Dodany: 24.05.2015 09:48|Autor: wilczycastepowa

Książka: Żmija
Sapkowski Andrzej

4 osoby polecają ten tekst.

Sztuka rodzi się w bólu


Pamiętam czasy, gdy czytałam przygody wiedźmina Geralta z zapartym tchem. Nawet wymyśliłam wtedy nazwę gatunku stworzonego przez Sapkowskiego – fantasy feministyczna. Bardzo byłam dumna z tego patentu terminologicznego i z satysfakcją witałam kolejne tworzone przez pisarza czarodziejki i wojowniczki, które spuszczały manto brutalnym, wulgarnym facetom żywcem wziętym z westernów Sergia Leone, tyle że w entourage'u z filmów rycerskich. To było nowe i ciekawe. Powiew świeżości w literaturze pełnej powtarzalnych rozwiązań, seryjnie tworzonych bohaterów, z których każdy musiał, rzecz jasna, zmierzyć się z jakimiś strasznymi wyzwaniami, żeby w końcu, jak Kull, Conan czy Bran Mak Morn, zasiąść na tronie. W opowiadaniach, a potem powieści Sapkowskiego bohaterowie nie byli archaizowani na siłę, nie zachowywali się teatralnie. Owszem, żyli w świecie pełnym magii, potworów (tych na czterech i tych na dwóch łapach), ale myśleli i czuli tak, że czytelnik mógł ich zrozumieć, wczuć się aż do pełnej identyfikacji. Czarodziejka Yennefer, bezskutecznie pragnąca dziecka i związana z równie jak ona bezpłodnym mutantem do zabijania, była wzruszająca, a jej ciągłe zdrady i promiskuityzm nie stanowiły tylko ubarwiającego bijatyki wątku romansowego. Myślałam wtedy (a i teraz w to wierzę), że to jedyna chyba literatura fantasy strawna dla kobiet, nieoferująca majaczeń dla podtatusiałych i grubawych dorosłych dzieci. Krótko mówiąc, kochałam Sapkowskiego, bo dzięki niemu mogłam poszerzyć krąg literackich zainteresowań o coś, co wcześniej – z definicji – było dla mnie niestrawne.

Stara miłość nie rdzewieje – tak mówią – więc kupiłam sobie „Żmiję”. Boże, jak bardzo przygotowywałam się do lektury! Nawet, specjalnie na tę okazję, zdecydowałam się na lampkę wina zamiast mojego gigantycznego kubka herbaty. Słowem, szykowałam się jak na przyjęcie kochanka (o ile miałabym kochanków, bo szczerze mówiąc, to w moim życiu towar deficytowy). Z drżeniem zaczęłam czytać... Najpierw przyszło zniecierpliwienie. Po co Sapkowski powkładał do tekstu dziesiątki rosyjskich, specjalistycznych nazw różnych rodzajów broni? W dodatku, jak w „Bestii” Świerczka, wszystkie tłumaczenia są w słowniczku na końcu książki – jakby ktoś oczekiwał, że będę się odrywać od lektury, by spojrzeć na stronę 236 i dowiedzieć się, że raztiażka to mina z przypiętym do niej drutem, a ergedeszka jest ręcznym granatem zaczepnym. Nawet po polsku nic mi te nazwy nie mówią (nie wspominając o zainteresowaniu), więc tłumaczenie ich na język, którego nikt już nie zna, wydaje się bez sensu. Głupotę tego rozwiązania potęguje fakt, że bohaterowie – było nie było, Rosjanie – mówią po polsku, jedynie od czasu do czasu wrzucając w twarde, żołnierskie zdania te nieszczęsne raztiaszki czy wiertuszki. Komizm językowy chyba niezamierzony przez mistrza? W dodatku Sapkowski, żeby czytelnik przypadkiem nie pomyślał, iż mentalnie jest pogrobowcem Towarzystw Przyjaciół Związku Radzieckiego, co rusz przechodzi na angielski, by pokazać, że w nim od dziecka dusza amerykańsko-radziecka... Ale to jeszcze nic, bo poza komiczną warstwą językową w powieści kryją się jeszcze inne pułapki. Oto bohaterem jest młodziutki Rosjanin – Lewart. Niby taki prosty sowiecki człowiek, ale nie! Okazuje się, że kryje w sobie tajnie oraz przepaście wrażliwości i intelektu. A co? Że durne? Że nie ma potrzeby tworzenia bohatera kryjącego pod szorstką robotniczą twarzą duszę anielską, jak w powieściach socrealistycznych? Iii tam! Zresztą nawet mało realna konstrukcja głównego bohatera nie jest w stanie przebić samego pomysłu na fabułę. Właściwie nie na fabułę, ale na klucz do ciągu zdarzeń, które autor umieszcza na przestrzeni tysięcy lat: od inwazji Aleksandra Macedońskiego na Hindukusz, poprzez klęskę Brytyjczyków w Afganistanie w XIX wieku, aż po nowszą, choć już całkiem zapomnianą, interwencję radziecką. Tym kluczem ma być złota żmija, która... no właśnie, która co właściwie robi? Nie wiem – choć sumiennie przeczytałam powieść. Rozkochuje w sobie kolejnych żołnierzy? Bo to nie żmija, broń Pambuk!, lecz demon. Właściwie demonica, która kolejnych wojów do grobu prowadzi.

Tak oto Andrzej Sapkowski zakończył swój romans z feminizmem. Już nie ma magiczek i wojowniczek, jest za to złota żmija, która symbolizuje wszystkie lęki męskie przed kobiecością. Bo brzuchem po ziemi pełza, kuprem przy tym kręcąc, syczy, hipnotyzuje, oczyska ma jakieś takie, że każdy mężczyzna traci przy nich – no właśnie, zadałam sobie pytanie, co traci? Odpowiedź jest prosta i zgodna z tezą mojej koleżanki, która twierdzi, że zostawia kolejnych facetów, bo im dłużej im się przygląda, tym bardziej widzi, że brak im ważnej części męskiej anatomii. Otóż bowiem złota żmija, niszcząc swoich kolejnych duchowych kochanków-żołnierzy, odbiera im nie tylko rozum, ale i tę właśnie tajemniczą męską rzecz, którą Hiszpanie określają ładnie mianem cojones. Lewart, nieco wydumany, ale w gruncie rzeczy sympatyczny żołnierzyk, pod koniec powieści staje się męczący. Byłam już tak zniecierpliwiona jego wiecznym uganianiem się za własnym ogonem, że – gdybym mogła – potrząsnęłabym nim i wrzasnęła: dorośnij!

Ponoć sztuka rodzi się z bólu. Gdy ktoś jest zadowolony z siebie, ma regularne wypróżnienia, przyjaciół, domek nad morzem, drogie auto i uwielbienie tłumów, pozostaje mu tylko obawa, że może to stracić. Ginie cierpienie, z którego może się narodzić arcydzieło.

Może stąd takie zatrzęsienie autorów, którzy gdzieś po drodze do sukcesu stracili talent? Liczę, że to tylko wypadek przy pracy, pojedyncze potknięcie, bąk na przyjęciu u czerwonej królowej. Że Andrzej Sapkowski pozostanie moim ulubionym feministą literatury dla chłopięcych mężczyzn.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1215
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Blanacz 24.06.2015 13:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamiętam czasy, gdy czyta... | wilczycastepowa
Od kilku lat stoi toto na półce i się przymierzam, ale słyszę coraz gorsze opinie. Więc naprawdę strata czasu?
Użytkownik: wilczycastepowa 30.06.2015 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Od kilku lat stoi toto na... | Blanacz
Niestety, nie tylko strata czasu, ale też złudzeń :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: