Dodany: 13.08.2015 13:12|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Umarli ze Spoon River
Masters Edgar Lee

3 osoby polecają ten tekst.

Umarli przemawiają własnym głosem


Do powtórki przystępowałam ze świadomością powrotu do czegoś, co dawno temu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Równocześnie jednak obecna lektura była czymś więcej niż powtórką – to, co czytałam przed laty, stanowiło zaledwie wybór zawierający nieco więcej niż połowę spośród oryginalnych 246 wierszy; później ukazały się jeszcze dwa pełne przekłady, ale ponieważ żaden nie był doraźnie osiągalny, pozostało mi pozyskać wersję oryginalną, w odróżnieniu od polskich dostępną natychmiast i za darmo. Różnica dała się zauważyć od razu, bo o ile w tej, z którą wcześniej miałam do czynienia, teksty były ułożone alfabetycznie, o tyle w oryginalnej ich układ jest pozornie chaotyczny. Taki jak wtedy, gdy spacerując po cmentarzu odczytujemy nazwiska na kolejno mijanych nagrobkach. Czasem zobaczymy obok siebie członków jednej rodziny albo niepoślubioną sobie parę, niekiedy się okaże, że w ładniejszej, bardziej reprezentacyjnej alejce spoczywają sami miejscowi notable wraz z rodzinami, w innej, skromniejszej, na przykład ofiary ostatniej lub przedostatniej wojny, zaś w jakiejś mizernej kwaterze pod płotem najubożsi, których nie było stać na murowany grób – ale główny porządek regulujący pojawianie się kolejnych mogił to ten, w jakim śmierć zabierała ich lokatorów. (Drobna uwaga techniczna: wersja dostępna na gutenberg.org jest kopią wydania z roku 1915. W kolejnej edycji, z 1916, autor uzupełnił zawartość zbiorku o trzydzieści kilka nowych wierszy, które można znaleźć na stronie spoonriveranthology.net i przeczytać online albo skopiować do Worda).

Kapitalny to pomysł, ożywiać w wyobraźni postacie spoczywające na trasie cmentarnego spaceru. W małych miejscowościach, takich jak tytułowe Spoon River (miasteczko fikcyjne, lecz mające konkretny pierwowzór), potrafi to niejeden człowiek, bo przecież przez całe pokolenia krążą tam opowieści o nieszczęśliwych wypadkach, zabójstwach i samobójstwach, o zawiedzionych nadziejach, małżeńskich zdradach i kłótniach, sąsiedzkich swarach, o jabłkach, co padły zbyt daleko od rodzinnych jabłoni, o miejscowych bogaczach i biedakach, i wszystkich, którzy się czymś nietypowym wyróżnili: długością życia przekraczającą średnią, ponadprzeciętną liczbą zmian stanu cywilnego, wyjątkową sprawnością (albo nieudolnością) w uprawianej profesji, oryginalnym hobby czy też jakąś niezwykłą przygodą. Ale co innego, gdy podczas wędrówki na grób dziadków zerkając na mijane nagrobki, myślę: „a, pamiętam, babcia mówiła, że ten młody się za Niemców w Wiśle utopił, a tu po drugiej stronie piekarz, co do niego nawet z sąsiedniej wsi po chleb chodzili”, a co innego, gdy ktoś opowie te historie oddając głos samym ich bohaterom, których już od dawna nie ma na świecie – tak, by czytelnikom czasem aż dreszcz po plecach przebiegł. I do tego nie zwykłą potoczną prozą, tylko wierszem, białym co prawda, lecz czasem tak melodyjnym i rytmicznym, że można by go było zaśpiewać. W kilkunastu czy kilkudziesięciu wersach wypowiadają swoje dramaty, swoje sukcesy i porażki: biedak, który pozazdrościł majątku szemranym „biznesmenom” i postanowił się wzbogacić na rozboju; kobieta maltretowana przez męża i jej małżonek, który próbuje tłumaczyć się ze swoich czynów; pastor, który przez całe życie marzył o rozwodzie, i inny, który pragnął, by rękopisy jego kazań parafianie zachowali na pamiątkę; trzy młode kobiety zmarłe przy porodzie; prokurator i kilku sędziów; pogardzany przez wszystkich pijaczyna i szanowany diakon-alkoholik, trzymający swój nałóg w sekrecie; aptekarz, który stracił życie wskutek nieudanego eksperymentu chemicznego; lokalna poetka, lekarz, który usiłując „pomóc jej w kłopocie”* zrujnował swoją karierę, i jego żona żałująca za grzech męża; paru poległych żołnierzy; kobieta, dla której płeć stała się „przekleństwem życia”* – jej marzenia o karierze literackiej rozwiały się, gdy została matką ośmiorga dzieci; szuler utrzymujący, że w biznesie panuje taka sama uczciwość jak w grze; niedoszła narzeczona, jej uwodziciel i jej odrzucony zalotnik; młoda mężatka naznaczona piętnem przeżytego w dzieciństwie gwałtu; bednarz, modystka, ogrodnik, bankier, praczka, muzykant, wykładowca astronomii… a to przecież tylko garstka spośród ponad dwóch setek umarłych spoczywających na cmentarzyku Spoon River!

Zastanawiałam się, jakie były kryteria wyboru tekstów do pierwszego – okrojonego – wydania polskiego, ale nic mądrego nie wymyśliłam. Najlepsze? Tego bym nie powiedziała; przeciwnie, mam wrażenie, że spora część najlepszych pozostała właśnie wśród nieprzetłumaczonych. Najłatwiejsze? I to nie, niektóre wiersze pozostawione w oryginale są napisane językiem zupełnie prostym i zrozumiałym. Najbardziej reprezentatywne dla populacji miasteczka? Ale czemu w takim razie trafiły tu epitafia prawie wszystkich sędziów, a stróża nocnego, rybaka, drobnego rolnika wywłaszczonego przez bogatego ziemianina – nie? Zgadnąć nie zgadnę, ale mniejsza o to – po lekturze wersji angielskiej jestem dostatecznie usatysfakcjonowana: to piękna, wyrazista, bogata, choć nie zawsze łatwa poezja (niektóre fragmenty musiałam czytać po dwa-trzy razy, żeby się domyślić, co autor chciał w nich wyrazić. I, przyznaję, tylko przeleciałam na skróty przez „Spooniadę”, kilkusetwersowy poemat opowiadający historię zatargu między dwoma znanymi obywatelami miasteczka, napisany jakoby przez pewnego zacnego mieszczanina, który planował stworzyć o tym „epos w dwudziestu czterech księgach, lecz niestety nie dożył nawet ukończenia pierwszej”*; stanowi ona oczywisty przykład, że nie zawsze więcej znaczy lepiej, a gdyby mnie tak nie zmęczyła, oceniłabym tomik na pełną szóstkę...).


---
* Edgar Lee Masters, „Spoon River Anthology”; tekst zaczerpnięty ze strony internetowej gutenberg.org/ebooks, cytaty w przekładzie własnym.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 797
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: