Niezły kryminał, udający coś więcej
Jak sprzedać w dużym nakładzie całkiem zwyczajny kryminał? Po pierwsze, stwórzmy pozór czegoś głębokiego. W tym celu nadajmy rozdziałom zodiakalne tytuły ("Słońce w Koziorożcu", "Saturn w Wadze" itp.) i wepchnijmy na niektórych stronach schematy układów planet, twierdząc, że fabuła jest w wielce głęboki sposób powiązana z astrologią. Nikt nie sprawdzi, nikt nie zrozumie. Zróbmy jeszcze coś nietypowego, na przykład zamieśćmy na początku każdego rozdziału jego streszczenie. Było coś takiego w jednym słynnym i ponoć mądrym włoskim kryminale, to powinno się dobrze kojarzyć. A żeby dopełnić wrażenia głębi i mądrości, wrzućmy trochę tekstów w języku Maorysów i trochę po chińsku. To już w ogóle będzie czad i erudycja na całego! Po drugie, niech książka będzie tak gruba, żeby każdy w księgarni musiał spojrzeć, dlaczego tom encyklopedii stoi wśród bestsellerów. Powieść składa się prawie wyłącznie z dialogów, więc już jest rozwlekła, ale jak walniemy odpowiednie odstępy między znakami, wyjdzie jeszcze ze 150 stron więcej. Niby to ryzyko, bo niektórzy mogą się wystraszyć, no ale ważne, żeby zauważyli, a resztę się jakoś załatwi. O, na przykład (to po trzecie) dajmy jej jakąś prestiżową nagrodę i ogłaszajmy, jaką ma misternie skonstruowaną fabułę, oryginalną formę, a nade wszystko, że autorka nie tak dawno skończyła liceum, więc to już w ogóle fenomen.
No dobra. Pomarudziliśmy, a teraz zastanówmy się: jak w końcu jest z tą książką. Dobra czy nie? Jako kryminał, owszem – dobra. Wciąga jak górski potok złoty piasek. Już na pierwszych stronach trafiamy na tajne zebranie w obskurnym hotelu miasteczka Hokitika i poznajemy zagmatwaną intrygę, w którą wplątani zostali poszukiwacze złota. Ktoś nie żyje, ktoś inny zniknął w zagadkowych okolicznościach; kogoś okradziono, a u kogoś innego złoto w tajemniczy sposób pojawiło się w chatce. Wątków jest wiele, mieszają się zgodnie z regułami gatunku, nie wszyscy bohaterowie mówią prawdę. Autorka stosuje kilka chwytów typowych i parę bardziej oryginalnych. Akcja pędzi, nie dając czasu na wytchnienie, po skończeniu rozdziału natychmiast chcemy rozpocząć kolejny. A przynajmniej przeczytać jego streszczenie. Powieść Catton może nam ukraść cały dzień, jeśli mamy tyle do dyspozycji!
Niestety, wbrew wszystkim zachwytom i zapewnieniom, moim zdaniem jest to niewiele więcej niż zwykły kryminał. Zawiedzie się ten, kto oczekuje, że pozna lepiej świat i czasy, w których rozgrywa się powieść. Nie poznamy historii poszukiwania złota na antypodach (no, może troszeczkę, mimochodem); nie usłyszymy dużo o nowozelandzkiej florze i faunie; o klimacie chyba tylko tyle, że nad morzem padają deszcze, a w głębi lądu jest bardziej sucho. Wszystkie astrologiczne powiązania również są, moim zdaniem, mocno naciągane. Tak samo jak łączący się z nimi wątek romantyczno-paranormalny. Poza wciągającą fabułą pochwalić można natomiast wyraziste charaktery – każda postać zapada w pamięć, nie trzeba się zastanawiać: "kim on u diabła był?". Dobre rzemiosło i sprawnie wykonana robota, trudno zaprzeczyć. Ale tylko tyle.
Podsumowując: nie twierdzę, jak Kafka, że sens ma czytanie wyłącznie tych książek, które nas kąsają, kłują i nami wstrząsają. Ale też nie posunąłbym się do przyznania ważnej nagrody literackiej (Nagroda Bookera AD 2013) pozycji, która dostarcza tylko łatwej rozrywki, a czytelnikom bardziej uczuciowym może jeszcze kilku wzruszeń. Czyżby taka słaba była konkurencja? Przecież "Dziesięciu małym Murzynkom" A. Christie nikt ważnej nagrody nie dał, mimo że ich fabuła jest co najmniej równie wciągająca i chyba bardziej oryginalna. Ot, takie mamy widać czasy. No ale bądźmy poważni – na przytoczone w nocie wydawcy (Wydawnictwo Literackie, 2014) porównania z "Imieniem róży" czy stwierdzenie, że Julio Cortázar byłby z niej dumny, nie można chyba odpowiedzieć inaczej, jak popularną w internecie frazą: "B*tch please".
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.