Dodany: 02.09.2015 00:23|Autor: misiak297

"Tygrys marnotrawny, wracający na łono rodziny"[1]


"Tygrys i Róża" – wespół z powieściami o Aurelii Jedwabińskiej i "Językiem Trolli" – należy do zdecydowanie ambitniejszych tomów Jeżycjady. Mniej tu charakterystycznego dla cyklu humoru, znacznie więcej smutku. Ładunek dramatyczny również jest ogromny, podobnie jak w wymienionych częściach. Tytułowy Tygrys to jedna z najciekawszych postaci – osoba, która "wycofuje się tym dalej, im bardziej ktoś chce się do niej zbliżyć. A kiedy się ten ktoś oddala – ona znów za nim tęskni, potrzebuje go i szuka"[2].

Tytuł to tylko gra językowa, nawiązanie do jednej z powieści Thackeraya. Główną bohaterką jest czternastoletnia Laura, zwana Tygrysem. Sytuację w rodzinie ma ona nader trudną – czuje się gorsza zarówno od młodszego braciszka-geniusza, skupiającego na sobie prawie całą uwagę matki, jak i od pogodnej, dobrodusznej, uległej starszej siostry – będącej w mniemaniu rodziny ideałem. Dziewczynka czuje ponadto, że w jej życiu jest luka. Nigdy nie poznała swojego ojca (wyklętego Janusza Pyziaka, wiarołomnego męża Gabrysi, który porzucił ją przed laty). Podobna do niego pod względem fizycznym – w marzeniach idealizuje go i coraz bardziej się do niego zbliża. Musierowicz bardzo dobrze oddaje dramat Laury (nawet towarzyszący mu niekiedy patos jest przekonujący i świetnie go uzupełnia). Patrząc na ślubne zdjęcie rodziców, dziewczynka odnajduje siebie w nieznanym ojcu:

"Obok niej był – zwrócony nieco bokiem, jakby dystansując się od całej imprezy – wysoki, szczupły i ciemnowłosy młody człowiek, na widok którego Laurze drgnęło serce. Miał on jej własne skośne oczy w ciemnej oprawie, miał jej kształt twarzy i jej, nieco krzywy, uśmieszek! Mina jego wskazywała, że wszystko to śmieszy go trochę, a trochę irytuje, i że czuje się tu dość obco. Laura świetnie rozumiała taki stan ducha – sama go często doświadczała w tej rodzinie. (...)
Często oglądała tę fotografię. i tym sposobem weszło jej w zwyczaj rozmawianie z tatą – młodym człowiekiem o szczupłej, inteligentnej twarzy i interesującym, trochę cynicznym uśmieszku. Opowiadała mu o tej ohydnej szkole i o tym, że nie ma właściwie żadnej przyjaciółki, i o tym, że Wiktor nie zwraca na nią uwagi, i o tym, że nikt, prócz dziadziusia, jej nie kocha. Nie popadała przy tym w żaden słodki lament, skądże znowu! – to nie było w jej stylu. Rozmawiała sobie z tatą tak, jak – była tego pewna – oboje lubili: kpiąco, lekko i niezobowiązująco"[3].

Tej pustki nie pomaga jej wypełnić rodzina, solidarna w swoim milczeniu. Jest zupełnie tak, jakby Janusz Pyziak nie istniał. Dorastająca Laura staje się czarną owcą Borejków. Nie żyje w harmonii z najbliższymi, a wręcz tę harmonię burzy, prowokując konflikty. Rani matkę, niezrównaną Gabrysię, która powszechnie uważana jest za doskonałą. Sama mówi o sobie: "Jestem wśród nich jakby obca, jakby nie tej samej krwi"[4]. W końcu, zdesperowana, wyrusza na potajemną wyprawę do Torunia, aby odnaleźć ślady ojca.

Równolegle toczy się wątek miłosny – bo przecież nie mogłoby go zabraknąć w Jeżycjadzie. Tym razem to znów romantyczne perypetie Natalii. Czy średnia Borejkówna odnajdzie w końcu jedyną właściwą drogę do ołtarza? Tutaj zaskoczeń nie ma – jak zwykle komediowo-omyłkowo, romantycznie i nieco nierealnie.

