Dodany: 08.06.2015 23:24|Autor: knigi_carewny

Książka: Dziecinny dwór
Rogoszówna Zofia

4 osoby polecają ten tekst.

„Dziecinny dwór”


Miejsce, do którego przenosi nas autorka, to stary wiejski dworek w Starym Siole oraz jego okolice. Bohaterami powieści są dzieci państwa Prawdziwców: Zosia, Jurek, Wandzia, Jadzia, Staś i maleńka Jasia. Utwór czyta się z przyjemnością, ponieważ gromadka ta nie stroni od harców, a wszystko pokazane zostało z poczuciem humoru i jakby widziane oczami dziecka. Wnikliwie przedstawione są sylwetki małych bohaterów oraz ich relacje z bliskimi, a także wielki szacunek dla rodziców i starszych.

Zofia Rogoszówna była pisarką, a także tłumaczką. Według różnych źródeł urodziła się w 1881 lub 1882 r. w Nowym Siole. Była córką publicysty i pisarza Józefa Rogosza. W ciągu swojego krótkiego życia wydała kilkanaście książek dla dzieci. Zadebiutowała na początku XX w. „Pisklętami”, zbiorem nowel inspirowanych prozą psychologiczną. Wśród jej kolejnych utworów były m.in. powieść „Dziecinny dwór” (1911), wierszowana bajka „Dzieci pana majstra” (1921) i „Wesoły ludek. 12 opowiadań dla małych dzieci”. Jako pierwsza wprowadziła do literatury drobne utwory ludowe przeznaczone dla dzieci i wydała je w trzech tomach: „Sroczka kaszkę warzyła”, „Klituś Bajduś” i „Koszałki-opałki”; to zbiory oryginalnych tekstów zaczerpniętych z folkloru, a także powstałych na ich podstawie wierszyków samej Rogoszówny. Pisarka przekładała również utwory zagraniczne dla dzieci, np. „Zazulkę” Anatola France’a, „Pierścień i różę” Williama Thackeraya i „Przygody Piotrusia Pana” Jamesa Matthew Barriego. Zmarła przedwcześnie, została pochowana na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

Tytuł omawianego utworu zapewne wziął się stąd, iż dzieci wszystko w swoim otoczeniu uważały za swoje i nazywały „dziecinnym”.

„Dobrze było dzieciom państwa Prawdziwców. Wzrastały w przekonaniu, że nigdzie nie może być równie miło, jak w »dziecinnym« dworze. Taką nazwę dawały wszystkiemu, co uważały za swoją wyłączność. »Dziecinnymi« byli tatuś i mamusia, którzy od rana do nocy pracowali na to, żeby móc ich wychowywać na zdrowych, dzielnych i zacnych ludzi; »dziecinnymi« byli dwór i ogród, »dziecinną« Elżbieta, niańka malutkiej Jasi, stara Terlecka, lokaj Krzysztof, dużo całych i popsutych zabawek, para siwków, które dzieci woziły do kościoła i czasem w lecie na spacer...”[1]

Spokojnie i radośnie płynęły bohaterom dni, dopóki nie rozchorowała się ich mama. Lekarze orzekli, iż dla ratowania zdrowia konieczna jest kuracja za granicą i za namową męża pani Janka zdecydowała się na wyjazd.

„Dzieciom niosło życie tylko radość i wesele, toteż nie przeczuwały, że na świecie jest więcej łez, niż uśmiechów i że smutek najczęściej zakrada się tam, gdzie się go najmniej spodziewają”[3].

„Mamusia dłużej tego wieczora została w dziecinnym pokoju. Pieściła dzieci i uspokajała je głosem tak spokojnym, wesołym prawie, opanowując łzy, przesłaniające jej wzrok chwilami, że dzieci zmęczone płaczem zasnęły przekonane, że przez noc nic złego je nie spotka. A biedna mamusia, ukołysawszy swoją gromadkę, sama długo modliła się przed ołtarzykiem z wiszącą nad nim lampką olejną, rzucającą niepewne, czerwone światło na pokój dziecinny i obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, błagając Boga o opiekę nad jej mężem, domem i dziećmi”[4].

Dla małych Prawdziców nastały trudniejsze czasy. Do dworu z pomocą przybyła ich ciotka, hrabina Granowska wraz z panną Apolonią i suczką Muszką. Nie stroniła od wizyt, przyjmowania gości, a w wolnych chwilach czytała francuskie romanse i układała pasjanse. Przez dzieci – z którymi widywała się raz dziennie, podczas obiadu – nazwana została „sztuczną koniecznością”[2].

Zatrudniono pana Gottlieba, nauczyciela wiejskiego, żeby uczył Jurka i Wandzię.

Ponieważ opieka nad dziećmi okazała się ciężkim krzyżem dla hrabiny, we dworze pojawiła się panna Róża Duval, odtąd ich opiekunka i nauczycielka, którą od samego początku były zachwycone.

„»Mademoiselle« miała czworokątną, skutkiem opalania prawie brunatną twarz, o krótkim zadartym nosie, czarne, gładko przyczesane włosy, skręcone z tyłu w mikroskopijny węzełek, z którego zawsze wysuwał się w górę jeden kosmyk, małe, czarne, bardzo żywe i głęboko wciśnięte oczy, a lat przeszło czterdzieści. Do dzieci uśmiechała się przyjaźnie, odsłaniając białe, zdrowe zęby, z takim zajęciem zapytywała się o ich imiona i wiek, że dzieciom serduszka topniały z radości. Zosia z oczu nie spuszczała jej stóp, ubranych w białe pończochy i płytkie prunelowe pantofle. Co za elegancja! Nawet ciocia nigdy się tak nie ubierała. Jurkowi podobał się bardzo parasol z główką pieska zamiast rączki, a Staś z zachwytem przyglądał się pelerynce, wyszytej w desenie czarnymi pacioreczkami”[5].

Panna Róża była osobą rzetelną, pracowitą, a nawet surową. Dzięki wychowaniu, jakie otrzymała w klasztorze w Szwajcarii, starała się wpoić podopiecznym dobre maniery i dbała bardzo o ich naukę.

„Jurek gorączkowo pomagał teraz pannie Róży otwierać wielki kufer, na dnie którego znajdowały się książki, przywiezione jeszcze z klasztoru w Szwajcarii. Ażeby je wydobyć, trzeba było wyjąć wszystko, co leżało na nich. Dzieci otworzyły kufer i błyszczącymi z ciekawości oczkami wpatrywały się w jego zawartość, odwijały paczki z różnokolorowych bibułek, odwiązywały wstążeczki, a wybuchy ich zachwytu sprawiały pannie Róży widoczną przyjemność. Bo też kufer ten, to było muzeum pamiątek, drogich i obojętnych, zebranych w ciągu długich lat pracy, często niewdzięcznej. Dzieci bawiły się widokiem tych dziesiątek kałamarzyków, obsadek, teczek, nigdy nie otwieranych flakonów, z których perfumy dawno się już ulotniły, notesów, ozdobnych szkatułek, próżnych bombonierek i różnych kosztownych cacek...”[6]

Pełna ciepła i humoru, powieść nie stroni jednak od sytuacji trudnych, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Wszystkiemu towarzyszy dogłębne zrozumienie dziecka i świata, w którym dorasta.

Mali bohaterowie muszą nie tylko radzić sobie z problemami związanymi z nauką, ale także wykazać się odwagą w podejmowaniu decyzji, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

„Przecież sam Bóg nakazuje, żeby przebaczać grzesznikom. Dzieci prędzej się poprawią, jeżeli łagodnością będziemy starali się wykorzenić ich błędy. Radość jaką by miały, prędzej kazałaby im zastanowić się, czy na nią zasłużyły...”[7]

To książka o wielkim uroku i bardzo wartościowa. Warta przeczytania zarówno przez dzieci, jak i przez rodziców.

Urzekły mnie w niej piękne opisy przyrody, sam dworek jest tak pokazany, że czytając widzimy jakby jego żywy obraz i czujemy niemalże zapach kwiatów.

„Piękny był stary dwór, spowinięty w gęste zwoje dzikiego wina, pnącego się po słupach ganku aż powyżej balkonu i okien »dziecinnych« pokoi zajmujących skrzydło pierwszego piętra i piękny był ogród otaczający go dookoła. Wszędzie czuło się czujne oko i staranie, aby rodzinne gniazdo uczynić najmilszym zakątkiem. Już od drogi wyjazdowej, łączącej obejście dworskie z wsią, bił upajający zapach kwiatów, tak umiejętnie dobieranych, że od wiosny do późnej jesieni wielki okrągły gazon, otoczony wstęgą różnobarwnych astrów, radował oczy tysiącem najświetniejszych kolorów. Środek gazonu zajmował klomb róż wysokopiennych, zwieszających pachnące główki z cienkich, wiotkich gałązek, najeżonych ostrymi jak szpileczki i czerwonymi jak krew, koniuszkami. U stóp róż, wykwitały rozliczne odmiany lewkonii, wielkie pęki białych, różowych i purpurowych gwoździków, balsaminy o przejrzystych łodyżkach, których torebki nasienne strzelały pod paluszkami dzieci, i skręciwszy się błyskawicznie, wysypywały na ich nadstawione rączki drobne, brunatne kuleczki. Na bocznych, mniejszych klombach, rozsiadły się pyszne piwonie, zazdroszczące różom ich woni i smukłości, wytryskały bukiety białych floksów, ścieliła się płomienna werwena i skromna rezeda, która cudną wonią wynagradzała niepozorność swoich rdzawych kwiatuszków. Z innych jeszcze rabatek wyglądały setki bratków, między którymi dzieci rozróżniały »złośniki« i czarne jak noc »murzynki« i »żydki« o ryżej bródce i skrzywionej minie. Każdy bratek był inny, każdy zdawał się nie kwiatkiem, ale zaklętym w kwiatek człowieczkiem. Zaklętymi musiały być i portulaki, tulące się pod samym murem dworu, które co dzień od słońca rozchylały kolorowe ślepki i co dzień zamykały je wieczorem, jak dzieci, kiedy im się oczka do snu kleją”[8].


---
[1] Zofia Rogoszówna, „Dziecinny dwór”, Nakładem Księgarni Stefana Kamińskiego, Kraków 1947, str. 19.
[2] Tamże, str. 73.
[3] Tamże, str. 20.
[4] Tamże, str. 31.
[5] Tamże, str. 65.
[6] Tamże, str. 103.
[7] Tamże, str. 153-154.
[8] Tamże, str. 7-8.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1240
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: