"Tygrys marnotrawny, wracający na łono rodziny"[1]
"Tygrys i Róża" – wespół z powieściami o Aurelii Jedwabińskiej i "Językiem Trolli" – należy do zdecydowanie ambitniejszych tomów Jeżycjady. Mniej tu charakterystycznego dla cyklu humoru, znacznie więcej smutku. Ładunek dramatyczny również jest ogromny, podobnie jak w wymienionych częściach. Tytułowy Tygrys to jedna z najciekawszych postaci – osoba, która "wycofuje się tym dalej, im bardziej ktoś chce się do niej zbliżyć. A kiedy się ten ktoś oddala – ona znów za nim tęskni, potrzebuje go i szuka"[2].
Tytuł to tylko gra językowa, nawiązanie do jednej z powieści Thackeraya. Główną bohaterką jest czternastoletnia Laura, zwana Tygrysem. Sytuację w rodzinie ma ona nader trudną – czuje się gorsza zarówno od młodszego braciszka-geniusza, skupiającego na sobie prawie całą uwagę matki, jak i od pogodnej, dobrodusznej, uległej starszej siostry – będącej w mniemaniu rodziny ideałem. Dziewczynka czuje ponadto, że w jej życiu jest luka. Nigdy nie poznała swojego ojca (wyklętego Janusza Pyziaka, wiarołomnego męża Gabrysi, który porzucił ją przed laty). Podobna do niego pod względem fizycznym – w marzeniach idealizuje go i coraz bardziej się do niego zbliża. Musierowicz bardzo dobrze oddaje dramat Laury (nawet towarzyszący mu niekiedy patos jest przekonujący i świetnie go uzupełnia). Patrząc na ślubne zdjęcie rodziców, dziewczynka odnajduje siebie w nieznanym ojcu:
"Obok niej był – zwrócony nieco bokiem, jakby dystansując się od całej imprezy – wysoki, szczupły i ciemnowłosy młody człowiek, na widok którego Laurze drgnęło serce. Miał on jej własne skośne oczy w ciemnej oprawie, miał jej kształt twarzy i jej, nieco krzywy, uśmieszek! Mina jego wskazywała, że wszystko to śmieszy go trochę, a trochę irytuje, i że czuje się tu dość obco. Laura świetnie rozumiała taki stan ducha – sama go często doświadczała w tej rodzinie. (...)
Często oglądała tę fotografię. i tym sposobem weszło jej w zwyczaj rozmawianie z tatą – młodym człowiekiem o szczupłej, inteligentnej twarzy i interesującym, trochę cynicznym uśmieszku. Opowiadała mu o tej ohydnej szkole i o tym, że nie ma właściwie żadnej przyjaciółki, i o tym, że Wiktor nie zwraca na nią uwagi, i o tym, że nikt, prócz dziadziusia, jej nie kocha. Nie popadała przy tym w żaden słodki lament, skądże znowu! – to nie było w jej stylu. Rozmawiała sobie z tatą tak, jak – była tego pewna – oboje lubili: kpiąco, lekko i niezobowiązująco"[3].
Tej pustki nie pomaga jej wypełnić rodzina, solidarna w swoim milczeniu. Jest zupełnie tak, jakby Janusz Pyziak nie istniał. Dorastająca Laura staje się czarną owcą Borejków. Nie żyje w harmonii z najbliższymi, a wręcz tę harmonię burzy, prowokując konflikty. Rani matkę, niezrównaną Gabrysię, która powszechnie uważana jest za doskonałą. Sama mówi o sobie: "Jestem wśród nich jakby obca, jakby nie tej samej krwi"[4]. W końcu, zdesperowana, wyrusza na potajemną wyprawę do Torunia, aby odnaleźć ślady ojca.
Równolegle toczy się wątek miłosny – bo przecież nie mogłoby go zabraknąć w Jeżycjadzie. Tym razem to znów romantyczne perypetie Natalii. Czy średnia Borejkówna odnajdzie w końcu jedyną właściwą drogę do ołtarza? Tutaj zaskoczeń nie ma – jak zwykle komediowo-omyłkowo, romantycznie i nieco nierealnie.
W "Tygrysie i Róży" wyraźnie widać pęknięcia na solidnym murze rodzinnym Borejków. Czytelnik, który w każdym tomie jest przekonywany o ich wyjątkowości (bo przecież "Przytulnie było po prostu z tymi ludźmi – niezamożnymi, niezaradnymi i pozbawionymi siły przebicia. To dlatego goście u Borejków siedzieli zawsze dłużej niż wypadało, a niejeden z nich zasiedział się i do późnej nocy"[5]), może się zacząć zastanawiać, czy chodzi tu o tę samą rodzinę z Roosevelta 5. W 13. tomie Jeżycjady – tak ja to odbieram – pokazany został dysfunkcyjny charakter familii Borejków. Znamienna jest scena, w której Tygrys prowokuje swoich bliskich przy kolacji. Pyta o ojca i spokój rodzinnego posiłku od razu zostaje zburzony. Wszyscy się obruszają. Nikt jakoś nie stara się zrozumieć, że Laura po prostu próbuje ukształtować swoją tożsamość, zapełnić pustkę, a nade wszystko – woła o pomoc. Tego wołania nikt nie słyszy. Wszyscy ją uciszają, zaś anielska matka wygasza wszelki ogień, zamiast po prostu poważnie porozmawiać z córką i wytłumaczyć, dlaczego jej zachowanie jest niewłaściwe. Ta scena przypomniała mi inne znane z literatury opisującej ludzi funkcjonujących w nieszczęśliwych rodzinach, ludzi niezrozumianych, zagubionych, skrzywdzonych i krzywdzących.
I gdyby była to pozycja innej autorki, bez wahania postawiłbym piątkę. Ale powieść napisała Małgorzata Musierowicz, znajdujemy w niej zatem spolaryzowany świat, w którym Borejkowie i ich przyjaciele – mimo wad – pozostają wzorowi, a wszyscy inni są straszni (oczywiście upraszczam, ale wiadomo, o co chodzi). Wszystko jest tu w istocie czarno-białe. Bohaterowie cały czas powtarzają, jaka ta Gabriela wspaniała, istna opoka rodziny. Wyruszający na wyprawę Tygrys w końcu spotyka się z ciotką. Jak łatwo się domyślić, Alma Pyziak jest osobą antypatyczną, wredną, odrażającą wręcz. Oczywiście nie da się jej lubić, już Musierowicz się o to postarała. Znacie to na pewno. Żadnego cieniowana, czytelnik nie może żywić wątpliwości, kogo obdarzyć niechęcią – w siostrze Pyziaka nie ma nic dobrego (i stoi ona w szeregu tak właśnie ukształtowanych postaci jeżycjadowych razem z panią Basią-feministką, Bogatką, Marcelkiem oraz oczywiście tym szatanem Januszem). Laura przegrywa swoją wyprawę do Torunia. Wraca na Roosevelta 5 jako "córka marnotrawna", co to, jak mówi Mila, "dorośnie, zmądrzeje. Zrozumie, kiedy będzie miała własne dzieci"[6]. Warto w tym miejscu zacytować jeszcze panią Oleńkę, która zwraca Laurze uwagę (i trudno mi się oprzeć wrażeniu, że przekazuje zdanie samej autorki): "Dom to dom. Popełniłaś błąd, przyjeżdżając tutaj"[7]. Zupełnie jakby pojęcie "dom" konotowało wszystko co dobre, a poszukiwanie własnej tożsamości było błędem!
Jestem w stanie wybaczyć Gabrieli to, że nie umie postępować z córką, nie widzi belki we własnym oku, nie jest taka święta, za jaką chce uchodzić (albo raczej, jaką widzą ją inni). Ten kontrast czyni bohaterkę ciekawą. Nie potrafię jednak wybaczyć Musierowicz kreowania jej – między wierszami – na istnego anioła. Ani szeregu bzdur w "Tygrysie i Róży", rzutujących na odbiór tej całkiem niezłej powieści. Oto niektóre z nich:
– tłumaczenie własnego błędu z "Imienin" (gdzie osierocony Hajduk nagle odzyskał matkę), tłumaczenie pokrętne i głupie. Musierowicz osiągnęła taki efekt jak ktoś, kto chce wyjaśnić swoją gafę, a brnie jeszcze bardziej w śmieszność i przestaje być wiarygodny;
– no i kolejny błąd: na stronie 7 wychowawcą Pyzy jest właśnie wyżej wspomniany Hajduk, a blisko trzydzieści stron dalej – znany z "Brulionu Bebe B." Dambo;
– rozmowa Gabrieli i Natalii o tym, że przecież wiedziały, iż z Tygrysem coś się dzieje. No szanowna opoko rodziny i szanowna Nutrio o wyostrzonej intuicji – to dlaczego nic z tym nie zrobiłyście? (na marginesie: moja babcia zwykła mówić "Ja to czułam", gdy "TO" – na przykład wylanie herbaty – się już wydarzyło. Takie przeczucia post factum są dla mnie mało wiarygodne);
– szczyt nonsensu: gdy załamana i przerażona (trudno się dziwić – jej czternastoletnia córka zaginęła, nie wiadomo, gdzie może być i co się z nią stało) Gabriela "ruszyła do pokoju dziadków, na partyjkę szachów z Babi"[8]. Myślę, że w tym miejscu nawet najzagorzalsi fani Jeżycjady musieli się poczuć skonsternowani. Ja miałem ochotę potrząsnąć Gabą i powiedzieć: "Kobieto, twoja córka zaginęła, a ty będziesz sobie jak gdyby nigdy nic grała w szachy? Winszuję!". Albo potrząsnąć Musierowicz;
– i jeszcze jedna kwestia dyskusyjna: Gabrysia, uspokojona przez Robrojka, który obiecuje, że przywiezie Laurę ("Tak, Robrojeczku. Tak, przyjacielu. Pójdę spokojnie spać.Tak. Ja wiem, że ty czuwasz"[9]), nazajutrz – nie wiadomo po co – zaczyna szukać Laury, nachodząc jej koleżanki z klasy.
Dla mnie – pewnie wbrew intencjom Małgorzaty Musierowicz – "Tygrys i Róża" jest złożoną opowieścią o próbie zdefiniowania swojej tożsamości i odnalezienia własnego miejsca w świecie z dala od wcale nieidealnej rodziny. Oraz – przynajmniej w pewnej mierze – o przegranej. To dobra książka, wyróżniająca się na tle Jeżycjady – nawet pomimo wyraźnie rozczarowujących pisarskich niedoróbek.
---
[1] Małgorzata Musierowicz, "Tygrys i Róża", wyd. Akapit Press, Łódź 2001, s. 111.
[2] Tamże, s. 70.
[3] Tamże, s. 20.
[4] Tamże, s. 131.
[5] Małgorzata Musierowicz, "Kwiat kalafiora", wyd. Akapit Press, [brak informacji o roku wydania], s. 14.
[6] Taż, "Tygrys i Róża, wyd. cyt., s. 139.
[7] Tamże, s. 131.
[8] Tamże, s. 94.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.