W "Tygrysie i Róży" wyraźnie widać pęknięcia na solidnym murze rodzinnym Borejków. Czytelnik, który w każdym tomie jest przekonywany o ich wyjątkowości (bo przecież "Przytulnie było po prostu z tymi ludźmi – niezamożnymi, niezaradnymi i pozbawionymi siły przebicia. To dlatego goście u Borejków siedzieli zawsze dłużej niż wypadało, a niejeden z nich zasiedział się i do późnej nocy"[5]), może się zacząć zastanawiać, czy chodzi tu o tę samą rodzinę z Roosevelta 5. W 13. tomie Jeżycjady – tak ja to odbieram – pokazany został dysfunkcyjny charakter familii Borejków. Znamienna jest scena, w której Tygrys prowokuje swoich bliskich przy kolacji. Pyta o ojca i spokój rodzinnego posiłku od razu zostaje zburzony. Wszyscy się obruszają. Nikt jakoś nie stara się zrozumieć, że Laura po prostu próbuje ukształtować swoją tożsamość, zapełnić pustkę, a nade wszystko – woła o pomoc. Tego wołania nikt nie słyszy. Wszyscy ją uciszają, zaś anielska matka wygasza wszelki ogień, zamiast po prostu poważnie porozmawiać z córką i wytłumaczyć, dlaczego jej zachowanie jest niewłaściwe. Ta scena przypomniała mi inne znane z literatury opisującej ludzi funkcjonujących w nieszczęśliwych rodzinach, ludzi niezrozumianych, zagubionych, skrzywdzonych i krzywdzących.

I gdyby była to pozycja innej autorki, bez wahania postawiłbym piątkę. Ale powieść napisała Małgorzata Musierowicz, znajdujemy w niej zatem spolaryzowany świat, w którym Borejkowie i ich przyjaciele – mimo wad – pozostają wzorowi, a wszyscy inni są straszni (oczywiście upraszczam, ale wiadomo, o co chodzi). Wszystko jest tu w istocie czarno-białe. Bohaterowie cały czas powtarzają, jaka ta Gabriela wspaniała, istna opoka rodziny. Wyruszający na wyprawę Tygrys w końcu spotyka się z ciotką. Jak łatwo się domyślić, Alma Pyziak jest osobą antypatyczną, wredną, odrażającą wręcz. Oczywiście nie da się jej lubić, już Musierowicz się o to postarała. Znacie to na pewno. Żadnego cieniowana, czytelnik nie może żywić wątpliwości, kogo obdarzyć niechęcią – w siostrze Pyziaka nie ma nic dobrego (i stoi ona w szeregu tak właśnie ukształtowanych postaci jeżycjadowych razem z panią Basią-feministką, Bogatką, Marcelkiem oraz oczywiście tym szatanem Januszem). Laura przegrywa swoją wyprawę do Torunia. Wraca na Roosevelta 5 jako "córka marnotrawna", co to, jak mówi Mila, "dorośnie, zmądrzeje. Zrozumie, kiedy będzie miała własne dzieci"[6]. Warto w tym miejscu zacytować jeszcze panią Oleńkę, która zwraca Laurze uwagę (i trudno mi się oprzeć wrażeniu, że przekazuje zdanie samej autorki): "Dom to dom. Popełniłaś błąd, przyjeżdżając tutaj"[7]. Zupełnie jakby pojęcie "dom" konotowało wszystko co dobre, a poszukiwanie własnej tożsamości było błędem!

Jestem w stanie wybaczyć Gabrieli to, że nie umie postępować z córką, nie widzi belki we własnym oku, nie jest taka święta, za jaką chce uchodzić (albo raczej, jaką widzą ją inni). Ten kontrast czyni bohaterkę ciekawą. Nie potrafię jednak wybaczyć Musierowicz kreowania jej – między wierszami – na istnego anioła. Ani szeregu bzdur w "Tygrysie i Róży", rzutujących na odbiór tej całkiem niezłej powieści. Oto niektóre z nich:

– tłumaczenie własnego błędu z "Imienin" (gdzie osierocony Hajduk nagle odzyskał matkę), tłumaczenie pokrętne i głupie. Musierowicz osiągnęła taki efekt jak ktoś, kto chce wyjaśnić swoją gafę, a brnie jeszcze bardziej w śmieszność i przestaje być wiarygodny;
– no i kolejny błąd: na stronie 7 wychowawcą Pyzy jest właśnie wyżej wspomniany Hajduk, a blisko trzydzieści stron dalej – znany z "Brulionu Bebe B." Dambo;
– rozmowa Gabrieli i Natalii o tym, że przecież wiedziały, iż z Tygrysem coś się dzieje. No szanowna opoko rodziny i szanowna Nutrio o wyostrzonej intuicji – to dlaczego nic z tym nie zrobiłyście? (na marginesie: moja babcia zwykła mówić "Ja to czułam", gdy "TO" – na przykład wylanie herbaty – się już wydarzyło. Takie przeczucia post factum są dla mnie mało wiarygodne);
– szczyt nonsensu: gdy załamana i przerażona (trudno się dziwić – jej czternastoletnia córka zaginęła, nie wiadomo, gdzie może być i co się z nią stało) Gabriela "ruszyła do pokoju dziadków, na partyjkę szachów z Babi"[8]. Myślę, że w tym miejscu nawet najzagorzalsi fani Jeżycjady musieli się poczuć skonsternowani. Ja miałem ochotę potrząsnąć Gabą i powiedzieć: "Kobieto, twoja córka zaginęła, a ty będziesz sobie jak gdyby nigdy nic grała w szachy? Winszuję!". Albo potrząsnąć Musierowicz;
– i jeszcze jedna kwestia dyskusyjna: Gabrysia, uspokojona przez Robrojka, który obiecuje, że przywiezie Laurę ("Tak, Robrojeczku. Tak, przyjacielu. Pójdę spokojnie spać.Tak. Ja wiem, że ty czuwasz"[9]), nazajutrz – nie wiadomo po co – zaczyna szukać Laury, nachodząc jej koleżanki z klasy.

Dla mnie – pewnie wbrew intencjom Małgorzaty Musierowicz – "Tygrys i Róża" jest złożoną opowieścią o próbie zdefiniowania swojej tożsamości i odnalezienia własnego miejsca w świecie z dala od wcale nieidealnej rodziny. Oraz – przynajmniej w pewnej mierze – o przegranej. To dobra książka, wyróżniająca się na tle Jeżycjady – nawet pomimo wyraźnie rozczarowujących pisarskich niedoróbek.


---
[1] Małgorzata Musierowicz, "Tygrys i Róża", wyd. Akapit Press, Łódź 2001, s. 111.
[2] Tamże, s. 70.
[3] Tamże, s. 20.
[4] Tamże, s. 131.
[5] Małgorzata Musierowicz, "Kwiat kalafiora", wyd. Akapit Press, [brak informacji o roku wydania], s. 14.
[6] Taż, "Tygrys i Róża, wyd. cyt., s. 139.
[7] Tamże, s. 131.
[8] Tamże, s. 94.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5844
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 13
Użytkownik: asia_ 19.09.2015 09:14 napisał(a):
Odpowiedź na: "Tygrys i Róża" – wespół ... | misiak297
Gabriela jako matka to w ogóle jest temat-rzeka. Dziwię się, że nikt z tej wspaniałej, empatycznej rodziny nie potrząśnie nią i nie powie "kobieto, źle robisz!". Z trójki swoich dzieci Laurę traktuje zdecydowanie najgorzej. Obawiam się, że nie jest to nawet kwestia trudnego charakteru Tygrysa (co też nie byłoby usprawiedliwieniem), tylko jego zewnętrznego podobieństwa do ojca. Widać to już w "Noelce", kiedy psoty Laury Gabriela komentuje słowami "kłamie, jak jej ojciec". Niby siostry jej tłumaczą, że to normalne zachowanie dziecka, niby Gaba poświęca córce więcej czasu i zaczyna lepiej ją rozumieć, ale jest to zmiana chwilowa.

Ignorowanie przez Borejków niewygodnych, niepasujących do ich światopoglądu problemów członka rodziny nie jest czymś nowym. Podobnie było w "Pulpecji". Nikt nic nie widział, aż tu nagle - bum! - niezdana matura, szok i niedowierzanie.

Od borejkowatości nie da się jednak uciec. Czarna owca - czy to Laura, czy Patrycja - nawróci się najpóźniej w okolicach (gwarantowanego) zamążpójścia. Może Borejkowie też mają tego świadomość i dlatego uważają, że tym, co dzieje się wcześniej, nie warto się zbytnio przejmować.
Użytkownik: misiak297 19.09.2015 20:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Gabriela jako matka to w ... | asia_
Niestety to co napisałaś o niemożności ucieczki od borejkowatości to prawda - i niestety Laura jest tu najsmutniejszym przykładem.
Użytkownik: Pani_Wu 20.09.2015 18:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety to co napisałaś ... | misiak297
Może po prostu sama autorka nie umie uciec od borejkowatości, stąd kreuje takie, a nie inne postaci. Może trzeba po prostu przyjąć Jeżycjadę z tym "dobrodziejstwem inwentarza"?
Użytkownik: misiak297 20.09.2015 22:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Może po prostu sama autor... | Pani_Wu
Trudno jednak ją przyjąć, kiedy narrator wmawia mi jako czytelnikowi coś, czego w tekście nie ma. Vide: "świętość" Gabrysi. Kiedy Laura w tym tomie myślała o swoim gościnnym domu, w którym każdy czuje się dobrze, mnie stanęła przed oczami scena z "McDusi", w której przy cichym przyzwoleniu rodziny obrywało się gościowi - i nie był to ten "wstrętny" Janusz Pyziak (choć i on w McDusi oberwał) tylko tytułowa bohaterka, córka przyjaciółki domu.
Użytkownik: aleutka 20.09.2015 22:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Gabriela jako matka to w ... | asia_
No ale właśnie w Tygrysie i Róży jest scena, kiedy Gabrysia próbuje uciec przed problemem ("skoro Laura chce być sama, to ja się nie będę wtrącać, pozwolę jej") i Mila mówi wyraźnie, że to błąd. Że Gaba pozwala aby własny strach dyktował jej działania, że pozwala Laurze na zbyt wiele. Zgodzę się, że to kropla w morzu, ale się zdarza (w dawniejszych tomach znaczy, przedMcdusiowych).

Akurat Pulpecji nie można tu wyciągać o tyle, że owszem tata Borejko jest nieznośny w swoim zaskoczeniu jak jego córka mogła oblać maturę, ale już Mila przyznaje, że może część winy leżała po ich stronie, że Pulpa miała problemy, a oni ich nie zauważali. No i nie zostawiają Pulpy na lodzie, natychmiast zaczynają planować całkiem rozsądne działania. Poza tym właśnie w Pulpecji jest scena, kiedy Patrycja zastanawia się, czy ktokolwiek w jej rodzinie miał takie chwile, kiedy czuł się kompletnie odrzucony i niezrozumiany i dochodzi do wniosku, że pewnie tak i od tej myśli "robi jej się jeszcze gorzej". To są próby pokazania, że nawet w najlepszej rodzinie można doświadczać wyobcowania i samotności zwłaszcza kiedy gwałtownie zmieniają się reguły gry i człowiek zupełnie nie rozumie swojej nowej roli. Pulpa zawsze była słoneczna i beztroska, nagle doświadcza ataku cienia i zupełnie nie umie sobie z tym poradzić, a rodzina postrzegająca ją ciągle jako tę słoneczną nie rozpoznaje objawów kryzysu. (Może poza Natalią, która próbuje porozmawiać z Pulpą w innym tonie niż "na pewno nie zdasz matury, weź się w końcu do pracy" ale natrafia na mur, bo sama Pulpa nie jest gotowa na taką rozmowę).
Użytkownik: kocio 07.10.2015 13:38 napisał(a):
Odpowiedź na: "Tygrys i Róża" – wespół ... | misiak297
Niestety pamięć moja krótką jest i to, że kiedyś czytałem tę książkę, nijak nie może się równać z analizą przetykaną cytatami. Jestem bardzo zadowolony z takiej krytycznej recenzji, bo prowokuje wyobraźnię i stanowi tak czy owak gest uszanowania autora ("I gdyby była to pozycja innej autorki, bez wahania postawiłbym piątkę.") - to znaczy, że wierzymy, że Musierowicz to taki talent, że potrafi zbudować przekonujący świat, który powinien bronić się sam.

Jednak wydaje mi się, że trochę za daleko idą te oczekiwania. To - wbrew pozorom - nie jest literatura realistyczna, to wciąż konwencja, literatura gatunkowa. Czy ktoś ma pretensje do Tarantino", że "Bękarty wojny" nie trzymają się prawdy historycznej? Nie, ale u niego jest jasne, że czerpie z (nomen omen =} ) klisz i szablonów, tylko twórczo je wykorzystuje do własnego kolażu. U Musierowicz to jest mniej wyraźne, a jednak już samo sięgnięcie do klasycznego tytułu wskazuje, że jako erudytka stara się przemycać różne rzeczy z literatury. I twórczo przerabia ramotkę pt. powieść dla dorastających panienek w coś, co porusza problemy bardziej poważne, ale nie staje się przez to zupełnie innym gatunkiem.
Użytkownik: jolekp 07.07.2017 11:19 napisał(a):
Odpowiedź na: "Tygrys i Róża" – wespół ... | misiak297
Jakiś taki straszny mam mętlik w głowie po tej części.
Mam niestety wrażenie, że to odbrązowienie rodziny Borejków wyszło tak trochę niezamierzenie. Przecież z książki wynika, że to postawa Tygrysa była niewłaściwa. Rozwiązywanie problemów poprzez zmianę tematu, unikanie rozmów o ważnych sprawach, odmawianie dziecku jakichkolwiek informacji o ojcu - tego książka nie piętnuje, to jest przedstawiane jako prawidłowy sposób postępowania. Przecież tak właśnie robi Pyza (przedstawiana jako ta dobra córka, która zawsze jest grzeczna i nie sprawia kłopotów, i z której Laura powinna brać przykład), a Gabriela jej w tym ochoczo wtóruje. Natomiast naturalna ciekawość Laury pokazywana jest jako coś karygodnego, niewłaściwego, coś co trzeba ukrócić jak najszybciej, jako przejaw jej złego charakteru wręcz - Mila nazywa rozmowę na temat Pyziaka "czymś niestosownym"(!), Grzegorz niemal wprost sugeruje, że Laura pyta o ojca, żeby zrobić matce przykrość. Kurczę, nawet Ignacy, który jest jedyną osobą, która wydaje się Laurę rozumieć i mieć jakieś ludzkie podejście do tematu Janusza, jest przedstawiany jako ten słaby, pobłażliwy dziadziuś, w opozycji do reszty rodziny, która WYCHOWUJE. No żeż ty w cara. (Bo Gabrysia, która pozwala córkom pałętać się po pokoju nowożeńców w ich noc poślubną i nie wyciąga żadnych konsekwencji za kradzież szkolnych pieniędzy, nie jest pobłażliwa, skąd, to jest wychowywanie w najlepszym borejkowskim stylu.)
To Pyziak tu jest tym złym (i nie przeczę, że jest w istocie, ale sposób w jaki cykl mniej więcej od "Noelki" przedstawia ten wątek zahacza o jakieś kuriozum) - na tyle złym, że trzeba było oczyścić dom ze wszelkiego śladu po nim, i Laura - bo tego złego, złego ojca chciała poznać. No i jeszcze ta Alma Pyziak, która musi być przecież karykaturalnie podłym człowiekiem, bo gdyby Janusz miał jakąś chociaż względnie miłą siostrę, to Laura mogłaby nie pojąć swojego błędu życiowego, a tak przynajmniej wie, że poza klanem Borejków nie ma czego szukać. A Janusz chyba nadal pozostanie tym, którego imienia nie wolno wymawiać, bo Laura zrozumie jak dorośnie, problem rozwiązany.

A tak jeszcze to spisu błędów i pomniejszych bzdurek:
*Natalia nazywa Gabrielę "Niewzruszonym Centrum", do którego ZAWSZE mogła przybiec ze swoimi problemami. Ktoś chyba tak się zapędził w robieniu z Gabrieli pomnika, że zapomniał, że młodsze siostry troszkę się czasem bały jej pokrzykiwań i gwałtowności, a mała Natalia dusiła w sobie problem z klasową siódemką, bo nie miała do kogo się z nim zwrócić, a nawet wtedy, gdy już nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem, NIKT (łącznie z Gabrielą) jakoś nie kwapił się, żeby ją pocieszać. Albo o tym, że Gabriela wcale nie była specjalnie skora do udzielania rad zagubionej Patrycji. Albo o tym, że pozwala siostrzeńcowi (który sam aż się rwie!) ciągle lać swojego syna (jak mnie ten wątek drażni, to ludzkie pojęcie przechodzi).
*Ida musi nagle lecieć do szpitala, "bo pacjentowi puściły szwy". Ida jest przecież laryngologiem, jakoś nie przychodzi mi do głowy, co mogłaby szyć swojemu pacjentowi :)

PS. Pani Musierowicz chyba bardzo nie podobało się "Ogniem i mieczem" :P
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.07.2017 11:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakiś taki straszny mam m... | jolekp
Co do laryngologa, to teoretycznie może szyć prawie wszystko, co operuje (na przykład krtań, ślinianki, ucho środkowe/wewnętrzne).
Użytkownik: jolekp 07.07.2017 12:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Co do laryngologa, to teo... | dot59Opiekun BiblioNETki
Hm. Ale czy każdy laryngolog może operować? Nie musi mieć do tego oddzielnej specjalizacji z chirurgii czy coś? Nie znam się za bardzo, tak się trochę zdziwiłam.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.07.2017 23:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Hm. Ale czy każdy laryngo... | jolekp
To zależy, dawniej - czyli w czasach opisanych w książce - było tak, że jeśli uzyska pierwszy stopień specjalizacji, to pracuje w poradni i nie operuje, a po drugim stopniu może i na poradni, i na oddziale (i w tym drugim przypadku powinien umieć zoperować wszystko). Nie wiem, jak teraz, bo się przepisy pozmieniały.
Użytkownik: misiak297 07.07.2017 15:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakiś taki straszny mam m... | jolekp
Cóż, nie dziwię się temu mętlikowi.
Dlatego napisałem, że dla mnie "Tygrys i Róża" to powieść - trochę wbrew intencjom autorki - o rodzinie dość dysfunkcyjnej.
Użytkownik: jolekp 07.07.2017 16:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Cóż, nie dziwię się temu ... | misiak297
No właśnie. Ale jeśli ciekawe wątki są niezamierzone i wychodzą autorce przypadkiem, to czy nadal można uznać książkę za dobrą? Dlatego miałam trochę problem z oceną, bo książka mi się raczej podobała, ale mam wrażenie, że nie w taki sposób, w jaki autorka by sobie tego życzyła. I te peany na cześć świętej Gabrieli, opoki całego Poznania i okolic, zaczynają mi już bokiem wychodzić.
Użytkownik: misiak297 07.07.2017 16:35 napisał(a):
Odpowiedź na: No właśnie. Ale jeśli cie... | jolekp
Bardzo dobre pytanie! Widzę, że odebraliśmy tę pozycję podobnie. To, co Ci się tu wydaje kuriozalne, w następnych tomach przybierze jeszcze bardziej kuriozalny charakter:)

Niedługo po "Tygrysie i Róży" czytałem inną powieść dla młodzieży o podobnej tematyce - o rodzinie patchworkowej - i była dużo lepsza: A w rodzinie patchworkowej...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: