Dodany: 26.06.2015 08:42|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Dziewczynka z balonikami
Turzyniecka Agnieszka

1 osoba poleca ten tekst.

Bardzo smutno wyglądają strzępy baloników



Autor recenzji: Jerzy Lengauer


Przede wszystkim przerażające są dwie sprawy. Pierwsza taka, że wśród czytelników mogą się znaleźć tacy, którzy będą powielali stereotypową opinię na temat depresji, iż to nie choroba (co – poniekąd, przekornie – jest swojego rodzaju prawdą), a osoby nią dotknięte powinny wziąć się w garść, wstać z łóżka, odchudzić się (albo zacząć jeść), wyjść do ludzi i tak dalej, i tak dalej. Druga to nieodparte odczucie, że autorka, uśmiechnięta młoda kobieta ze zdjęcia na tylnej okładce, może być bohaterką powieści, że czekają ją okropne, dramatyczne wahania nastroju, krzywdzące ją samą, a także jej rodzinę, przyjaciół, znajomych, burzące życie zawodowe i towarzyskie, wpisany w mniej lub bardziej pogodne funkcjonowanie strach przed wrogiem czającym się za każdym rogiem, którego napaść kończy się zmianą lekarstw albo przynajmniej ich dawkowania, wizytami u psychiatry, kolejnymi sesjami terapeutycznymi, a może i kilkutygodniowymi pobytami w szpitalu – o czym głównie mówi ta krótka powieść.

Zdaję sobie sprawę, że mało kto przeczytał „Czym jest depresja”[1], lub „Zrozumieć cierpienie”[2], a jeszcze mniej osób trzyma którąś z tych książek na półce, aby co jakiś czas do nich sięgnąć. W zasadzie, jaki to ma sens? Zyskać zrozumienie, jak w tytule? Odpowiedź na pytanie, którą można znaleźć nie na kilkuset stronach, lecz w kilkudziesięciu linijkach w Internecie? Być może jednak wśród czytelników znających „Obłęd” Krzysztonia[3] (książka robiła furorę w moim liceum w drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku) czy „Lot nad kukułczym gniazdem” Keseya[4] znajdą się tacy – i nie będą to studenci medycyny ani terapeuci-psychologowie przygotowujący się do prywatnej praktyki – których najprościej w świecie przyciągnie zainteresowanie człowiekiem, literaturą i zgubnym, straszliwym wpływem najpiękniejszego i najbardziej fascynującego ludzkiego organu, czyli mózgu, na tak proste na pozór ludzkie emocje i uczucia.

„Dziewczynka z balonikami”, sam nie wiem – może być albo wstępem, prologiem, albo uzupełnieniem, polskim współczesnym epilogiem wymienionych powieści. Bo rzecz jest aż nieznośnie zwyczajna i traktuje o teraźniejszej rzeczywistości. Kobieta, lat dwadzieścia kilka, emigrantka, w zasadzie już była studentka, pracująca w sklepie, samotna, trafia na oddział psychiatryczny jakiejś kliniki w Niemczech, konkretnie – w Karlsruhe. W kontekście końcowych zdań książki, w jakiś sposób nawet im na złość, ten ostatni fakt wydaje się najszczęśliwszym wydarzeniem w życiu bohaterki, narratorki, będącej może alter ego autorki. Polski czytelnik, idę o zakład, wychodzi z założenia, że cóż może się lepszego trafić jego rodakowi, niż zachorować za zachodnią granicą, oczywiście jeżeli jest ubezpieczony i spełnia pewnie jeszcze mnóstwo innych wymogów – tak jak w przypadku Marleny, dotąd tam studiującej – trafić do szpitala i w doskonałych warunkach poddawać się miłej hospitalizacji okraszanej uśmiechami lekarzy i pielęgniarek. Nie, Drodzy Czytelnicy, w tym przypadku, mimo zrealizowania wszelkich powinności obywatelskich, dla pacjentki zaczyna się koszmar trwający kilka tygodni, miesięcy, lat. Tak, tak, do końca dramatycznego życia z piętnem szaleńca. Tego dnia, kiedy stoi w holu szpitalnym, a za chwilę odezwie się do niej uprzejmie lekarz o niezwykle sympatycznej aparycji, Marlena nie wie, że właśnie ktoś zrzucił na nią ogromny trud. Ten trud będzie jej towarzyszył i towarzyszył, będzie się z nim zmagała, upadając i się podnosząc. Nie wiem, co jest tu najgorsze: że dowie się, kto stoi za ową swoistą zbrodnią na niej dokonaną, czy że te osoby zrobiły to bezwiednie, ba! nie widząc konsekwencji, a nawet z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. I mimo że w powieści Turzynieckiej, dzięki jej niezwykłemu darowi obserwowania, śledzenia, podpatrywania ludzi oraz czynności i oddawania ich bardzo spokojnym, precyzyjnym językiem, dzieje się podobnie dużo jak u Keseya, to clou opisu choroby afektywnej dwubiegunowej i związanych z nią zaburzeń depresyjnych są krótkie pytania i omówienia psychologa oraz odpowiedzi będące dłuższymi monologami pacjentki. Ich rozmowy przenoszą nas zarówno do tej części świata Marleny, która zamknęła się ledwie przed paroma dniami, jak i do dalekiej przeszłości. Autorka przemawia za sprawą psychologa do siebie (?) i do czytelników. Te wypowiedzi są szokujące, przerażające, przewartościowują życie, nakazują zmienić wszystko, co do tej pory było znane bohaterce. Bo przecież nie da się zmienić innych, należy przemienić siebie. Wypracować w sobie siłę, spokój. Siłę spokoju. Wiedząc jednak, jakby się to sobie wytatuowało na przedramionach, że będzie mnóstwo dni, gdy się nie uda, gdy nie da się wyjść z domu, gdy tylko łóżko będzie bezpieczne, zaś telewizor pozostanie włączony przez całą nieprzespaną noc. Wiedząc też, że należy się starać, choć owo „należy” to tylko lub aż decyzja chorej na depresję dwudziestokilkulatki, która rzuciła germanistykę i iberystykę, zna kilka języków obcych i marzy o zostaniu pisarką.

Dramatycznie nieosiągalne wydaje się przedefiniowanie stosunku do najbliższych ludzi. Uznanie, że nie chcą robić krzywdy, bo przecież lubią, kochają, akceptują – choć nie rozumieją. Bo, do cholery, tacy są. I choćbyśmy łyknęli znowu siedemdziesiąt pigułek uspokajających i przeciwbólowych, niczego to nie zmieni, będą trzaskali drzwiami i krzyczeli, a w końcu powiedzą to samo, co mówili, gdy depresja jeszcze raczkowała w naszych mózgach.

Świadomie przeszedłem z pisania o bohaterce na „my”. Książka jest tak dobitną wypowiedzią, wołaniem do świata. Trudno zgadnąć, zdecydować: czy bardziej do ludzi dotkniętych objawami depresji, czy do tych, którzy się z nią nie zetknęli? A może to tylko spowiedź? W Wikipedii poświęcono pisarce osiem linijek. W zasadzie cały przedstawiony tam w skrócie życiorys może odpowiadać historii Marleny, dziewczynki z balonikami. Chylę głowę z szacunkiem, bo również zdjęcie przy nim umieszczone odpowiada opisowi bohaterki. Oznacza to, że jest odważna i że wygrała przynajmniej kilka bitew z depresją, jeśli była zmuszona takie toczyć. Być może dlatego ta powieść jest w pewnym sensie cenniejsza niż „Lot” Keseya. On jako student brał udział w programie rządowym w szpitalu psychiatrycznym. Ale to Marlena była przywiązywana pasami do łóżka, przebywała w separatce zwanej „akwarium”, sikała w obecności pielęgniarki i przeżywała śmierć przyjaciółek w chorobie.


---
[1] Peter D. Kramer, „Czym jest depresja”, przeł. Adam Tuz, wyd. Rebis, 2007.
[2] Vittorino Andreoli, „Zrozumieć cierpienie. Aby ból ustąpił radości”, przeł. Maciej Bielawski, wyd. Homini, 2009.
[3] Jerzy Krzysztoń, „Obłęd”, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1983.
[4] Ken Kesey, „Lot nad kukułczym gniazdem”, przeł. Tomasz Mirkowicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1991.


Subiektywna ocena książki: 5



Autor: Agnieszka Turzyniecka,
Tytuł: „Dziewczynka z balonikami”,
Wydawnictwo: Szara Godzina, 2014,
Liczba stron: 174


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2945
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: jolietjakeblues 26.06.2015 14:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Autor recenzji: Jerzy L... | UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki
Chciałem dodać, że ocena obniżona o jeden stopień, ponieważ książka jest za krótka.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: