W
Podróże z Herodotem (
Kapuściński Ryszard)
(Znak, 2004) pisze autor o kulturze:
„Człowiek współczesny nie troszczy się o własną pamięć, ponieważ żyje otoczony pamięcią zmagazynowaną. (…) w czasach Herodota (…) człowiek wiedział tyle i tylko tyle, ile zdoła przechować jego pamięć. Jednostki, wybrańcy zaczęli się uczyć pisać na zwojach papirusów i glinianych tabliczkach. Ale reszta? Zajmowanie się kulturą było zawsze domeną arystokratyczną. Tam, gdzie kultura odchodzi od tej zasady – ginie.” [76-77]
i dalej
„Czym kultury różnią się od siebie? Przede wszystkim - obyczajami. Powiedz mi, jak się ubierasz, jak się zachowujesz, jak jakie masz zwyczaje, jakim bogom cześć oddajesz - a powiem ci, kim jesteś. Człowiek nie tylko tworzy kulturę i mieszka w niej, człowiek nosi ją w sobie, człowiek JEST kulturą.” [80]
Zaś w nocie do
Prosumpcja: Pomiędzy podejściem apokaliptycznym a emancypującym (antologia;
Siuda Piotr,
Żaglewski Tomasz,
Krzysztofek Kazimierz i inni)
możemy przeczytać o tym nowym (?) zjawisku:
„Oto (...) doczekaliśmy czasów swobodnego i spontanicznego przepływu ekspresji i oddolnie tworzonych dóbr kulturowych, które kwestionują istnienie tradycyjnych podziałów na producentów i konsumentów.”
Czy to oznacza, że (przyjmując za celną diagnozę Kapuścińskiego o elitaryzmie twórców kultury) kultura upada? A może ulega jakiemuś przeobrażeniu pod wpływem globalizacji i cyfryzacji życia? Dukaja zdaje się również bardzo nurtować to zagadnienie, bo jego powieści i opowiadania (moim zdaniem) skupiają się właśnie na przeobrażeniach kultury i modi vivendi w świecie nowych technologii. Krytyka popkultury i nacisku na „zabawienie się na śmierć” (za
Postman Neil ) pozwala mniemać, że dotychczasowe elity intelektualne (albo ci, którzy się za nie uważają) dostrzegają zagrożenie upadku kultury, której proces tworzenia coraz bardziej się demokratyzuje, a nawet ochlokratyzuje. Powstaje pytanie – co będzie PO KULTURZE? Czy zapanuje jakiegoś rodzaju anarchia kulturalna? Jak by więc ona miała wyglądać? Za takim scenariuszem przemawia kolejny fragment z „Podróży z Herodotem”:
„Bałem się wpaść w pułapkę prowincjonalizmu. Pojęcie prowincjonalizmu wiążemy zwykle z przestrzenią. Prowincjonalny to ktoś, czyje myślenie ograniczone jest do pewnej marginalnej przestrzeni, której przypisuje on nadmierne, uniwersalne znaczenie. (...) »W naszej epoce - pisze [T.S.Eliot] w eseju o Wergiliuszu - kiedy ludzie skłonni są bardziej niż kiedykolwiek mylić mądrość z wiedzą, a wiedzę z informacją i usiłują rozwiązać problemy życiowe w terminach techniki, rodzi się nowa odmiana prowincjonalizmu, która zapewne prosi się o inną nazwę. Jest to prowincjonalizm nie przestrzeni, lecz czasu; dla niego historia to jedynie kronika ludzkich wynalazków, które swoje odsłużyły i zostały wyrzucone na śmietnik; dla niego świat jest jedynie własnością żyjących, w której umarli nie mają żadnego udziału. Tego rodzaju prowincjonalizm niesie ze sobą tę groźbę, że my wszyscy, wszystkie ludy planety, możemy stać się prowincjonalni, a ci, którym się to nie podoba, mogą tylko zostać pustelnikami«.” [255]
Jest to oczywisty lęk przed utratą zbiorowej pamięci, o czym była mowa w 1. fragmencie. Tymczasem sprawa może wyglądać inaczej – dostęp do źródeł pamięci zyskuje coraz bardziej: jest coraz szerszy, szybszy i łatwiejszy (oczywiście dochodzi tu jeszcze szum informacyjny i zwykła dezinformacja, ale dla tworzenia się kultury jest to chyba zjawisko stymulujące). Dlatego albo Kapuściński mylił się w ww definicji, albo kultura przeszła już przeobrażenie i przestała być domeną arystokratyczną, a stała się udziałem wszystkich – i dziś co najwyżej możemy uznać za arystokratę tego, który jest generatorem trendów, a nie tropić spadkobierców arystokratyzmu, aby owe trendy wykrywać u źródeł. A może jest jeszcze inaczej?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.