Dodany: 04.05.2015 17:42|Autor: dot59
W pogoni za króliczkiem
Mam swoje dziwactwa; któż ich zresztą nie ma? Jednym z nich jest chomikowanie wszystkich możliwych materiałów na temat czegoś/kogoś, co/kto mnie fascynuje, choćby to miał być siedemnasty artykuł z fotkami niedźwiedzi z „National Geographic” albo trzecia biografia tego samego poety/pisarza. Drugim – to, że mnie okrutnie drażni używanie przez osobę dorosłą w sytuacjach oficjalnych zdrobniałego imienia; pełnoletni Boguś lub Madzia może być jak najbardziej na miejscu w rodzinie, wśród sąsiadów, kolegów i przyjaciół, no, ostatecznie na estradzie muzycznej, ale, na Jowisza, przecież nie na szyldzie zespołu adwokackiego czy w spisie członków klubu parlamentarnego! Coś takiego odruchowo budzi we mnie podejrzenie, że podejście danej osoby do życia, a zatem i do pracy, może być… hm… nieco infantylne; wiem, że nie należy uogólniać, ale odruch odruchem pozostaje i od czasu do czasu powstrzymuje mnie na przykład od nabycia książki sygnowanej przez kogoś, kto mimo bez wątpienia dorosłego wieku nie potrafi się zdobyć na używanie „dorosłej” formy imienia. A jeśli bohaterem takiej książki jest postać, która od lat budzi moje zainteresowanie, o której wiem bardzo dużo, ale chciałabym wiedzieć jeszcze więcej? No, cóż, w tym przypadku przeważyła chęć poznania. Kupiłam… (Nie popatrzyłam przy tym na notkę biograficzną autorki, i dobrze – informacja, że wydany wcześniej dziennik podróży po Ameryce Łacińskiej zatytułowała ona „Clitoris erectus”, chyba by mną wstrząsnęła w stopniu uniemożliwiającym podjęcie decyzji…).
Kupiłam, przeczytałam, przemyślałam.
Poprzeczka była ustawiona wysoko, bo wydane kilkanaście lat temu „Agnieszki” Turowskiej należą do kategorii biografii idealnych i od czasu ich przeczytania nie natrafiłam na nic lepszego. A jednak z czasem wychodzą na jaw historie, które z jakiegoś powodu wcześniej nie zostały ujawnione, a które mają wpływ chociażby na interpretację jednego czy kilku wierszy, warto więc sięgać po dzieła innych biografów – każde może coś wnieść do naszego odbioru danego twórcy.
I rzeczywiście, czas poświęcony lekturze nie poszedł na marne, choć „Potargana w miłości” jest… w pewnym sensie, metaforycznym oczywiście… trochę potargana. Zaczyna się od relacji z ostatnich dni życia poetki, potem cofamy się do jej czasów szkolnych i studenckich, by dalej śledzić poczynania Osieckiej już chronologicznie… aż do ostatniego rozdziału, w którym znów następuje przeskok w lata dzieciństwa. Narracja momentami przypomina chaotyczne monologi wewnętrzne bohaterek „Białej bluzki” czy „Zabiłam ptaka w locie”: „W Nowym Jorku jest wszystko, czego pragnie. Dzikie kolory. Niezmordowane światła. Ekscentrycy. Dziwacy. Rozbrykani. Potulni. Nienasyceni. Wypatroszeni z nadziei. Żądni sukcesu. Złaknieni miłości. Straceńcy i królowie… Ma tutaj ich wszystkich. Na wyciągnięcie ręki. W tej betonowej dżungli snów”[1]. I brak przypisów, co może trochę utrudniać orientację odnośnie do pochodzenia cytatów, zwłaszcza że w końcowym wykazie bibliograficznym tylko przy części pozycji znajdują się odnośniki do stron, na których są cytowane.
Ten sposób pisania powoduje jednak, że zatapiamy się bez reszty w poznawaniu meandrów losu bohaterki – układających się w sposób nieprzewidywalny i trudny do pojęcia zwłaszcza dla przeciętnego zjadacza chleba. A oprócz postaci, których wpływ na jej życie i twórczość dobrze znamy, odkrywamy obecność kolejnych, o których ani Turowska, ani autorzy wspomnień pomieszczonych w zbiorach „Na zakręcie” czy „Koleżanka” nie pisali. Tyle że… niektóre nadal pozostają incognito. Kim był (jest?) ten „cherubin z lokami. (…) Posiadacz uważnego spojrzenia, smukłych dłoni i dużego talentu. (…) Chłopak z krainy górnego C. Klasyk”, za którym ona „zaraz potem poleci za ocean”, on zaś „pewnego dnia trzaśnie drzwiami i zniknie”[2]? A „urażona legenda polskiej opozycji”, która „zrobi Agnieszce awanturę (…) dopatrując się w perypetiach jednej z postaci [z „Białej bluzki” – przyp. Dot] detali z własnego życia”[3]? Ale, z drugiej strony, czy to takie ważne? Pewnie za ileś lat, gdy się ukażą stosowne tomy dzienników Osieckiej, zagadka się rozwiąże. A my i bez tych drobnych szczegółów jesteśmy w stanie odczuć jej wewnętrzne rozedrganie, tę wieczną pogoń za metaforycznym króliczkiem, którym może była miłość, a może coś zupełnie innego…
Szata edytorska dostarcza dodatkowej przyjemności – bo i masa zdjęć (nie wszystkie publikowane w innych biografiach), i bardzo pomysłowe opracowanie graficzne, i czcionka przyjazna dla oka, i literówek znikoma liczba (a tylko jedna z nich w takim wyrazie, że może wprowadzić czytelnika w błąd: prababka Osieckiej ze strony ojca nie była Włoszką[4], lecz Wołoszką, czyli, upraszczając, Rumunką), i solidna twarda oprawa z reprodukcją jednego z najpiękniejszych fotograficznych portretów młodej Agnieszki, zapatrzonej w dal; a może jednak nie w dal, tylko w pochylonego nad okładką czytelnika – z nadzieją, że zrozumie...
---
[1] Ula Ryciak, „Potargana w miłości. O Agnieszce Osieckiej”, Wydawnictwo Literackie, 2015, s. 341.
[2] Tamże, s. 184-185.
[3] Tamże, s. 317.
[4] Tamże, s. 401.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.