana...

Użytkownik: Marylek 30.11.2009 23:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie dziwić się bezradnośc... | Krzysztof
Tak, zgadzam się ciekawość to koło napędowe chęci poznawania. Przeciętna szkoła zabija tę ciekawość w dziecku, budzi natomiast chęć dostosowania się do wymogów, bo taka postawa jest nagradzana. Ciekawość może prowadzić do niebezpiecznego wychylania się lub nawet wychodzenia z szeregu, a to jest niewygodne.

Selekcja negatywna do zawodu nauczyciela istnieje, czy się to komuś podoba, czy nie. Co nie znaczy, że nie ma nauczycieli-pasjonatów, ludzi którzy są tam gdzie powinni. Ale takich jest mniejszość.

Ludzie zawsze byli ciekawi plotek, szczegółów intymnego życia znajomych i nieznajomych. Seks i przemoc to też świetna rozrywka; pomyśl, na średniowieczne publiczne egzekucje ciągnęły z niemałym trudem całe rodziny, koczując pod gołym niebem w oczekiwaniu na tę jedną, ekscytującą chwilę. Dziś telewizja i filmy akcji uczyniły życie znacznie łatwiejszym. Dla mnie tragicznym signum temporis jest co innego: to, że ludzie nie wstydzą się niskich lotów, nie usiłują tego ukrywać, a wręcz się chełpią prostactwem, nieuctwem, głupotą. I tu zatoczyliśmy koło - wracamy do edukacji, bo gdzież, jeśli nie w szkole, młody człowiek ma się nauczyć rozróżniać poziomy? Czy sama ciekawość wystarczy?
Użytkownik: Krzysztof 02.12.2009 20:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, zgadzam się ciekawoś... | Marylek
Nie wstydzą się, to prawda. Podam tutaj inny znak czasów, nie tylko naszych, niestety: otóż wielu ludzi wstydzi się przyznać do miłości, jednocześnie nie wstydząc się przyznać do nienawiści, a przecież pierwsze uczucie jest powodem do dumy, drugie do wstydu, by nie rzec hańby. Czy nie wiedzą o tym? Wiedzą! Więc dlaczego? Czy jest tutaj kult siły: kocha słabeusz, nienawidzi silny? Nie wiem, ale dla mnie jest to okropne.
Marylku, to chełpienie się swoją głupotą czy nieuctwem i ja obserwuję, ale wydaje mi się, że czynią tak ludzie, którzy jeszcze zachowali odrobinę wstydu; ich postawa jest formą obrony, przekonywaniem siebie i otoczenia do bycia prostakiem z wyboru. Możliwe, że właśnie dlatego tak często i łatwo przeciwstawiają siebie „tym inteligentom”, o których mówią z pogardą.
Sama ciekawość raczej nie wystarczy, masz rację. Więc rozbuduję swoją definicję nauczania: szkoła powinna budzić ciekawość rzeczy mądrych i pięknych.
Może problem leży w utylitaryzmie nauczania? Nakierowania wiedzy na jej użyteczność? Przypomniała mi się rozmowa kiedyś odbyta z pewnym wziętym adwokatem. Mówił o swojej pracy, o prowadzeniu jakiejś sprawy z pogranicza prawa, i o zarobieniu na niej kilkuset tysięcy złotych w kilka miesięcy. Gdy wyraziłem swoje zdziwienie, powiedział: trzeba było się uczyć. Odpowiedziałem mu, że do zarobienia tych pieniędzy nie tyle wiedza była mu potrzebna, co znajomość prawniczych kruczków – i na tym skończyło się nasze porozumienie.
Użytkownik: misiabela 02.12.2009 16:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysiu, kiedyś, w wolnej... | Marylek
Marylku, to ja budząc się, myślę sobie, że znowu muszę iść do tej okropnej pracy :(
Czy mimo to, lub może dlatego, mogłabym od Ciebie pożyczyć Sutherlanda? Pozdrawiam, misiabela
Użytkownik: Marylek 02.12.2009 16:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Marylku, to ja budząc się... | misiabela
Misiabelo, oczywiście, jesteś druga w kolejce - po Krzysztofie, który już wcześniej się zdecydował. :)

Bardzo się cieszę, że udaje mi się trochę rozpropagować ten eksperyment pedagogiczny. Zdaję sobie sprawę, że w polskich realiach taka szkoła nie mogłaby istnieć, nie tylko z powodu przepisów, ale również dlatego, że dla Neilla jego szkoła to było jego życie - on tam mieszkał, żył jej problemami. Przez 50 lat. Dlatego, że tak wybrał, że wierzył w swoją ideę, sprawdziła mu się w praktyce i był z niej dumny. To było jego dziecko, jego idee fix.

Nasze realia są nieporównywalnie inne, ale sposób myślenia o szkole na pewno się zmienia pod wpływem tej książki.
Użytkownik: misiabela 02.12.2009 16:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedyś, za czasów Solidar... | Krzysztof
"Żeby przetrawić naukę, trzeba przełknąć ją z apetytem". No właśnie; sęk w tym, że coraz mniej młodych ludzi wykazuje ten apetyt. Wasza dyskusja jest na poziomie teoretycznym oczywiście bardzo piękna, ale to tylko ideały i pobożne życzenia ludzi, którzy z polską oświatą nie mają (na szczęście dla Was) do czynienia w praktyce. Zawsze byli i będą zapaleńcy, którzy będą próbowali forsować swoje ideały, ale niestety, nasze pole działania określają sztywne, często nieżyciowe ramy podstaw programowych, klucze odpowiedzi na egzaminach no i trzydziestoparoosobowe klasy... Pozostaje tylko wyławiać te nieliczne perełki i dla nich realizować swoje pedagogiczne wizje... Pozdrawia zniechęcona belferka, misiabela ;)
Użytkownik: Marylek 02.12.2009 17:05 napisał(a):
Odpowiedź na: "Żeby przetrawić naukę, ... | misiabela
Misiabelo kochana, od razu Ci powiem, że nie chciałabym pracować w szkole. Choć kiedyś, jakies dwadzieścia lat temu, wydawało mi się, że chcę, ale dobrze, że do tego nie doszło. ;)

Jeśli natomiast chodzi o praktykę, to trochę się o nasze szkolnictwo ocierałam i ocieram przez całe moje życie. Mój Dziadek był nauczycielem w szkole specjalnej, to był też pasjonat, nauczyciel z powołania. Nauczycielami byli oboje moi rodzice, jest mąż, poza tym mam trochę koleżanek nauczycielek. Dlatego mówię, że dobrze, że do tego nie doszło - za dużo wiem o praktyce. A sama też param się belferstwem, choć w rejonach pozaszkolnych. Może dzięki temu wciąż mi się to podoba? Wciąż mnie cieszą reakcje ludzi, pytania: dlaczego tak czy siak, wciąż mi się zdaje, że to ma sens. Ale ja mam do czynienia z dorosłymi, których nikt nie zmusza...

Skupiaj się na swoich perełkach. Pozdrawiam Cię cieplutko. :)
Użytkownik: Valaya 02.12.2009 19:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Misiabelo kochana, od raz... | Marylek
Marylku, to zupełnie tak jak ja. Moja rodzina to też nauczyciele - mama, siostra i siostrzenica. Ja kilka lat temu przestałam być belferką. I też uczę dorosłych, którzy chcą się nauczyć i wykazują więcej entuzjazmu, a mają mniej roszczeń niż młodzież. Niekiedy też przewijają się studenci, ale to i tak jest lepsze niż praca w szkole.
Pozdrawiam Was obie, a Misiabeli życzę wytrwałości i chętnych do nauki uczniów :)
Użytkownik: misiabela 02.12.2009 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Marylku, to zupełnie tak ... | Valaya
Dzięki Wam, kobiety kochane!!! :-)
Użytkownik: Krzysztof 02.12.2009 20:17 napisał(a):
Odpowiedź na: "Żeby przetrawić naukę, ... | misiabela
Witaj, Misiabelo.
Pewnie, że tylko ideały, ale rozmowa o ideach ma swój szczególny urok, i dla niego warto takie rozmowy prowadzić: są dalej od tego, co wokół nas.
Jeśli zejść niżej, do praktyki, to powinienem przytoczyć argumenty z niedawnej rozmowy z moją kuzynką, a też było o nauczaniu. Tak nawiasem mówiąc: okazuje się, że w Polsce sporo rozmawiamy o szkole, i równie dużo jest wśród nas nauczycieli :)
W mojej pracy czasami zachodzi konieczność zastosowania prostych reguł matematycznych; ostatnio, kilka dni temu, trzeba było ustawić nam duże, prostoboczne elementy pod kątem prostym. Sposób był: suma kwadratów przyprostokątnych... Koledzy patrzyli na mnie jak na jakieś dziwadło, gdy liczyłem sumę tych kwadratów i wyciągałem pierwiastek, by poznać długość przekątnej. Przeciętny człowiek nie zna i prostszych reguł, ba!, nie potrafi policzyć prostego pola powierzchni czy objętości, a przeliczenia, np. z km/h na m/s to dla wielu abstrakcja.
Takie przykłady nasunęły mi kiedyś pomysł prostych zmian w programach szkolnych. Otóż zrezygnować z nauczania „wyższej półki”, tego, czego uczą w gimnazjum, a więcej czasu poświęcić na elementarz. Niech każdy absolwent szkoły podstawowej wie (jak nie wiedział mój znajomy), że 3,5 to tyle, co 3,50 – niechby kosztem wiedzy (i tak niezrozumiałej lub zapomnianej) o sposobie rozwiązywania układów równań z dwoma niewiadomymi.
Moja kuzynka była przeciwna takim zmianom. Ciekawy jestem Waszych zdań.



Użytkownik: misiabela 02.12.2009 22:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Misiabelo. Pewnie... | Krzysztof
Witaj Krzysztofie,
jestem bliska temu, co mówisz. Sądzę, że szkoła powinna dać każdemu szansę "otarcia się" o wiedzę szeroko pojętą, tak aby wszyscy mieli możliwość rozpoznania swoich zainteresowań, pasji, talentów. Ale po tym etapie - jak to nazywasz: elementarza, powinna być już ścisła specjalizacja. Ktoś powie: człowiek powinien zdobyć ogólną wiedzę z różnych dziedzin, w przeciwnym razie cywilizacja nie rozwijałaby się tak, jak się rozwija. Ale ja uważam, że siłą napędową cywilizacji są jednostki, a nie szara masa z ogólną wiedzą o wszystkim i o niczym. Wpychanie do humanistycznych głów teorii, która pozwoli obliczyć pracę wykonaną przy podnoszeniu ruchem jednostajnym tabliczki czekolady o masie 100 g na wysokość 30 cm lub zmuszanie "ścisłowców" do analizowania wierszy ma się nijak do rzeczywistości. Ja byłabym szczęśliwa, gdyby pozwolono mi się uczyć w rozszerzonym zakresie języków obcych, geografii, biologii, zagłębiać się w literaturę i kulturę szeroko pojętą, ale cóż... I jak mam wytłumaczyć córce, która pasjonuje się teatrem, muzyką klasyczną i literaturą, że powinna pouczyć się chemii, skoro wiem, że wiedza nt.dysocjacji jonowej zasad (Boże, co to takiego?!) do niczego jej się nie przyda???
Nie było szkoły idealnej i pewnie nie będzie, więc pozostają marzenia...
Użytkownik: minutka 22.11.2009 12:58 napisał(a):
Odpowiedź na: 18.03 Wczoraj i dzisiaj ... | Krzysztof
Krzysiu, piszesz że wiosna jest zawsze przed nami. A ja myślę, że najlepiej, aby była z a w s z e w nas. Trzeba się tylko troszeczkę o to postarać.
Nawet w szare, smutne dni, próbuję obudzić ją w sobie, patrząc na obfite kiście bzu na małej akwarelce, wiszącej w moim pokoju, przeglądając albumy z obrazami Claude'a Moneta, Sisleya i im podobnych, czy zanurzając się do głębi w poezję. Odświeżona i bardziej radosna łatwiej znoszę później prozę codziennego życia.
Użytkownik: Krzysztof 23.11.2009 19:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysiu, piszesz że wiosn... | minutka
Witaj, Minutko. Ładny masz nick:)
Pisząc o wiośnie przed nami miałem na myśli głównie moją reakcję na jej przejście w lato: minęła jedna piękna pora roku, ale oto druga, równie piękna, zaczyna się, więc koniec wiosny nie przynosi melancholii, jaką przynosi przyjście jesieni. Teraz, jesienią, wiosna jest już bardziej przede mną, niż za mną.
Pewnie, lepiej, aby była w nas, we mnie, tylko trudno o to, zwłaszcza wtedy, gdy ma się za sobą sporo lat i trudnych przeżyć. Jasnorzewska, Monet, Sisley i mnie pomagają; nie utrzymują wiosny we mnie, ale po prostu dają mi siły do znoszenia codzienności.
Wiosny w Tobie, Minutko. Zawsze.
Użytkownik: minutka 24.11.2009 19:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Minutko. Ładny mas... | Krzysztof
Dobry wieczór Krzysiu. Podobno dobre życzenia mają moc sprawczą, dziękuję Ci za nie.
Słowami, aby wiosna była zawsze w nas, tak naprawdę wyraziłam własne pragnienia. To pewien rodzaj samoobrony, choć przyznaję - nie zawsze skuteczny. Życie zbytnio mnie nie rozpieszczało, dobrze znam smak goryczy, dni smutku, zwątpienia we wszystko i w siebie samą. I chyba właśnie na przekór losowi staram się tę wiosnę odnaleźć w sobie. Tobie też serdecznie tego życzę i dziękuję za magiczne wiosenne zapiski.
Użytkownik: jakozak 01.12.2009 11:01 napisał(a):
Odpowiedź na: 18.03 Wczoraj i dzisiaj ... | Krzysztof
Rozświeciło się, rozświergotało, rozradowało. :-)
Jak cudna jest przyroda! Jak wspaniała jest wiosenna natura pełna barw, szczebiotu, nadziei i szczęścia. Jesteśmy jej częścią. Odczuwajmy zatem solidarnie z innymi stworzeniami ten czar coroczny, powtarzalny. Dziś jest listopad? A właściwie grudzień? No to co? Niedługo będzie (sza!)... kwiecień! Ten cudny, ten kochany, ten niosący w plecaku same niespodzianki.
I to jest wystarczający powód ku temu, żeby nosić w sobie radość. Raz schowaną gdzieś we wnętrzu, żarzącą się jedynie, a innym razem buchającą radośnie, rozpanoszoną i wszechogarniającą.
Nic nam nie może dać takiego szczęścia, jak natura.
Użytkownik: Valaya 01.12.2009 11:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Rozświeciło się, rozświer... | jakozak
Właśnie, masz całkowitą rację. Zawsze narzekałam na listopad, że długi, że smutny, że ponury, że zimno, że mżawka, a świat przykryty jest czarnoszarą kopułą i w ogóle jedna wielka beznadzieja. W tym roku listopad minął mi szybko, skupiłam się na czytaniu i starannym doborze lektur i muzyki, obserwacji listopadowego światła, gdzieś tam w tle chodziłam do pracy zachowując duchową równowagę. I tak nie mamy na to wpływu, więc po co się denerwować, skoro nic nie da się zrobić z tym, że jet taka a nie inna pora roku? Najlepiej usiąść wirtualnie i przeczekać.
Użytkownik: Krzysztof 02.12.2009 20:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Właśnie, masz całkowitą r... | Valaya
Krótko mówiąc: znalazłaś swoją norkę:)
Witaj, Valayo.
Listopad i mnie minął szybko – niestety, powinienem dopisać. Nie z tęsknoty za tym miesiącem, ale dlatego, że tak szybko mijają mi wszystkie miesiące. Z tym czasem coś się ostatnio źle dzieje, to pewne. Kiedyś, gdy lat miałem niewiele, czas tak nie pędził, przecież pamiętam to doskonale, a teraz...
Ziemia się szybciej kręci, czy co??
Użytkownik: Valaya 03.12.2009 10:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Krótko mówiąc: znalazłaś ... | Krzysztof
Czołem Krzysztofie. :)
Tak, ktoś chyba przy czasie majstruje. Albo nasze tempo życia wzrosło. Ani się człowiek obejrzy, a tu już tydzień przeleciał cały, sobota się zbliża, zaraz, zaraz, to był w ogóle jakiś poniedziałek? Taak, poniedziałek jeszcze pamiętam, ale wtorku, środy to już chyba nie. Mam wrażenie ostatnio, że tydzień składa się z poniedziałku i piątku, środek przemija niezauważenie.
Użytkownik: Krzysztof 05.12.2009 19:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Czołem Krzysztofie. :) T... | Valaya
O, właśnie!: ktoś majstruje przy czasie! To prawda, tylko kto to robi? Przecież nie Czas, bo trudno, aby sam Chronos psuł siebie, więc ktoś inny jest winowajcą. Ech, kiedyś miałem sąsiadkę, która na wszystkie takie trudne pytania miała jedną odpowiedź: to przez te atomy. Wtedy śmiałem się z niej, teraz troszkę zazdroszczę jej nieugiętej pewności.
Ostatnio zaobserwowałem znamienną cechę Czasu, a mianowicie jego przekorę. Jeśli brakuje Ci czasu, to on jeszcze bardziej od Ciebie ucieka, a tym, którzy i tak nie mają co z nim robić, jeszcze mnoży dni i godziny.
Wiesz co, Valayo? Może nikt przy Czasie nie majstruje, a wszystko przez tę jego przekorę? Sam już nie wiem...
Użytkownik: Krzysztof 02.12.2009 20:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Rozświeciło się, rozświer... | jakozak
Witaj, Jolu:)
Faktycznie, tak jest, a mnie jakoś trudno było ten fakt dostrzec: radość w sobie nosimy, tyle że czasem jest ona ledwie żarem, na pół przygasłym, przykrytym popiołem. Tak! I wiesz co, Jolu? Świadomość noszenia w sobie tego ukrytego płomienia powinna nam pomagać w przykry czas. Dziękuję.
A jaki był u Ciebie, na Śląsku, ostatni kwiecień? Ja spędziłem go w Wielkopolsce, a tam był on przecudny! Każdego dnia, calutki miesiąc, słońce i błękit. Będę go długo pamiętać. Listopad? No popatrz! Faktycznie, już minął.
Użytkownik: koko 04.12.2009 18:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Jolu:) Faktycznie... | Krzysztof
Teraz pozostało tylko przyczaić się, przeczekać styczeń i luty. Grudzień nie, bo w grudniu święta a w marcu już się czeka na wiosnę i choć jest szaro i brzydko, to przecież bliżej, niż dalej. Kwitną leszczyny, alergicy mają załzawione oczy i kichają, spod śniegu wyłażą na chodniku pozostałości po psich spacerach i jest tak... nadziejnie. No, nadziejnie, mówię! I dzień dłuższy i powoli można myśleć o adidasach na nogach... Więc zostały dwa miesiące, tak naprawdę, nie dłużej. Wytrzymamy? Wytrzymamy!
Użytkownik: Krzysztof 05.12.2009 19:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Teraz pozostało tylko prz... | koko
Witaj, Oleńko. Nadziejnie... ciekawe słowo. Pewnie, że jest nadziejnie, a Ty chyba troszkę marudzisz:) Pewnie jesteś z gatunku ciepłolubnych kobiet, które na słońcu mruczą z lubości jak koty – czy tak?
Użytkownik: koko 06.12.2009 19:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Oleńko. Nadziejnie... | Krzysztof
Nie, wcale nie marudzę. Staram się dostrzegać pozytywy. Naprawdę! Przecież piszę, że zostały tylko dwa miesiące, a nie aż dwa.
Dziś kolejny mokry i ciemny dzień. Ale nic to! Jestem w domu, jest jasno i ciepło a w kuchni pachną drożdżowe bułeczki, pachną i kuszą: no weź, no jedną tylko, z mlekiem pyszna jest. Więc biorę bułeczkę, biorę książkę i siadam pod kaloryfer, mrucząc z lubości jak kot. Dziś mruczę do kaloryfera, ale latem zamruczę do słońca.
Użytkownik: jakozak 08.12.2009 11:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Jolu:) Faktycznie... | Krzysztof
Oj, nie pamiętam... Ale był sobie kwiecień i miał tę zaletę, że tyle się potem po nim miało nawydarzać! Przeleciał szczęśliwy nadzieją na wielkie przygody. :-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: