Recenzuje: Katarzyna Hernik
Na życie można zarabiać uczciwie, sprzedawać telefony, rozwozić pizzę, pracować w banku czy barze. Można też przemycać wietnamskie kobiety z heroiną w brzuchu. Każdy chce wieść egzystencję na godnym poziomie, niektórzy po prostu mają za nic ogólnie przyjęte zasady przyzwoitości. Biznes to biznes, a heroina jest biznesem nieprzewidywalnym i nieuznającym błędów podwładnych. To jak spacer brzegiem pięknego klifu, od którego krawędzi dzieli nas kilka centymetrów - wystarczy delikatny podmuch wiatru, by stracić równowagę.
Phil Hunt zrobił w życiu wystarczającą ilość złych rzeczy. Po odsiedzeniu wyroku za zabójstwo wprowadza się wraz ze swoją kobietą na ranczo w stanie Washington, gdzie zajmują się hodowlą koni. Minęło kilkanaście lat, mimo to przeszłość wciąż rzutuje na jego obecne zachowanie i wybory, jakich dokonuje. O dodatkowym zajęciu nie marzy, mordercy – nawet z dobrze napisanym CV – trudno znaleźć pracę. Konie nie zawsze przynoszą oczekiwany dochód i mężczyzna zaczyna dorabiać sobie przemycaniem heroiny przez granicę z Kanadą. Mieszka w idealnym miejscu – górzysty teren, gęste lasy i brak gapiów. Zaplanowane akcje, czysta heroina dostarczana pod wskazany adres. Wymarzona praca – kilka razy roku, a płacą jak za dwa etaty. Wszystko idzie sprawnie do chwili, kiedy jeden z transportów zatrzymuje nadgorliwy zastępca szeryfa, Bobby Drake. Huntowi udaje się zbiec, ale oprócz policji na karku ma dilerów i inne grube ryby przemysłu narkotykowego. Dla Drake’a ta sprawa to swoiste oczyszczenie z poczucia winy, jakim obarczył go ojciec, który kiedyś był szeryfem i został złapany na szmuglowaniu narkotyków.
Akcja nie porywa – ma potencjał, ale niewykorzystany. Na okładce widnieje zachęta Stephena Kinga, a muszę przyznać, że ufam Kingowi całym sercem i ślepo sięgam po to, co poleca; jednak tym razem się zawiodłam. Mistrz horroru powinien aprobować przyszłego mistrza thrillerów, a Waite’owi jeszcze dużo brakuje, by zyskać taki przydomek. Powieść jest zdecydowanie za krótka i zbyt przewidywalna. Narkotyki w dzisiejszych czasach to temat rzeka, by rozbudzić ciekawość czytelnika, fabułę można konstruować jak misterny labirynt, nie tylko jak drogę od punktu a do b z kilkoma przystankami. Zastrzeżenia mam też do bohaterów, cóż… są nijacy. Nie wyróżniają się niczym szczególnym, zostali oprawieni w ramki w rodzaju: jestem szeryfem, jestem przemytnikiem, jestem żoną przemytnika. Jedyna postać, na którą zwróciłam uwagę i zapałałam do niej sympatią, to Fisher – mężczyzna odpowiadający za pozbywanie się ludzi niewygodnych dla interesu. Z zawodu jest rzeźnikiem i posiada imponujący zestaw noży: do obierania ze skóry, przecinania ścięgien, dzielenia mięsa. Łatwo się domyślić, w jaki sposób wykonuje zleconą mu pracę. Druga i ostatnia rzecz, jaka mi się podobała w „Na krawędzi”, to opisy zbrodni. Autor nie boi się odrażających wizji – dużo krwi, rozczłonkowanych ciał i niekonwencjonalna broń.
„Mężczyzna wyszedł ze sklepu, otworzył drzwi samochodu i rzucił na fotel torbę z zakupami. Zanim wsiadł, ten drugi zdążył już ją otworzyć i zajrzeć do środka.
- Ambitnie – mruknął. – Ale hydrauliczne byłyby lepsze.
- Te też są przekonujące.
- Przekonujące są młoty kowalskie, maczety, pistolety do gwoździ, piły. Widziałeś kiedyś taką starą piłę tartaczną? Ma więcej zębów niż rekin”*.
Powieść dobra do zabicia nadmiaru czasu, gdy autobus stoi w korku, a my jesteśmy zmęczeni po kilkunastu godzinach pracy. Nie zmusza do nadmiernego myślenia, ale też nie będziemy jej rozpamiętywać. Przemysł narkotykowy jest jak tykająca bomba. Waite nawet w połowie nie oddał emocji towarzyszących rozbrajaniu.
---
* Urban Waite, „Na krawędzi”, przeł. Jan Kraśko , wyd. Albatros, 2014, str. 180.
Autor: Urban Waite
Tytuł: Na krawędzi
Tłumaczenie: Jan Kraśko
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 336
Ocena recenzenta: 3/6
Katarzyna Hernik jest współautorką bloga:
Magazyn-opinii.blogspot.com.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.