„Jadąc do Babadag” to relacje z wojaży po Polsce i małych bałkańskich państwach. To podróż zwykła i niezwykła zarazem, wędrówka w czasie i przestrzeni, przy czym czas jest w tych relacjach czymś niedookreślonym, nieuchwytnym, królową jest przestrzeń, bo jak autor pisze: oglądając zdjęcia, drobiazgi z podróży nie pamięta kiedy zostały zrobione, ale zawsze pamięta miejsca, których dotyczą. Nie są to okolice, które słyną ze swych zabytków, znane i tłumnie odwiedzane, to raczej ustronia, do których nie dociera nikt poza ich mieszkańcami; zakątki, o których mówi się, że nawet jaskółki tam zawracają.
„Bardzo możliwe, że człowiek odczuwa swoje istnienie dopiero wtedy, gdy czuje na skórze dotyk bezimiennej przestrzeni, która łączy nas z najdawniejszym czasem, ze wszystkimi umarłymi, z prehistorią, gdy umysł dopiero oddzielał się od świata i jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze swojego sieroctwa”[1].
Jednym z przyczynków do tych podróży było zdjęcie André Kertésza z 1921 roku, na którym niewidomy skrzypek prowadzony przez małego chłopca wygrywa na instrumencie niesłyszalne dla patrzącego melodie. Punkt w przestrzeni – bliski a zarazem leżący gdzieś na krańcach Ziemi. Niby świat pędzi do przodu, wszystko się zmienia z prędkością błyskawicy, ale są miejsca w których ten pęd zwalnia, albo może nawet staje – czasowe enklawy zagubione w morzu nowoczesności, które tworzą na jego powierzchni niewielkie zmarszczki i wiry.
Polska, Węgry, Mołdawia, Słowenia, Rumunia, Mołdawia, Albania… Małe miasteczka, wioski, bezdroża…
„Małe kraje powinny być zwolnione z lekcji historii. Powinny unosić się jak wyspy gdzieś na obrzeżach nurtu dziejów. […] Małe kraje powinny być chronione tak, jak chronione jest dzieciństwo. Obywatele hipertroficznych tworów i mocarstw powinni je odwiedzać dla nabrania rozsądku. Prawdopodobnie niewiele by to dało, ale ludziom trzeba dawać szansę i stwarzać możliwość refleksji nad wielością sensów tego najlepszego ze światów. Istnienie małych krajów o umiarkowanym temperamencie jest po prostu wyzwaniem dla potocznych sądów na temat ekspansji, potęgi, wielkości, znaczenia i reszty tych niepodważalnych komunałów. Jeśli idzie o mnie, zawsze chciałem żyć w kraju nieco mniejszym, a nigdy, broń Boże, w większym. W końcu znikomość znacznie trudniej zamienia się we własną karykaturę niż wielkość. A w każdym razie mniej szkodzi otoczeniu”[2].
I odnalazłam Stasiukowych Cyganów z wiersza Andruchowycza. Musiałam się na nich natknąć, bo „[…] moją obsesją są Cyganie, pustka pogranicza oraz rzeczne promy we wschodnich Węgrzech”[3] – pisze autor.
„Patrzyłem na rozpadającą się wieś, na śmietnisko w środku placu, na strachliwie zamkniętą na cztery spusty plebanię z basenem i czułem, że to jest ich zwycięstwo. Od 1322 roku, gdy Europa pierwszy raz dostrzegła ich obecność gdzieś na Półwyspie Peloponeskim, właściwie się nie zmienili. Europa powołała do życia narody, królestwa, cesarstwa i państwa, które trwały i upadały. Zapatrzona w rozwój, ekspansję i wzrost, nie potrafiła sobie wyobrazić, że można żyć poza czasem, poza historią. Tymczasem oni dokonali tego cudu. Z sardonicznym uśmiechem patrzyli na paroksyzmy naszej cywilizacji i jeśli brali z niej coś dla siebie, to były to śmieci, odpadki, zrujnowane domy i jałmużna. Tak jakby cała reszta nie przedstawiała dla nich żadnej wartości”[4].
Tak pięknie o nich pisze. Być może chwilami ogarnia go zazdrość i chęć by wszystko rzucić, zapomnieć o materialnej stronie życia i brać z niego „wiele i niewiele, a w sam raz”- jak śpiewała Maryla Rodowicz. A mnie się wydaje, że właśnie tym była jego włóczęga po bałkańskich bezdrożach - wędrówką poza czasem.
„[…] życie składa się raczej z okruchów teraźniejszości, które zapadają w pamięć, i tak naprawdę tylko z tego składa się nasz świat”[5].
- - -
[1]
Jadąc do Babadag (
Stasiuk Andrzej)
, Wydawnictwo „Czarne”, 2004, s. 11.
[2] Tamże, s. 111-112.
[3] Tamże, s. 266.
[4] Tamże, s. 96-97.
[5] Tamże, s. 70.
- - -
http://okres-ochronny-na-czarownice.blogspot.com/
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.