Dodany: 17.09.2009 09:30|Autor: wai
Na grzbiecie żółwia
W uszach zabrzmiało cichutkie pyknięcie. To obudziła się moja empetrójka. Po chwili z ciemnego, usianego gwiazdami uniwersum wyłonił się po raz pierwszy Świat Dysku.
Po przesłuchaniu kilkunastu pierwszych zdań wiedziałam, że Terry Pratchett jest dla mnie.
Znałam go od bardzo dawna. To znaczy znałam imię i nazwisko. Potrafiłam go też przyporządkować do gatunku literackiego: fantastyka. Nawet więcej - wiedziałam, że pisze z przymrużeniem oka, dowcipnie. Jednak nie spodziewałam się, że zrobi na mnie takie wrażenie. Sądziłam, że będą to takie sobie kpinki i prześmiewki.
Tymczasem „Kolor magii” okazał się pełny błyskotliwych myśli, genialnych pomysłów, kapitalnych ironii. Żałowałam, że słucham go, a nie czytam, ponieważ co chwilę cytaty cisnęły mi się na usta. Trudno jednak było powtórzyć z pamięci precyzyjne sformułowania, sprytnie przetłumaczone przez Piotra W. Cholewę.
Przesłuchałam dwie pierwsze powieści z cyklu: „Kolor magii” i „Blask fantastyczny”, z czego większe wrażenie zrobił na mnie pierwszy tom. Ucieszyłam się jednak ogromnie, że w drugim spotkałam tych samych bohaterów. Rincewind i Dwukwiat są bardzo wyrazistymi postaciami, o sprecyzowanych charakterach. Ale z niewytłumaczalnym upodobaniem czekałam na każdą scenę, w której występował Bagaż. Jego „postać” to kwintesencja spojrzenia Pratchetta na fantastykę. To kompilacja czysto użytecznego przedmiotu z magicznym atrybutem, skomplikowanej osobowości bohatera z psią wiernością (w najlepszym znaczeniu tego słowa). Sceny z Bagażem, jak również spotkania ze Śmiercią, oddają cały kunszt pisarza.
Nic więc dziwnego, że kiedy wystawiłam oceny, od razu biblionetkowe polecanki wyrzuciły mi całą pierwszą stronę nieomalże wyłącznie tytułów Pratchetta. Będę miała w czym wybierać!
(Tekst zamieszczony również na moim blogu)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.