Dodany: 01.04.2015 21:31|Autor: gosiaw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

PRZY RODZINNYM STOLE - KONKURS nr 187


Przedstawiam KONKURS nr 187, który przygotowała benten.




Usiądź prosto i nie opieraj się łokciami, czyli Przy Rodzinnym Stole – Konkurs numer 187


Witajcie,

Może niektórzy z Was właśnie są w szale żurkowym, inni zaczynają żałować decyzji o zorganizowaniu spędu rodzinnego, a jeszcze inni po prostu cieszą się bonusowym dłuższym weekendem. Tak czy inaczej, jeśli czujecie ducha rodzinnych spotkań, jesteście we właściwym miejscu.

Przedstawiam Wam konkurs poświęcony stołowaniu się w rodzinnym gronie. Niektóre grupy w tym konkursie są bardzo tradycyjne, inne zupełnie niekonwencjonalne. Są rodziny genetyczne i te z wyboru, i te, które nie mogą na siebie patrzeć. Mam nadzieję, że uda Wam się z nimi zapoznać i towarzystwo przynajmniej niektórych będzie przyjemnością.

Jako odpowiedź liczę tytuł (wiersza, opowiadania) + autora – za każdą informację – 1 punkt. Do zdobycia 52 punkty.

Konkurs kończy się w środę, 15.04.2015 o 23.59.

Odpowiedzi (z bnetkowym nickiem) można przesyłać na adres mailowy [...].

Chęć otrzymania tradycyjnych podpowiedzi można zaznaczyć w każdej chwili po wysłaniu pierwszego maila. Dodatkowo, ciekawe/zabawne/podstępne mataczenia na forum będą nagrodzone bonusową wskazówką autorską dotyczącą fragmentu, z którym sprytny matacz sam się zmaga (papla jest naszym przyjacielem).

A! I gwiazdka dla trzech pierwszych uczestników, którzy zaprezentują całą święconkę odpowiedzi. 



Najpierw trzeba się odpowiednio przygotować do obchodów.

1.


Wrócę jeszcze na chwilę do jajek. Gotowanie ich jest jednym z niełatwych zabiegów kulinarnych. Tak zwane jajka na średnio, czyli trzyminutowe, absolutnie najlepsza na świecie potrawa śniadaniowa, są niezwykle trudne do osiągnięcia. Każdy, kto próbował je zrobić, dobrze o tym wie. Nie pomagają chronometry, klepsydry, nie pomaga liczenie. Czasem się udają, czasem nie. Zależy to od zbyt wielu czynników. Od wielkości jajka, jego wieku (idealne powinno mieć nie więcej niż dwanaście godzin), odległości kuchenki od stołu, przy którym chcemy jeść, bo ja zresztą wiem od czego. Konserwatyści oceniają, że potraw z jajek jest co najmniej pięćset, a jak to oceniają optymiści, awangardowcy, futuryści, liberałowie, anarchiści czy inne „ekstremy", tego nie próbuję się nawet domyślić. Jajko ma nie tylko niezwykle piękną formę, ale jest szalenie pożywne, no i smaczne. Dzisiaj jada się głównie jaja kurze i historycy dowiedli, że już starożytni Fenicjanie zajadali się nimi, a także starożytni Egipcjanie, którzy poza tym bardzo lubili jaja pelikanów. W starożytnym Rzymie jadano jaja kaczek, gęsi, kuropatw, bażantów, gołębi, strusi i pawi, a nawet żółwi. Chińczycy od niepamiętnych czasów zakopują kacze jaja w ziemi i czekają tak długo, aż te staną się żelatynowate i prawie czarne. Jajo strusie jest tak duże, że można zeń zrobić jajecznicę na dwanaście osób



2.


Jak twoje pisanki?
– Sama zobacz – powtórzył X, wyczuwając niejasno, że żadnej z nich nie interesuje jego praca. Czuł się nieco dotknięty. Ciocia Z podeszła do swego syna.
– O, Jezus! - rozległ się nagle jej krzyk.



3.


Wielką sobotę spędziłyśmy na malowaniu jajek. Podniecałyśmy naszą pomysłowość i inteligencję, ażeby jak najdowcipniej wyglądały małe obrazeczki na jajkach. Obrazki te miały symbolizować osoby i sceny z Trylogii.
Gdy cała rodzina zasiadła w pierwszy dzień świąt przy stole i gdy wuj dowiedział się, że wielka salaterka z jajkami przybrana barwinkiem zawiera pisanki-zgadywanki, porwał ją w swoje ramiona i zawołał:
- Nikomu nie dam skosztować święconego, póki nie odgadnę wszystkich obrazków! Ha! Urządziłyście dalszy ciąg naszego konkursu. Dobrze. Ale mnie nie złapiecie!
Wszyscy podnieśli wrzask, że też chcą zgadywać, ale wuj trzymał salaterkę mocno i nikomu nie chciał oddać. Kazał przynieść drugą, do której przerzucił malowniczo przed chwilą ułożony barwinek. Następnie brał jedno jajko za drugim i przekładając je mruczał z zadowoleniem.



4.


Gdy zbliżały się święta wielkanocne, nasza mama kazała przywołać do kredensu M i polecała mu dostarczyć przed Świętami co najmniej jednego głuszca, dwa koguty cietrzewie, które musiały figurować na stole święconym w upierzeniu, oraz co najmniej ze trzydzieści jarząbków, a jeśli potrafisz, to i więcej. Takim zdaniem kończyła się rozmowa mamy z M.
Oczywiście rozkaz mamy był ściśle przez M wykonywany. Dorocznym zwyczajem na długim rozciągniętym stole ustawiano święcone. Na honorowym końcu stołu stał półmisek z upieczonym głuszcem. Głuszec starannie był przez kucharza ubrany. Z obu stron bocznych po jednym kogucie cietrzewim, również w piórach, z głową z pięknymi koralami i ogonkiem w formie liry. Zaś upieczone jarząbki z pikowaną w nich słoniną piętrzyły się na czterech talerzach po boku stołu z obu stron każdego cietrzewia.



5.


A pod kominem, w samym świetle ognia, siedziały zgodnie J. z J2., zajęte pilnie kraszeniem jajek, a każda swoje z osobna chroniła i kryjomo, aby się bardziej wysadzić. J. najpierw myła swoje w ciepłej wodzie i wytarte do sucha dopiero znaczyła w różności roztopionym woskiem, a potem wpuszczała we wrzątek bełkocący we trzech garnuszkach, w których je kolejno zanurzała. Żmudna była robota, bo wosk miejscami nie chciał trzymać albo jajka w rękach się gnietły lub pękały przy gotowaniu, ale w końcu naczyniły ich przeszło pół kopy i nuż dopiero okazywać sobie i przechwalać się piękniej kraszonymi. 
Kaj się ta było J2. mierzyć z J! Pokazywała swoje, w piórkach żytnich i cebulowych gotowane, żółciuchne, białymi figlasami ukraszone i tak galante, jak mało która by potrafiła, ale ujrzawszy J-sine, gębę rozwarła z podziwu i markotność ją chwyciła. Jakże, to aż mieniło się w oczach, czerwone były, żółte, fiołkowe, i jak lnowe kwiatuszki niebieskie, a widać było na nich takie rzeczy, że prosto nie do uwierzenia: koguty piejące na płocie, gąski na drugim syczały na maciory, uwalone w błocie; gdzie znów stado gołębi białych nad polami czerwonymi, a na inszych wzory takie i cudeńka, kiej na szybach, gdy zamróz je lodem potrzęsie.



Może nie każdy spędza je tak samo,

6.


Po powrocie z cerkwi X zasiadł z ciotkami do wielkanocnego stołu i dla pokrzepienia sił, zgodnie z nabytym w pułku przyzwyczajeniem, napił się wódki i wina, potem poszedł do swego pokoju, gdzie natychmiast zasnął w ubraniu. Zbudziło go stukanie do drzwi. Poznawszy po stukaniu, że to była ona, podniósł się przecierając oczy i przeciągając się.
– Y, to ty? Wejdź - rzekł wstając.
– Proszą na obiad – rzekła.



7.


Mamo kochana! Oto u nas w niedzielę Wielkanoc – u nas święto największe pamiątek, tu w protestanckiej ziemi ledwo uważane. Otóż mam do Ciebie prośbę, Mamo! Prośbę dosyć śmieszną – oto, abyś mi przysłała przepis bab naszych, ale przepis bab prawdziwych, z szafranem i bez szafranu, z opisem, jak ma być piec gorący, kiedy je kłaść do pieca itp.



8.


Kulebiak:
Przygotowując tę potrawę koniecznie trzeba trzymać w jednej ręce tomik poezji Aleksandra Puszkina. Kulebiak nie będzie smakował tak samo bez pełnych sprzeczności rozważań Puszkina nad ofiarą i cywilizacją zawartych w jego poemacie „Jeździec miedziany”.
Kiedy X zrobiła kulebiak po raz pierwszy w sierpniu 1941 roku, nie zawracała sobie głowy Puszkinem. Martwiła się jak dodać odpowiednią ilość cebuli do mięsa, by wystarczyło na jeden kulebiak dla dużej głodnej rodziny. Nie wystarczyło. Musiała się targować z podejrzliwą sąsiadką, która zawsze uważała, że X coś kombinuje. Ale zdołała jakoś przekonać Z, by dała jej kapustę w zamian za jedną czwartą gotowego kulebiaka. Tak więc tamtego wieczoru kulebiak był wypełniony przede wszystkim kapustą. Kapustą, cebulą i odrobiną mięsa. Był dobry. I szybko zniknął.



Ale z pewnością da się odczuć specjalny nastrój...

9.


Zadzwoniły już dzwony,

dzień nastał wesoły.

Pod święconym pieczywem

uginają się stoły.



Leży jajko święcone

malowane farbami –

kto też dzisiaj tym jajkiem

będzie dzielił się z nami?



A więc ojciec i matka –

oni pierwsi najpewniej,

potem bracia i siostry,

i sąsiedzi i krewni,



Potem... nie wiem kto dalej,

a odgadnąć to sztuka

może jakiś gość z drogi

do drzwi chaty zapuka.



Może dziadziuś zgrzybiały,

co się modli w kościele?

To się także tym jajkiem

z biednym dziadkiem podzielę.



10.


Jak Wilia miała swoje tradycyjne potrawy, tak i Wielkanoc miała swoje niezbędne minimum, którego nie przyszłoby do głowy nikomu zmniejszyć, choćby czasy były najcięższe. Musiała być ogromna głowizna z jajkiem w pysku, pieczone prosięta, gotowana szynka – przysmak, który jedliśmy tylko na Wielkanoc, bo przez cały rok jedliśmy tylko wędzone szynki. Były, wstyd się przyznać, wszelkie rodzaje zwierzyny, bo N pojęcia nie miały o ochronie zwierzyny, w lasach polował, kto chciał, i babka od kłusowników kupowała wszystko o każdym czasie. Były to złe tradycje matriarchatu – babskich rządów czterech pokoleń.
Ciasta miały swoją hierarchię. Musiał być „dziad”, „cygan”, „prześcieradło”, nie mówiąc o babach-olbrzymach i sękaczu z dwunastu jaj.
Pośrodku wszystkiego stały dwie arki z rzeżuchy, w które wstawiane były baranki z cukru.
Dla czeladzi ustawiano wielkiego barana z masła z oczami ze śliwek suszonych.
Od rana nie jadło się nic i poprzednich dni mało. Modlitwy trwały aż do południa, jak zwykle, ze służbą.
Aż kiedy buchnęło: „Wesoły nam dziś dzień nastał...” wiedzieliśmy, że otworzą się drzwi, wjedzie taca z ćwiartkami jajek, którymi babka podzieli się ze wszystkimi znowu nie szczędząc maksym i napomnień. Po czym służba pójdzie do swego stołu, a my do swego.
Babka rozpoczynała, biorąc na talerz kawałek głowizny wycięty koło ucha.
Panowie skupiają się przy wódkach. My szmyrgamy z talerzami i krajemy, co chcemy.



Niektórzy mają w ogóle zupełnie inne nawyki i etykietę, jeśli chodzi o jedzenie...

11.


W G od niepamiętnych czasów jadano siedząc na taboretach dokoła trójnożnego niewielkiego stołu. G2 usuwają stół zaraz po posiłku, ale siedzą dalej na ławie i popijają. Była już mowa o zamiłowaniu jednych i drugich do kosztownych naczyń i dekoracji w żywych barwach. Dodajmy jeszcze, że biesiadnicy jako nakrycie indywidualne mają tylko nóż i łyżkę i że posiłek wieczorny jest obfitszy od południowego. Przed posiłkiem niewolnicy podają miskę z ciepłą wodą i ręczniki; wszyscy myją ręce. Ablucja ta nie jest wynikiem troski o higienę, lecz stanowi stary obrządek pogański. Innym zwyczajem tradycyjnym, lecz przyswojonym przez chrystianizm jest modlitwa do bogów: teraz recytuje się błogosławieństwo i łamie poświęcony chleb.
I oto nadchodzą „służący, a głowy ich chylą się pod ciężarem półmisków z cyzelowanego metalu; przynoszą wspaniałe dania na uginających się ramionach”. F lubią na początek coś gorącego, „zupę”; oni to wprowadzili zarówno potrawę, jak i nazwę do naszych jadłospisów. […] U G-R podaje się czasem naprzód owoce, na przykład brzoskwinie. Pierwszym daniem są „jarzyny skropione miodem” ułożone na marmurowym półmisku. Następnie „dania mnożą się, mieszają ze sobą i zjawiają ze wszystkich stron. Co wybrać najpierw? Rozkoszna niepewność...” […]
Wszystkie te dania są robione na oliwie i ostro przyprawiane. G cebula i czosnek były słynne już w Cesarstwie Rzymskim a barbarzyńcy nadużywali ich od czasu najazdów. Korzenie spełniały dwojaką rolę: dogadzały podniebieniu i, jeżeli wierzyć greckiemu lekarzowi Anthemiusowi, który przebywał na dworze T I, ułatwiały trawienie. Lista ich jest długa: pieprz, kminek, goździki, cynamon, nard, pieprz hiszpański, gałka muszkatołowa z Chios; nie należy zapominać o garum, ostrym sosie z wnętrzności drobnych ryb, zasolonych i wysuszonych na słońcu, do których dodawano sardele, sardynki, ostrygi lub krewetki.



12.


Najlepsze kęski na stole były zawsze rezerwowane dla starszych, nie tak jak dzisiaj – dla dzieci, i czasem, gdy legumina obeszła cały stół, dla dzieci nic już nie zostawało. Niektóre ciotki lubiły się z nimi droczyć, pytały się na przykład tak...
– Józiu, chcesz jabłko?
– Chcem!
– No to nie dostaniesz!



13.


Gdy dzieci uczono jeść, najprzód przed podaniem pokarmu uczono je formować znak krzyża św., wyrażając dziecięciu tenże znak jego własną rączką na czele, piersiach i ramionach; a gdy poczęło wymawiać słowa, natychmiast uczono go pacierza, nie pozwalając mu żadnego pokosztowania pokarmu, póki się przynajmniej nie przeżegnało, a doskonalsze, póki choć jakiej części pacierza nie nauczyły się na pamięć.
Ubogie matki i proste chłopianki dzieciom swoim pchały toż samo w gębę, co same jadły: groch, kapustę, kluski, przeżuwając wprzód w swojej gębie i studząc dmuchaniem. Niektóre matki, jaki trunek same piły, na przykład gorzałkę, takiego i dziecięciu kosztować podawały mając to uprzedzenie, że gdy tego trunku kosztować będzie z dzieciństwa, potem, gdy dorośnie, brzydzić się nim będzie. Ale to wielka nieprawda; wyrastali z takich dzieci główni pijacy i pijaczki.



Niektóre rodziny są bardziej tradycyjne,

14.


– X, nie marudź, bo już daję znak – raz, dwa, trzy – i proszę do stołu. Każdy miał swoje nakrycie i serwetkę w drewnianym kółku, i swoje raz na zawsze wyznaczone miejsce przy stole. Małe umyły się grzecznie i siadły oczekując. Y długo stała przed lusterkiem. X poleciała do drugiego pokoju, by wyjąć z kołyski i usadowić na kanapie trzy lalki.
– Y, nie stój tak długo przed lusterkiem, bo diabeł ci się ukaże, zły kusiciel. A ty, X, nie wstydzisz się bawić jeszcze lalkami? Mogłabyś się nimi zająć po powrocie ze szkoły.
Ale X nie mogła usiedzieć w szkole spokojnie, jeśli rano nie wyjęła lalek z kołyski. Duża nie duża, stara nie stara, kto może wiedzieć, czy lalki nie czują się nieszczęśliwe z takiego zaniedbania i zapomnienia?
Usiadły wreszcie i znów powstały, bo matka dała znak do modlitwy: „Boże, pobłogosław te dary... ” Te dary to był dzbanek gorącej wody, zabielony mlekiem i osłodzony, bo cukru nie podaje się do stołu – i puszka blaszana, w której z dnia na dzień składa się czerstwe bułki.
Esencja szkodzi na nerwy i wysusza, a świeże pieczywo szkodzi żołądkowi. Amelka wybuchała śmiechem:
– Mamo, niech mama da spokój, ja bym wolała zjeść świeżą, chrupiącą bułkę.
Mówi to tak wesoło, że małe śmieją się do rozpuku.
– I mocną herbatę?
– I mocną herbatę, z cytryną, tak jak było przy tatusiu.
– Biedaczek – wzdychała matka – widzicie, że to mu zaszkodziło na płuca.
Y na to z niezmąconą wesołością, że nie herbata, ale ciągły pył z włosia, ze starych kanap, które przerabiał. Matka przerywa, niezadowolona: – Ach, nie naruszajmy jego spokoju grobowego. Powstaje, bo spożyto już bułki co do okruszyny, i znów: „Boże, dziękujemy ci za te dary, które żeśmy spożywali z Twej świętej szczodrobliwości”. Najmłodsze nie mogą wymówić ostatniego słowa, można im to jeszcze darować. W końcu chyba się i tak nauczą.



15.


– Mam nadzieję, duszko - zwrócił się pan X do żony następnego ranka przy śniadaniu - żeś zadysponowała dobry obiad na dzisiaj, spodziewam się bowiem kogoś, kto powiększy nasze codzienne grono przy stole.



16.


Choć nie zdawałam sobie oczywiście — jako dziecko — sprawy z kulinarnych wartości Millerowskiej kuchni, ze wspaniałej zasobności jego piwnicy i z ujmującej atmosfery tej staroświeckiej „knajpy” — strasznie lubiłam, gdy od czasu do czasu tatuś zapraszał uroczyście mamusię i nas, dzieci, na „adwokackie śniadanko” o jedenastej rano. Siedziało się wtedy w jednym z dwóch dużych, zawsze pełnych gwaru, dymu i wesołości pokojów, przy wspólnym stole z towarzystwem tatusia, a wszyscy tatusia koledzy zajmowali się nami w sposób uprzedzająco gościnny. Większość z nich była dobrymi znajomymi mamusi, niektórych znała mało, niektórych widziała po raz pierwszy, ale wszyscy prześcigali się dla niej w uprzejmości. Z dziećmi żartowali, posyłali dla nas po ciastka w sąsiedztwo „pod filary” do cukierni Semadeniego i pozwalali nam maczać kostki cukru w małych kieliszeczkach z likierem.
Prawdziwie czułą opieką otaczał nas pan Henryk. Musiał widocznie lubić dzieci, bo bardzo troskliwie zawiązywał nam serwetki, krajał na talerzach mięso i na deser przynosił dla nas specjalne „kupieckie” smakołyki. Były to najczęściej kandyzowane owoce i dzięki niemu poznałam po raz pierwszy w życiu czarodziejski i na zawsze już ulubiony smak kandyzowanej zielonej pomarańczy...
Pan Henryk też potrafił namówić mnie, oporną, nieufną i straszliwie zresztą upartą, bym spróbowała rozmawiać przez telefon.
U Millera założono właśnie aparat telefoniczny — jakieś dwa, jak sobie dość mętnie przypominam, niezdarne, wysoko do ściany przyczepione pudła — i tatuś z tej właśnie racji, by zrobić nam przyjemność, zaprosił nas na śniadanie.



Inne patchworkowe.

17.


A jednak cudownie być znowu z ojcem. Jest taki kochany. Jego oczy po prostu promienieją miłością, kiedy na mnie patrzy. Nikt nigdy nie patrzył na mnie w ten sposób. Ale, mówiąc otwarcie, obawiam się, że nie polubię jego żony. Przyjeżdżając tutaj, byłam gotowa pokochać ją tkliwie jak prawdziwą matkę, lecz teraz lękam się, że to niemożliwe. Jestem tu dopiero od trzech dni, a już kilka drobiazgów otworzyło mi oczy. Na przykład dziś rano, przy śniadaniu, nie nalała mi herbaty. Wiedziałam, oczywiście, że to po prostu przeoczenie, i odczekałam minutę lub dwie po tym, jak wszyscy zaczęli jeść, gdyż dziadek właśnie coś mówił i nie chciałam mu przerywać. Zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, zwróciła się do mnie, pytając najbardziej uszczypliwym i obraźliwym tonem, jaki w życiu słyszałam, a w dodatku ze złowieszczym spojrzeniem:
– A ty na co czekasz, X?
Przypuszczała zapewne, że nie znalazłam na stole czegoś, czego się spodziewałam. Ale żeby odzywać się w taki sposób wyłącznie na podstawie podejrzeń! Nigdy nie zapomnę tego tonu i spojrzenia. Odparłam cicho: „Poproszę o herbatę” – a ona z dość głupią miną nalała mi herbaty, postawiła ją przede mną z takim impetem, że trochę wylało się z filiżanki na spodek, i przez resztę posiłku prawie do nikogo się nie odzywała.



18.


Goście, których sędziwe głowy pochylały się nad złożonymi rękoma, na słowo „pokarm” przypomnieli sobie, że przyrzekli nie mówić nic o tej sprawie, i w sercach wzmocnili to przyrzeczenie: nie poświęcą temu nawet jednej myśli. Zasiadali do posiłku. I cóż? To samo czynili ludzie w Kanie. Łaska zaś zechciała się objawić tam, w winie samym, w całej pełni.
Chłopak X napełnił wszystkim małe kieliszki. Wznieśli je z powagą, na potwierdzenie swoich postanowień.
Generał Y, trochę nieufny względem tego wina, pociągnął maleńki łyk. Zaskoczony, przybliżył kieliszek najpierw do nosa, następnie do oczu i odstawił go osłupiały.
– To bardzo dziwne! - pomyślał. - Amontillado! Najwspanialsze Amontillado, jakiego próbowałem w życiu.
Po chwili, aby sprawdzić stan swoich zmysłów, wziął łyżkę zupy, potem jeszcze jedną i odłożył łyżkę.
– Dziwne nad wyraz! - powiedział do siebie. - Bo przecież z pewnością jem zupę żółwiową. I to jaką żółwiową zupę.
Ogarnął go osobliwego rodzaju popłoch, i opróżnił kieliszek. 
Zwyczajni ludzie w B. niewiele mówili przy jedzeniu. Lecz tego wieczoru jakoś rozwiązały się języki.



19.


C twierdzi, że już nic nie może zjeść, ale bierze dwa kawałki brązowo-białej czekoladowej roulade bicolore. X próbuje wszystkiego po kolei, już rozpłomieniona i z chwili na chwilę coraz wylewniejsza. Y tłumaczy B, dlaczego odeszła od męża. G uwodzi mnie uśmiechem zza pomazanych czekoladą palców. L przekomarza się z Z, prawie zasypiającą na krześle. Pies G2'a figlarnie ogryza nogę stołu. Z bez żenady zaczyna karmić swoje dziecko piersią. C chce to skomentować, ale ostatecznie wzrusza ramionami i nic nie mówi. Otwieram jeszcze jedną butelkę szampana.
– Babciu, na pewno dobrze się czujesz? - L cicho pyta X. - To może ci zaszkodzić? Wzięłaś lekarstwo? X się śmieje.
– Za bardzo się przejmujesz jak na chłopca w swoim wieku - upomina go. - Powinieneś rozrabiać, denerwować matkę, a nie pouczać babkę, co ma robić. - Chociaż nadal ma dobry humor, jest już trochę zmęczona. Siedzimy przy stole prawie od czterech godzin. Za dziesięć minut będzie północ.
– Wiem - mówi L z uśmiechem. - Ale mi się nie śpieszy do dziedziczenia.
Ona go klepie po ręce i znów napełnia mu kieliszek, niezupełnie pewną ręką. Trochę rozlewa na obrus.
– Nie ma zmartwienia - mówi wesoło. - Zostało jeszcze mnóstwo szampana. Na zakończenie kolacji są moje domowe lody czekoladowe, trufle oraz kawa w maleńkich demitasses i po szampanie calvados w gorących kubkach, pachnący jak eksplozja kwiatów. Z żąda canard, kostki cukru nasączonej kilkoma kroplami likieru, i zaraz chce drugą kostkę dla P. Kubki zostają opróżnione, talerzyki nieomal wylizane. Ogień w żelaznych koszach przygasa. X jeszcze rozmawia i śmieje się, ale coraz słabiej i powieki jej opadają. Trzyma L za rękę pod stołem.



Ale chyba każdy potrafi docenić dobre jadło...

20.


Ten temat... Więc pokrótce wspomnę

Delicje przednie, chociaż skromne:

Słoninki rożowawe plastry

Pod pudrem papryki ceglastej;

Przez pół na długość przekrajane

Czółenka twardych jajek z chrzanem;

Rolmopsy; owczy ser w talarki;

Myśliwskich kabanosów parki

(Probierczy kamień wędliniarski);

Chrzanowy sos i sos tatarski;

Kiełbasa w kabłąk – żmija śpiąca,

Własny swój ogon całująca;

W pieprzonym occie ulik w dzwonka

I wokół garnir z korniszonka;

Cielęce nóżki w galarecie

(Biedactwa! Jeszcze się trzęsiecie?)

I wreszcie on, srebrzystej wódki

(Koniecznie dużej, zimnej, czystej)

Najulubieńszy druh srebrzysty,

Kawior ubogich, ust pokusa,

Bezsenne noce Lukullusa,

Modły kartofli parujących,

W niebo podniebień dym wznoszących,

Brat mleczny żwawych rybich panien:

Marynowany śledź w śmietanie!



21.


Zakonnicy widocznie lubili dobrze zjeść, bo inaczej trudno byłoby zrozumieć gromkie zakazy reguł klasztornych i ksiąg zwyczajów (i chęć ich przekroczenia!). Z drugiej strony mnisi, zmuszeni do zachowywania surowej diety, przy stale doskwierającej im monotonii wiktu, chcąc urozmaicić właśnie przez rodzaj wyżywienia ciąg dni świątecznych rozsianych w całym roku mieli, rzecz naturalna, skłonność bądź do bardziej wyrafinowanego przyrządzania nielicznych produktów, jakimi rozporządzali (jak my w czasie wojny), bądź też do pozwalania sobie na małe łakomstwo w takie radosne święta, jak Wielkanoc, Boże Narodzenie, dzień świętego założyciela albo jubileusz ojca opata.



Czyżby?

22.


Otworzyło się okienko na kuchnię i rozległ się wrzask z akcentem z Gloucester:
– X! Zupa!
X wziął talerze zupy i rozstawił na stole.
– Czy masz jeszcze to wino Liebfraumilch, mamo? — zawołał.
– W lodówce.
– Przyniosę.
Pani X wreszcie się pokazała. Była to tęga kobieta, z twarzą wyrażającą podejrzenie i niezadowolenie, najwyraźniej niechętna goszczeniu kogokolwiek. X nalał każdemu wina.
Zupa okazała się ogonówką z puszki. Puszczono w obieg małe trójkąty chleba. Z tego wszystkiego nawet Z milczał.
– Teraz pieczeń wołowa — zapowiedział X — nikt tak nie piecze wołowiny jak mama.
– Pewnie — odezwał się nagle pan X, co aż wystraszyło Y.
Pieczeń wołowa była niebywale twarda, a noże — tępe. Musieli dobrze się napracować, by odpiłować mniejsze kawałki. Kalafior zalany był jakimś gęstym białym sosem, marchewki rozgotowano i przesolono, słone ptysie przypomniały soloną gumę, a groszek z puszki był z tych, co wszystko na talerzu zabarwiają na zielono.
– Dni coraz dłuższe — zauważyła pani X.
– Pewnie — przytaknął pan X.
– Coraz bliżej lata — ciągnęła pani X, wpatrując się niemiło w Y, jakby ją obwiniała o następstwo pór roku.
– Obyśmy mieli znowu ładne lato — powiedział Z. Tu pani X naskoczyła na niego.
– A zeszłe lato niby było ładne? Słyszałeś to, tatuśku? Czy on powiedział, że zeszłe lato było ładne?



23.


X1 - Niechże mama już zejdzie. Wygląda mama jak z Edgara Poe.
X2 - Z czego?
X1- Jak na katafalku. I w ogóle staroświecko.
X2 - (wskazuje na Z) A on?
X1 - On teraz je, nie będzie się wtrącał.
X2 - Z, mogę zejść?
Z - A, wszystko jedno, (pije) Gorzkie!
X - Nie ma cukru. Zjadł Y.
Y - O, przepraszam, zjadłem tylko dżem. Cukier zjadł Y2.



Lubimy też obserwować rodzinne tradycje

24.


X zorganizował swoisty pięciobój, w którym, rzecz prosta, był championat zapasów „za nos", najbardziej elegancko odtańczony tan rodowy „terebenten" i... wzorowe zachowanie się przy stole. X prowadził sumienną punktację i za poszczególne emulacje udzielał nagród w postaci orderów kotylionowych. Za najwybitniejszy zespół punktów jedzeniowych była generalna nagroda — płaszcz ze złotego papieru w srebrne gwiazdy i korona.
Y w zastraszający sposób zbierała punkty — za położenie serwetki na kolanach, sposób brania chleba, sposób jedzenia ryby, trzymanie łokci, uprzejmość dla sąsiadów, odkładanie sztućców, nabieranie na talerz, umieszczanie sałatki na małym talerzyku. Tata z pewną przykrością myślał, że nie będzie mógł złotego płaszcza ofiarować gościowi, kiedy nagle zadzwonił telefon. Tata podszedł do telefonu, ale w czasie rozmowy zerknął zza drzwi i oniemiał: podano kompot z brzoskwiń i Y po prostu przechyliła talerzyk i garnęła ogromną brzoskwinię do buzi. „Wciale!" — ryknął X, wychylając się od telefonu; przepadł złoty płaszcz pod nasypanymi winowajcy punktami karnymi.
Wreszcie z problematem estetycznego jedzenia, tak trudnym dla rozhukanych Tatarów, poradziło się w sposób następujący: Tata w jesieni spytał, czy chciałyby na wiosnę mieć wierzchowce i ile by trzeba na to pieniędzy. Po mozolnych naradach i liczeniach przyszły z drżącą propozycją, że jeśli im pozwoli pojechać z wujem Z na targ na Wołyniu, to będą w stanie kupić konie po czterysta złotych.
– Rezerwuję dla was po sześćset złotych na konia, ale od was zależy, czy tą sumą będziecie rozporządzać. Mianowicie ogłaszam cennik grzywien za złe jedzenie przy stole. Potrącać się będzie z tych sześciuset złotych następujące grzywny:
Przerywanie rozmowy — 50 groszy.
Spóźnienie się na obiad — 1 złoty.
Siorbanie zupy — 1 złoty.
Zaplamienie obrusa — 1 złoty.
Niezałożenie serwetki — 1 złoty.
Odchylanie się na tylnych nogach krzesła — 1 złoty 50 groszy.
Popychanie palcem jedzenia — 2 złote.
Wstanie od stołu, kiedy inni jeszcze nie skończyli — 2 złote.
Oblizywanie palców — 3 złote.
Tegoż dnia wieczorem Z zjawił się do stołu ze specjalnym notesem i oznajmił, że posiłek bez żadnego punktu karnego będzie powodował przypisanie do obiecanej sumy — dwu złotych. Już ten pierwszy posiłek był posiłkiem dantejskim, staraniem syzyfowym, tragedią bez słów. Wypłynęły przestępstwa nie przewidziane cennikiem, które na poczekaniu X taksował i zapisywał. X1, dowodząc coś w zapale, poczęła gestykulować nożem. — Już twój siwek stracił kilka włosów z ogona — orzekł X i zapisał grzywnę jeden złoty. Y zapomniała przysunąć matce sos i wpadła na pięćdziesiąt groszy. Był płacz i zgrzytanie zębów. X zarobił na obu dziewczynkach prawie dziesięć złotych i kpił straszliwie, że na wiosnę nie będą miały dosyć nawet na najmniejszego osiołka. Matka protestowała, że to są sadystyczne metody, sama umierała ze strachu, że X zobaczy jakieś znowu garbienie się; z tym przerywaniem starszym było jakoś okropnie trudno, ale po tygodniu mąk nastąpił fakt, że Y zarobiła pierwsze dwa złote. Na wiosnę zakupione zostały wcale przyzwoite konie, na jesieni odprzedane z niewielką stratą, ale dziewczynki odtąd zachowywały się przy stole jak te lale.



Lub tworzenie się rodziny, która dopiero planuje przyszłoroczne obchody.

25.


Kiedy w końcu jedzenie było gotowe i stół nakryty, wszyscy zebrali się w jadalni, by rozpocząć ucztę. Żartując i przekrzykując się, zajmowali kolejno swoje miejsca. X czuła się szczęśliwa, że jej dom znów jest pełen zgiełku. Zamierzała właśnie nałożyć na talerz przystawkę, gdy Z nagle wstał, wyszedł z pokoju i wrócił z butelką szampana.
– No, no – powiedziała X, patrząc, jak z butelki strzela korek – Cóż to za okazja?
– Zaraz ci powiem – rzekł Z, napełniając kieliszki dorosłym, po czym spojrzał na Y i spytał:
– Kropelkę dla dzieci?
– Ani się waż – ostrzegła go żartobliwie, wznosząc wzrok do nieba.
– Może przyniosę im trochę napoju imbirowego – zaproponowała X, wychodząc śpiesznie do kuchni.
– Gdy wszyscy mieli pełne kieliszki, Z wstał i wzniósł toast.
– Dzieci, mamma mia – zaczął – jest coś, co ja i Y chcielibyśmy wam pierwszym powiedzieć. Rozmawialiśmy o tym wczoraj wieczorem i...
– Co to takiego? - spytali niecierpliwie Dziecko1 i Dziecko2.
– Zanim wzruszony Z zdążył odpowiedzieć, X spojrzała na Y i na palcu uśmiechniętej młodej kobiety dostrzegła pierścionek z brylantem, którego wcześniej tam nie było.
– Och, mój Boże – wykrzyknęła uszczęśliwiona. Zerwała się i serdecznie uściskała Y, potem Z, potem jeszcze raz Y, a następnie D1 i D2.
– O co chodzi, o co chodzi?! - zawołała D2, przekrzykując wrzawę.
– A jak myślisz, tumanie? - wykpił ją brat. - To pierścionek.
– No widzę, ale co to znaczy?
Po raz drugi w ciągu dwóch dni X jednocześnie śmiała się i płakała z radości.
– Dio mio! - zakrzyknęła – to znaczy, młoda damo że wszyscy razem zjemy wielkanocne śniadanie. I myślę, że niebawem wrócimy do butiku w centrum handlowym i kupimy ci tę śliczną błękitną sukienkę.



I tyle.

26.


Kraków, 8 kwietnia 1963
Wasza Orgiastyczność!
[…]
Jajka życzę twardego, ręcznie malowanego.
Truly yours
St.


===========


Dodane 16 kwietnia 2015:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 2800
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 12
Użytkownik: gosiaw 01.04.2015 21:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Tym razem spośród uczestników konkursu wylosujemy jedną osobę, która otrzyma książkę Kurhanek Maryli (Bauer Ewa).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.04.2015 13:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Tym razem spośród uczestn... | gosiaw
Zapomniałam od razu napisać, że proszę o wyłączenie z losowania - już czytałam!
Użytkownik: Tygrysica 01.04.2015 22:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Benten, bardzo dziękuję za fragment nr 3 - poprawił mi humor po ciężkim dniu w pracy :)
Oczywiście zgłaszam się do odgadywania dusiołków.
Użytkownik: benten 01.04.2015 22:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Benten, bardzo dziękuję z... | Tygrysica
To nie mnie dziękować, tylko rodzicowi. On nas po prostu rozumie.
Użytkownik: benten 02.04.2015 23:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Pierwsza doba konkursu za nami. Do stołu zasiadło już 5 uczestniczek. Na razie największą popularnością cieszą się dusiołki 2 i 3, zgodnie z przewidywaniami. Parę problemów mnie zdziwiło, bo myślałam, że to łatwo rozpoznawalne kwestie są.
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 03.04.2015 19:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Ta 3 wydaje mi się znajoma, ale nie wiem skąd...
Użytkownik: benten 03.04.2015 23:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Wkraczamy w konkursowy weekend. Na razie przy stole siedzi 8 uczestniczek. Panowie nadal bez reprezentacji.
Dusiołek 2 wysunął się na prowadzenie. 5 dusiołków pozostaje jeszcze nietkniętych. Najciekawsze i zróżnicowane teorie smakowe pojawiają się w przypadku dusiołka nr 16, chociaż ktoś już go częściowo nadgryzł.
Zostało też potwierdzone, że 10 dusiołków nie wyskakuje w Googlach.
Użytkownik: kliva 04.04.2015 18:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Między żurkiem a białą kiełbasą znalazłam czas na przyjrzenie się innym ucztom. Mam już kilka pomysłów, ale też nie rozgryzyłam niektórych. Ktoś zamataczy 15, 3, 7 i 22 ?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.04.2015 21:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Między żurkiem a białą ki... | kliva
W 3 Trylogia jest na tyle ważna dla bohaterek i ich rodziny, że nawet pewien mebel ma z nią coś wspólnego :-)

W 15 gość zaproszony na obiad zrobił to, czego spodziewali się po nim rodzice głównej bohaterki, ale ona wykazała się zdrowym rozsądkiem i nie stanęła na wysokości zadania :-). No i całe szczęście, bo by się z nim zanudziła na śmierć.
Użytkownik: benten 07.04.2015 00:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Pierwszy weekend konkursowy za nami. W zmaganiach bierze udział 10 konkursowiczek.
Najpopularniejszy dusiołek to bez wątpienia 2. Potem, w kolejności plasują się 5,3, 15 i 24.
Detekcji opierają się jeszcze dusiołki nr 21,22 i 25 - jednego z nich nie mam w ocenach.

Jeszcze dużo czasu do zakończenia konkursu, mam nadzieję, że po stołowaniu Wielkanocnym znajdzie się para na nasze metaforyczne posiłki.
Użytkownik: benten 10.04.2015 23:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Mam nadzieję, że weekend przyniesie trochę ruchu w konkursie. Na razie, statecznie, bierze w nim udział 12 osób. Czy nastąpi precedens i konkurs wygra Googlowicz? Czas jeszcze do środy.
Użytkownik: benten 13.04.2015 17:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | gosiaw
Weekend konkursowy za nami, ale dusiołki można odgadywać jeszcze do środy, do końca dnia. Część dusiołków jeszcze nie została skonsumowana, chociaż parę osób już próbowało je nadgryźć. Wobec tego może jakieś mataczenia?
21. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Nie mam ocenionego, ale znam paru przyrodnich braci i siostry.
22. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Mam ocenione.
25. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Mam ocenione.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: