Dodany: 29.08.2015 12:04|Autor: Bohun

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Lotem gęsi
Wilk Mariusz

Mariusz Wilk o wojażowaniu i wędrowaniu, doświadczeniu wewnętrznej Pustki i rodzicielstwie


Wakacje na wsi to dla mnie tradycyjnie czas na lekturę kolejnego tomu "Dziennika Północnego" Mariusza Wilka. Tym razem przyszła pora na "Lotem gęsi".

Czytałem, będąc świeżo po lekturze korespondencji rosyjskich dziennikarzy – małżeństwa Romana i Darii Nurejewów – którzy po wizycie w domu Wilków nad Jeziorem Onega napisali krytyczny tekst o polskim pisarzu. Wizyta była nieudana, bo gospodarz nie miał dla nich zbyt wiele czasu i odmówił autoryzacji wywiadu. Napisali reportaż, opisując go jako człowieka "wybuchowego i nadwrażliwego, przeklinającego i sentymentalnego, podpitego i ponurego – jednym słowem zruszczonego"[1]. A na dodatek – szanującego Putina i lekceważąco wypowiadającego się o Ukraińcach (rozmowa toczyła się już po agresji Rosji na Ukrainę). Szukałem w "Dzienniku Północnym" potwierdzenia lub zaprzeczenia tych zarzutów.

Powiem tak. Na pewno, jak każdy dziennik (zwłaszcza gdy jest przeznaczony do niemal natychmiastowego upublicznienia), stanowi jakąś formą autokreacji. Jeżeli ktoś się temu dziwi, daje dowód naiwności. Oczywiście pytanie dotyczy skali, ale w przypadku autora "Lotem gęsi" przesada nie wydaje się widoczna. Z tekstu Nurejewów i ze zdjęć dołączonych do ich reportażu wynika, że Wilk żyje naprawdę w spartańskich warunkach na Jeziorem Onega, w pięknym domu pozbawionym wyposażenia ułatwiającego życie. Jeśli zaś idzie o poglądy polityczne autora... w "Dzienniku Północnym" napotykamy znaczące przemilczenia.

Z jednej strony Wilkowi, mieszkającymi w Rosji już kilkanaście lat, nie na rękę jest wojowanie z władzami rosyjskimi – to zrozumiałe. Stąd próżno szukać w jego prozie akcentów krytycznych wobec Putina. Są natomiast wzmianki, które można interpretować jako argumenty rozgrzeszające brutalną politykę rosyjskiego prezydenta. Brzmią one wiarygodnie i są usprawiedliwione osobistymi doświadczeniami autora.

Oto fragment wywiadu Mariusza Wilka dla francuskiej dziennikarki Anne Nivat: "– Piłem na plaży w Suchumi szampana z bandą gruzińskich wojowników, a naprzeciw nam wyszła para zakochanych, chyba z jakiegoś rosyjskiego sanatorium, wojny nie widzieli, trzymając się za ręce. Na moich oczach tę kobietę zgwałcili, a jemu zdarli skalp i wetknęli jej w srom.
– Boże...
– Nigdy w życiu nie czułem się tak podle. Zamiast z nimi walczyć, jak mężczyzna w obronie kobiety, człowiek w obliczu nieludzkości, byłem korespondentem. I na dodatek ich gościem. Na suchumskiej plaży dotarło do mnie, że na wojnie się wojuje, a nie patrzy i pisze dla takich, co lubią w szlafroku na otomanie czytać o wojnie. Potem, na Sołowkach pojąłem, że muszę się zatrzymać, a teraz już wiem, że albo się żyje na świecie, albo po świecie się ślizga"[2].

Mam inny punkt widzenia na agresję Rosji na Gruzję w 2008 roku i agresję Rosji na Ukrainę w 2014 roku. Nie podzielam opinii Mariusza Wilka w tej sprawie, którą nie wprost wyraził w "Lotem gęsi", a explicite – w rozmowie z Nurejewami. Ale rozumiem jego punkt widzenia i nie przeszkadza mi on w lekturze jego dziennika.

Zresztą, jak się zdaje, między Wilkiem a Nurejewami od początku "nie było chemii" i część cytowanych przez rosyjskie małżeństwo opinii polskiego pisarza miała charakter prowokacyjny. Może uznał, że to wysłannicy FSB, którzy przyszli wybadać jego poglądy?

Z drugiej strony, analizując prozę Wilka pod tym kątem trzeba pamiętać, że pewne warunki stawia przypuszczalnie wydawca. Z tych względów dzienniki zawierają bardzo mało wątków typowo politycznych. Nawet Katastrofa Smoleńska jest wspomniana w "Lotem gęsi" tylko dwa razy, w tekstach, które zajmują po dwie linijki. Pierwszy (pod datą 9 maja [2010 roku]) – podany po rosyjsku, jako fragment rozmowy z Rosjaninem: "– W etom samolotie był kto-nibud' iz twoich rodnych? – Rodnych niet, było paru druziej"[3]. Drugi (pod datą 2 listopada): "Zaduszki... Zapalam świecę za duszę Maćka Płażyńskiego i Arama Rybickiego"[4]. Tylko tyle.

Jak sądzę, założenie jest takie, że "Dziennik Północny" ma być daleki od polityki. I mnie to nie przeszkadza. Gdy chcę poczytać na tematy polityczne, sięgam po inne pozycje.

Z tych samych powodów autor unika wypowiadania się na temat polskiej rzeczywistości (choć widać, że interesują go polskie sprawy). W poprzednim tomie złamał tę zasadę jeden raz, wypowiadając się (bardzo krytycznie) o osobach, które współpracowały z SB. W "Lotem gęsi" także znajdujemy jedno odstępstwo.

"W ostatnim e-mailu Stefan pyta, kiedy przyjadę do Polski. Tym samym następuje mi na odcisk, bo wkurwienie nie sprzyja trawieniu i w ogóle dobremu samopoczuciu, a ilekroć znajduję się w kraju, tylekroć od razu się wkurwiam. Wystarczy, że z bilboardów na dworcu śmieją się do mnie różne dody i gagi, by od razu podeszło do gardła to, czego nie zdążyłem strawić. A potem jest coraz gorzej. W naszym wieku dbałość o zdrowie jest jedną z głównych trosk. Nie znaczy to wcale, że lubimy lekarzy, na odwrót, żeby do nich nie chodzić, uprzedzamy choroby, wiodąc zdrowy tryb życia. Dlatego do Polski staram się przyjeżdżać jak najrzadziej – żeby się nie denerwować – bo nazbyt ją lubię. I wkurza mnie to, co z nią robią różne przydurki – niezależnie od maści i wyznań. Moja Polska jest we mnie. Moja Polska – to Giedroyć, Gombrowicz i Miłosz, którego czytam co rano, aby nie zgubić języka, Chopin i Stańko, i grupa Breakout, pod którą tańczymy z Martuszą, moja Polska to parę pejzaży, które oglądam nocami we śnie, i powitanie »Szczęść Boże« nawet jeśli Go nie ma. Moja Polska to garstka przyjaciół, co się nie dali zwariować, i kilku wariatów gwarantujących jaką taka normalność. Takiej Polski chcę nauczyć Martuszę"[5].

W reportażu Nurejewów pojawia się postawiony nie wprost zarzut dotyczący wypalenia się Wilka. W omawianym tomie autor sam pisze o tym problemie, choć nie odnosi go wprost do siebie.

"Vera zasięgnęła języka i stwierdziła, że Ken [White] we Francji jest już passé. Najlepsze lata ma za sobą i dzisiaj nikt poważnie go nie traktuje. Starość, powoli wpada w marazm, powtarza sam siebie i myśli w kółko to samo"[6].

Czy można odnieść te słowa także do Mariusza Wilka? Prawdą jest, że w kolejnych tomach "Dziennika Północnego" pisze on w zasadzie ciągle to samo. Ale prawdą jest także, że są ludzie, tacy jak ja, którym to zupełnie nie przeszkadza i którzy mają ochotę to czytać z dużą uwagą.

Moja odpowiedź Nurejewom jest więc parafrazą znanej wypowiedzi Adama Michnika – "Od... się od generała!".

"Lotem gęsi" było zapowiadane jako relacja z podróży autora po Labradorze, śladami Kennetha White'a. Jest nią tylko częściowo. Tom składa się z prologu, epilogu oraz trzech części ("Lustro wody", "Mielone z karibu" i "Zazierkale"), z których jedynie środkowa jest poświęcona wyprawie na Labrador. Tradycyjnie już książka nie zawiera zdjęć (co daje miejsce na zrobienie użytku z wyobraźni lub – gdy ktoś lubi dosłowność – zmusza do "żeglowania" po Internecie w poszukiwaniu zdjęć i filmów dotyczących opisywanych miejsc). Jest natomiast nowość – mapka sporządzona przez autora. Przydatność jednak ma ograniczoną i lepiej sięgnąć po mapę w guglach.

Wyprawa na Labrador zakończyła się niepowodzenie, o czym świadczą słowa samego Wilka. Na dodatek jego relacja z podróży jest chaotyczna i zaledwie częściowa – urywa się w połowie drogi, w Nain. Już cytat otwierający tę relację dowodzi, że nie warto było jechać do Kanady: "Świat wart tego, aby po nim podróżować, istnieje jeszcze tylko w starych książkach podróżniczych"[7]. Rozczarowanie autora jest tym większe, że po lekturze "Niebieskiej drogi" White'a wiele sobie obiecywał.

"»Niebieska droga« White'a jest nie tylko zapisem konkretnej wędrówki po drogach i bezdrożach Labradoru, ale także relacją o duchowej tropie autora. Zatem podróżowanie jego śladami to podwójna frajda: pokonując określoną przestrzeń geograficzną, odbywamy zarazem »medytację geomentalną«. Słowami Kena – odkrywamy przestrzenny sens własnego bycia"[8].

Wyprawa, w której przygotowanie i sfinansowanie zaangażowało się wiele osób, odbywała się samochodem terenowym w trzy osoby. Obok autora byli to: Krzysztof Kasprzyk (nauczyciel geografii i religii z Toronto, jego znajomy jeszcze z czasów gdańskiej "Solidarności" – autor "Piosnki dla córki") oraz Łukasz Schuch (kierowca). I już obecność tych dwóch osób stała się dla Wilka utrapieniem. "Podróżowaliśmy we trzech i chcąc nie chcąc, zagadywaliśmy się nieraz, tracąc tymczasem z oczu urywek świata. Nasza wyprawa potwierdziła zasadę, że włóczyć się trzeba samopas. A grupowo uprawia się turystykę"[9].

Temat turystyki (któremu to określeniu autor konsekwentnie nadaje pejoratywne znaczenie) pojawia się w "Lotem gęsi" wielokrotnie, stając się w jakiś sposób jedną z osi tego tomu.

"Tutaj sam okazałem się turystą. I dzięki temu pojąłem jeszcze jedną (może najistotniejszą) różnicę między wojażerem a włóczęgą. To różnica w perspektywie oglądania świata. Wojażer patrzy na świat z zewnątrz, włóczęga od wewnątrz. Aby oglądać świat od wewnątrz trzeba go przeżywać, a nie ślizgać się po wierzchu, jak na desce po fali – od kepmingu do kempingu. Turystyka zabija tajemnice drogi"[10].

"W moim notesie nie ma niczego więcej od Manic 5 do Labrador City. Aha, jest jeszcze fotka ciężarówki w Fermoncie. Łukasz zdjął mnie u koła. Głową sięgam do osi. To wszystko. No bo co jeszcze o Fermoncie napisać, jeśli się przemknęło przezeń jak zając przez miedzę? Można oczywiście coś niecoś z Internetu wygrzebać – jakieś dane o liczbie mieszkańców, ilości wytopu żelaza, datę założenia osady – lecz po co się silić, kiedy każdy, kogo to na prawdę interesuje, sam sobie kliknie. Mnożyć informacje w dobie Internetu nie ma sensu, one same się mnożą jak króliki, w dobie Internetu sens ma wyłącznie samodzielne przeżywanie świata. Jeśliby więc pomieszkać przez jakiś czas w tej osadzie hutników, poznać się z ludźmi, aby poczuć w żyłach tętno ich życia i opowiedzieć swoimi słowami ich opowieści – o, wtedy można by utkać z Fermontu kawałek prozy non fiction. Lecz przy naszej prędkości nawet ustępu nie da się z Fermontu wykroić. Ktoś się żachnie, że należało przystanąć i pogawędzić z pierwszym lepszym tuziemcem, a nuż rzekłby coś ciekawego, czy choćby psy na głównym placu policzyć i z tego jakąś fabułę ulepić. Wszak wielu wojażerów tak właśnie »wydeptuje« swoje podróżnicze książki. Niestety, w tej podróży nie można spowolnić kroku. Oto już słyszę, jak koledzy wołają, nie dając mi celu tej tropy wyjaśnić, że pora się zwijać i jechać dalej. A tak by się chciało dłużej tutaj zabawić, choćby do końca turystycznego sezonu, i z rudą Jenny poznać się bliżej, bo grzechu warta. A że rura w łazience urwana i przylepiona plastrem? – w moim wieku tego się nie zauważa"[11].

"Ot, choćby dziś. Dwa wodospady w jeden dzień jak dwa grzyby w barszczu (...). A przecież wodospad się zmienia ze zmianą pogody i światła, to tęczuje w słońcu, to się zlewa z deszczem, rozbłyska o świcie i gaśnie o zmierzchu, inaczej wygląda podczas pełni Księżyca, inaczej w nowiu. Czy nie lepiej jeden wodospad dwa dni kontemplować niżeli dwa wodospady w jednym dniu zaliczać? Niestety"[12].

"Może zatem w tym turystyczno-fotograficznym szaleństwie jest jakaś metoda? Najpierw w pośpiechu i w tłumie opstrykać kawałek świata, a później zaszyć się w domowych pieleszach i kontemplować go na fotkach. W domu nikt nas nie popędza, na zdjęciach nie widać ni ludzi, ni much"[13].

"Wiecie, czym różni się wojażer od włóczęgi? Ano tym, że drogi wojażera zawsze wiodą do jakiegoś celu, wszystko jedno, czy chodzi o odkrycie źródeł Amazonki, »pojedynek z Syberią«, zebranie danych o plemieniu Hutu, czy tajski seks. Natomiast dla włóczęgi sama droga jest celem. Dlatego wojażer prędzej czy później powraca ze swoich wojaży, a włóczęga wytrwale podąża dalej... I jeśli nawet zatrzymuje się gdzieś na chwilę, oczarowany krasotą ustronia (chwile oczarowań mogą być rozciągliwe), to wcale nie oznacza, że zaprzestał się włóczyć. Włóczęga bowiem jest stanem ducha, a nie czynnością – profesją lub hobby – jak wojażowanie. Wybitnym wojażerem XX stulecia był Ryszard Kapuściński. Wzorem współczesnego włóczęgi jest dla mnie Kenneth White"[14].

Wilk podkreśla znaczenie kontaktów z napotkanymi w trakcie włóczęgi ludźmi. Turyści nie mają na to czasu.

"Im dłużej wałęsam się po świecie, tym wyraźniej pojmuję, że nieważne, kiedy i skąd się wyrusza ani dokąd się zmierza, ale kogo po drodze się spotyka"[15].

"Największe wrażenie zrobił na mnie nieduży plecak Rumiza, w którym mieściła się jedna koszula na zmianę, dwie pary skarpet, sweter, drugie spodnie, przybory toaletowe, ręcznik, dwie mapy. Widząc moje zdziwienie, Paolo pochwalił się notesami (sporządzonymi na zamówienie), były poręczne i zajmowały niewiele miejsca. Powiedział też, że od lat nie wozi ze sobą żadnej książki, woli czytać krajobrazy i twarze ludzi po drodze, bo książka jest jak ojciec, bierze cię za rękę i prowadzi ze sobą. Monika na boku wyjaśniła, że to bzik Rumiza, który z podróży na podróż ogałaca swój bagaż, przygotowując się tym samym do ostatecznej wyprawy. Przy pożegnaniu Paolo dał mi jeden z tych swoich notesów na drogę, a w nim wspaniały wiersz – jako motto. Że podróż to budowanie mostów i zarazem burzenie ich za sobą., nie szukanie pewności, ale rezygnacja z niej, stawianie wszystkiego na jedna kartę, jak życie od początku, i że podróżowanie to chodzenie, a więc opowieść, która jest naszą jedyną towarzyszką"[16].

"[Słowo »tropa« pochodzi] od pomorskiego »tropat«, czyli wydeptywać. Z celi ojca Germana na Wyspach Sołowieckich, gdzie zaczynałem ją dreptać, wyniosłem aforyzm starca, jak wiatyk na drogę: »Można całe życie wędrować nie wychodząc z celi«"[17].

Rozczarowanie Mariusza Wilka turystyczną wyprawą na Labrador zostaje przeciwstawione oczarowaniu niespiesznym życiem wiejskim nad Jeziorem Onega, w którym jest czas na przeżywanie świata. Trzecia część tomu ("Zazierkale") poświęcona została właśnie takim refleksjom.

"Nasza prawdziwa włóczęga przez życie odbywa się w głąb, często wracając do źródeł, natomiast obecny szpan na turystykę, zwłaszcza wśród starzyków – pogoń za namiastką, nowinką czy fotką – dowodzi niedojrzałości. Jakby nie pojęli, mimo siwizny, że wszystkiego i tak nie zdążą. Stąd pośpiech. Ot, choćby Kapuściński. Po co mu tropa Malinowskiego na starość, kiedy swoich miał więcej? Do końca nie potrafił stanąć. Zatrzymać się! A przecież marzył w »Lapidarium« o klasztornej celi na schyłek życia. I co? Po cóż przemieszczać się w przestrzeni, narażając na znój i finanse, jeśli można powałęsać się w czasie – wedle rytmu krwi i tam-tamów wspomnień – gdzie słowa poniosą"[18].

"Paradoks czasu polega na tym, że im bardziej się spieszysz, tym mniej go pozostaje"[19].

"Taak, wszystkie te techniczne udogodnienia, które rzekomo oszczędzają nam czas, w istocie wyjaławiają życie mechaniczną nudą. Sęk bowiem w tym, że albo przeżywasz każdą chwilę jako czas święty, to znaczy otwarty na wieczność, albo zabijasz czas codziennie, by chociaż chwilę pobalować. Inaczej mówiąc celebrujesz życie nawet najbłahszą czynnością, albo je trwonisz w pędzie niewiada ku czemu... Stosunek człowieka do własnego czasu jest miarą stosunku człowieka do samego siebie"[20].

W swej niespiesznej wędrówce na rosyjskiej Północy Mariusz Wilk nie odnajduje Boga. Odnajduje Pustkę (właśnie tak – od dużej litery!). O tej Pustce wspomina wielokrotnie. Stanowi ona dla niego surogat nieobecnego Boga.

"Dla mnie Północ to nie tylko kierunek geograficzny (i środek nocy), lecz także specyficzny stan uma, w którym panuje Pustka. Wszystko jedno, gdzie się znajduję, ważne bym umiał zachować w umie pustkę. Jedynie mając pusty um, można weń wpuścić zewnętrzny świat, aby go lepiej opisać"[21].

"Wystarczy porównać Labrador i Tybet. Chodzi o podobną przestrzeń – ciszy i samotności. Anarika Govinda, na którego White się powołuje, opowiadając w »Drodze białych obłoków« o krajobrazie tybetańskim, podkreślał fizyczny wpływ wysokości oraz pewnych warunków meteorologicznych na przekształcenia świadomości. Dotyczy to również landszaftów Dalekiej Północy (notabene sam tego doświadczyłem w rozrzedzonej atmosferze Łowozierskich Tundr); Ken zauważył, że analogiczna realizacja związku pomiędzy fizycznym, psychicznym i duchowym leży u podstaw praktyki jogi, obejmującej ćwiczenia oddechu, asany i koncentrację... Inaczej mówiąc, pustka krajobrazu koresponduje z doświadczeniem pustki wewnętrznej i pozwala wyjść z ciasnej klatki własnego »ja«. Otworzyć się na płaskowyż. W bardziej cywilizowanych szerokościach geograficznych ta praktyka stała się niemożliwa, albowiem »kultura« zniszczyła przestrzenie samotności i ciszy, zapełniając każde puste miejsce swoimi gadżetami. Rozejrzyj się dookoła siebie, żadnej otwartej głowy! Wszystkie zabite esemesami, muzyczką z nauszników i medialnym szlamem"[22].

"Otóż od dawna i konsekwentnie zdzieram z siebie różnego rodzaju etykiety, którymi ciągle próbuje się mnie obklejać: Polak, katolik, etc. Stąd moje wędrówki po rubieżach, spotkania z Innymi, doświadczenie Pustki. Mówiąc skrótem, wydeptuję tropę, która mnie ogałaca i może na koniec dowiedzie do »bycia samym czystym patrzeniem«"[23].

"Mistrz Kong uczy, że droga wiedzie nas z pustki do pustki. To jak ten drugi brzeg Wielkiej Zatoki we mgle. Jakby go wcale nie było. Jedynie na Północy można tego doświadczyć w pełnej krasie. Bardziej egzaltowanie wyraziła się amerykańska pisarka Annie Dillard: »Jałowy pejzaż północny sprzyja oczyszczeniu i przygotowaniu duszy na przyjęcie boskiej epifanii«"[24].

Szczególne miejsce w "Locie gęsi" (zwłaszcza w trzeciej części) zajmuje córka autora – Martusza[25]. Książka jest zresztą jej dedykowana – "Martuszy na trzecią Gwiazdkę od papy"[26]. Centralne miejsce dziecka w życiu Wilka potwierdza też reportaż Nurejewów. Pisarz został ojcem, gdy miał 54 lata i zapewne pogodził się już z brakiem potomstwa. Jego zachwyt nieoczekiwaną rolą rodzica jest więc w pełni zrozumiały i wzruszający.

Pierwsza część tomu ("Lustro wody") poświęcona została miastu Pietrozawodsk nad Jeziorem Onega (oddalonym od siedziby Wilka o pięć kilometrów piechotą i godzinę drogi autobusem). To najmniej interesujący fragment dziennika, choć zawiera parę anegdot, starych historii i ciekawych opisów rosyjskiego życia na prowincji. Nie warto więc pomijać tego rozdziału, wiedząc jednak, że dalej będzie dużo ciekawiej.



---
[1] Cyt. za: Andrzej Fiderkiewicz, "Rosjanie u Mariusza Wilka" (tekst opublikowany na stronie angelus.com.pl, 08.2014).
[2] Mariusz Wilk, "Dziennik Północny. Lotem gęsi", wyd. Noir Sur Blanc, 2012, s. 193-194.
[3] Tamże, s. 145.
[4] Tamże, s. 191.
[5] Tamże, s. 164.
[6] Tamże, s. 203-204.
[7] Tamże, s. 69.
[8] Tamże, s. 113.
[9] Tamże, s. 74.
[10] Tamże, s. 86.
[11] Tamże, s. 105.
[12] Tamże, s. 120.
[13] Tamże, s. 121.
[14] Tamże, s. 11.
[15] Tamże, s. 71.
[16] Tamże, s. 124.
[17] Tamże, s. 141.
[18] Tamże, s. 140.
[19] Tamże, s. 170.
[20] Tamże, s. 171.
[21] Tamże, s. 205.
[22] Tamże, s. 114.
[23] Tamże, s. 136.
[24] Tamże, s. 139.
[25] Zob. zwłaszcza: tamże, s. 166-167.
[26] Tamże, s. 7.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1327
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: