Dodany: 19.03.2015 13:25|Autor: carmaniola

A imię jej... Nikita


Węgierski pisarz Ádám Bodor urodził się w Transylwanii, w Rumunii. Jako nastolatek za rozrzucanie ulotek przeciw reżimowi został skazany na dwa lata pozbawienia wolności i osadzony w jednym z najcięższych więzień. W latach osiemdziesiątych wyemigrował do Węgier i do chwili obecnej mieszka w Budapeszcie. Jak sam mówi, pobyt w więzieniu miał ogromny wpływ na jego twórczość.

W Polsce zostały wydane chyba wszystkie jego najważniejsze utwory, a on sam gościł na Targach Książki w Krakowie w 2002 roku. Jego najnowsza powieść, „Ptaki Wierchowiny”, została nominowana do Literackiej Nagrody Europy Środkowej 2015. I słusznie, bo to literatura z najwyższej półki.

Akcja toczy się w maleńkiej górskiej miejscowości, gdzieś na krańcu świata. Ze zboczy Paltynu biją tam gorące źródła siarkowe, a jedno z nich, w niebieskim kolorze, ma tak zabójcze właściwości, że w pobliżu mogą żyć jedynie żuki lakantusy, które żywią się miedzią zawartą w jego wodzie. Zimy tam są długie i mroźne, a lata upalne i krótkie.

„Jabłońską Polanę okalają termalne źródła, ich woda, poza tym, że ciepła, jest mętna, słonawa, mocno zalatuje grzybem i siarką. Welony gorącej mgły dniem i nocą unoszą się nad łąką palatyńską, mdlące, brunatne opary, jeśli tylko wściekły, północny wiatr ich ze sobą nie porwie, zalegają dolinę, wypełniają podwórka, wnikają do domów, do spiżarni, do szaf i na samo dno szuflad”[1].

Ptaki Wierchowiny, te prawdziwe, zostały przez ludzi przepędzone i nigdy nie powróciły do zniszczonych gniazd. Ptakami nazywał też brygadier Anatol Korkodus chłopców, którzy w ramach reedukacji trafiali tu z poprawczaka.

„Anatol Korkodus chętnie przyjmował takich dzikusów, zbłąkanych młodych ludzi, by z dala od miejskich pokus, pośród mgieł, zalatujących siarką cieplic, hałd i opuszczonych szybów, urzeczeni absolutną wolnością, próbowali odnaleźć siebie i sposób na życie. Ale niewiele mógł zdziałać. Nie łudził się zresztą, nazywał ich ptakami, wiedząc, że pewnego dnia i tak odfruną”[2].

I rzeczywiście, przemykają po kartach książki, wciąż nowi, coraz dziwniejsi, pojawiają się na chwilę, by wkrótce zniknąć bez śladu. Tylko jeden z nich – Adam, wierny pomocnik Korkodusa i narrator powieści – związał swój los z Jabłońską Polaną.

Równie surrealistyczni jak otaczająca ich rzeczywistość są mieszkańcy Wyżnej Polany. I podobnie jak lakantusy – tylko dzięki swym specyficznym cechom (a może z konieczności?) mogą żyć w tak nieprzyjaznym dla człowiekowi środowisku, związani jakoś z Wierchowiną i wodą: Anatol Korkodus, namiętnie zgłębiający tajemniczą księgę kucharską Eronima Moxa i odczytujący w niej przyszłość; krawcowa wróżąca z ludzkich płynów ustrojowych; pielęgniarka zwana demoniczną sikorką – wyhaftowane na kitlu ptaki wydają się unosić nad jej głową, a łzy mają moc przywracania życia; kuzynka Adama – Dancura, nosząca żółtą koszulę, by wabić motyle, które zjada; dwie ladacznice, zakochujące się w sobie nawzajem; małżeństwo pilnujące tamy, które w zimie, podobnie jak niedźwiedzie, zapada w letarg… Każda z postaci w tej powieści jest w jakiś sposób niezwykła.

W Jabłońskiej Polanie panuje duszna atmosfera. Nie tylko ze względu na zalegające nad doliną siarkowe opary; nieumiejscowiony, ale wszechobecny – czai się tu strach. Ludzie umierają lub znikają w tajemniczych okolicznościach, „bo ten ktoś, kto miał przyjść, przychodzi zwykle nocą. Wyłania się z nieprzeniknionej ciemności, z najgłębszej ciszy, z pustki, by tak rzec, i puka. Albo nie puka, tylko wchodzi. I nagle jest, i zabiera ze sobą”[3]; w miejsce starych funkcjonariuszy pojawiają się niespodziewanie nowi, a wokół Polany wciąż krążą podejrzani osobnicy. Wszystko zastygło, tylko w powietrzu unosi się niepokój, nastrój oczekiwania na coś – nie wiadomo na co.

„Poza tym, że sprzedajemy wodę termalną z łąki paltyńskiej i drobny żwir rzeczny z Jabłonki, zbieramy borowiki na zboczach pasma Medwaya oraz orzechy laskowe, owoce głogu, miętę, rumianek, macierzankę, to sami nic nie robimy.
Czekamy, a nuż ktoś się tu zjawi. (…) Ktoś przyjdzie i powie, po co tu jesteśmy. A może nikt już tutaj nie przyjdzie”[4].

I chociaż autor niczego nie mówi wprost, spoza tej surrealistycznej zasłony wychyla się bezlitosny świat komunistycznego reżimu, który podobnie jak zapach termalnych źródeł przenika nawet do szuflad mieszkańców. Zarówno podtytuł powieści „Wariacje na temat dni ostatnich”, jak i pewne zachodzące w opisywanym rejonie zmiany zdają się sugerować koniec totalitaryzmu: pojawiają się nowinki techniczne z Zachodu, ktoś na murach maluje prowokujące obrazy… Nawet te porywy wściekłego wiatru z północy (Polska) zdają się zwiastować narodziny nowego, zupełnie odmiennego świata.

„Nikita w księdze baśni Eronima Moxa i na całej Wierchowinie to imię śmierci”[5].

Dlaczego akurat „Nikita”?! Może… ze względu na Nikitę Chruszczowa, sekretarza KC w ZSRR – to od jego rządów rozpoczęła się tzw. „odwilż”. Co prawda w Polsce i – jeszcze tragiczniej – na Węgrzech zryw wolnościowy zakończył się niezwykle krwawo (śmierć), niemniej jednak stanowił początek końca tyranii – powolnego konania starego systemu. Byłabym skłonna przypuszczać, że – nieco przekornie – imieniem tym przywołuje Bodor także piosenkę Johna Eltona i film Luca Bessona, w których bohaterka nosi to męskie imię – w jego powieści Dancura twierdzi, że nie wie, czy imię Nikita jest męskie, czy żeńskie, ale tak jej się podoba, że nada je swojemu dziecku bez względu na to, czy urodzi chłopca, czy dziewczynkę.

Duszną, surrealistyczną atmosferę co jakiś czas rozprasza dawka humoru. Przy czym jest to humor najczarniejszy z czarnych. Autor stosuje ciekawy zabieg – doprowadza potworne wydarzenia do wymiaru absurdu, przy czym zderzenie stoickiego spokoju, z jakim podchodzą do nich uczestnicy i obserwatorzy sprawia, że koszmar staje się komiczny. Ten sposób obrazowania za pomocą ostrych kontrastów jest chyba charakterystyczny dla prozy Bodora – odnajdziemy go także w opisach przyrody czy zapachów, np. odoru siarkowych źródeł i kardamonowego lub jaśminowego zapachu jednej z bohaterek.

„Ptaki Wierchowiny” mają wszelkie cechy groteski – łączą się w nich tragizm i komizm, piękno i brzydota, na równych prawach funkcjonują realizm i fantastyka. Niezwykle plastyczny język, widoczny szczególnie w króciutkich opisach, perfekcyjne budowanie nastroju i siła wyrazu sprawiają, że ta powieść to literatura godna najwyższego uznania.


---
[1] Ádám Bodor, „Ptaki Wierchowiny. Wariacje na temat dni ostatnich”, przeł. Elżbieta Cygielska, Wydawnictwo Czarne, 2014, s. 223.
[2] Tamże, s. 7.
[3] Tamże, s. 134.
[4] Tamże, s. 201.
[5] Tamże, s. 137.


{Tekst zamieściłam na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2136
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: adas 20.03.2015 09:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Węgierski pisarz Ádám Bod... | carmaniola
Z jedną rzeczą pozwolę sobie nie zgodzić - zakładam, że pierwsze(?) "teraz" w "Ptakach Wierchowiny" to już czasy pokomunistyczne. Właśnie to u Bodora najciekawsze, że u niego reżim jest oczywiście straszny i zakłamany, ale jest tylko chwilą wśród odwiecznej grozy i kłamstwa. Komunizm jedynie wzmacnia to coś w powietrzu albo w ludzkiej naturze.

Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że "Ptaki" to tak naprawdę opowieść o wymieraniu całych społeczności, od prawie Bałkanów po naszą stronę Karpat. Okropnych wiosek i jeszcze mniej ludzkich siedzib, ale trwających kilkaset lat, uparcie wczepionych w skały i inne nieużytki. Obecnie znikających bez reakcji świata, czy to władzy formalnej (komunistycznej i nie) czy duchowej.

Każda wizyta w krainie Bodora, przedziwnej karpackiej mieszance, destylatowi może, wschodnioeuropejskiej historii, tradycji i, przede wszystkim lęków, to przejażdżka nużąca, ale też satysfakcjonująca.
Użytkownik: carmaniola 20.03.2015 10:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Z jedną rzeczą pozwolę so... | adas
Z Bodorem jest ten kłopot, że świat u niego jest tak odrealniony, że niemal wisi nad powierzchnią ziemi - niezmiernie trudno ocenić nie tylko jego granice geograficzne ale i czasowe. Podobno autor wybiera sobie konkretne, rzeczywiste miejsce i w nim buduje swoje światy - po jego akcie twórczym trudno je rozpoznać ("Ptaki" to raczej Rumunia, skoro nie mówią tam po węgiersku...?). Dla mnie "Ptaki Wierchowiny" to może być okres tuż po upadku reżimu, albo w trakcie - kolos wali się niezmiernie powoli i jeśli w miastach leży już na kolanach, to w zapadłych górskich wioskach jego głowa wciąż jeszcze unosi się ponad ziemią.

I jednak, mimo że w tym, o piszesz o wymieraniu społeczności jest sens, i trudno mi się z tym nie zgodzić, to jednak dla mnie, te wymierające społeczności u Bodora, to nie ludy sensu stricte, ale pokomunistyczne jednostki organizacyjne. Sama Jabłońska Polana zdaje się być swego rodzaju miejscem zesłania - nie można stamtąd wyjechać bez przepustki; tuż obok jest kobiecy obóz reedukacyjny, który wciąż jeszcze funkcjonuje... I to właśnie się rozpada, ulega rozkładowi, bo rozlatują się wszystkie dotychczasowe struktury organizacyjne, a nowe jeszcze nie ogarniają wszystkiego.

Mnie Bodor nie nuży, raczej przeraża i poddusza. Ciężko go rozgryźć i wcale się nie dziwię, że cenzura mu za bardzo na głowę nie wchodziła, bo chociaż wszystko tam jest, to przecież tak naprawdę trudno się czegokolwiek uchwycić. Mnie się też nie bardzo udaje i może stąd ten tekst - pisząc staram się poukładać myśli i zrozumieć. ;)

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: