Dodany: 17.03.2015 00:01|Autor: Frider
Zemsta szylków
W poniższym tekście bezwstydnie zdradzam szczegóły fabuły, co nie ma jednak żadnego znaczenia, gdyż jest ona całkowicie przewidywalna już od pierwszych akapitów „Tumitaka na powierzchni Ziemi”.
Trafiam czasami na bezdennie nędzne książki i nie zawsze jest to negatywne doznanie. Głupota niektórych z nich (lub ich autorów) może zaskakiwać, poprawiać humor, a nawet – za sprawą podłej, niskich lotów fabuły – stanowić wyzwanie dla charakteru i psychiki czytelnika (oczywiście jest to wyzwanie jednorazowe). „Tumitak na powierzchni Ziemi” to sztandarowy przykład tego rodzaju literatury. Nie do końca wiem, czym jest ta książka, na powieść zbyt krótka, a na opowiadanie zbyt długa. Najbardziej pasowałoby mi uznanie jej za nowelę, ale jest to kolejna (niestety) część cyklu. Takie po prostu bardzo słabe... coś. Na pewno natomiast można zaliczyć ją do nurtu science fiction.
Przybliżę nieco zarówno miąższ fabuły, jak i drobne smaczki narracyjne, aby każdy mógł zakosztować monumentalności tego dzieła bez zbędnego (i niezdrowego) kontaktu fizyczno-czytelniczego z samą książką.
Tło fabularne wzięte jest w niej z księżyca. Ups, przepraszam. Z Wenus.
„Pięć tysięcy lat już minęło od najazdu szylków, które opuściwszy swą rodzinną planetę Wenus, na dwadzieścia wieków zepchnęły ludzkość z powierzchni Ziemi do Lochów i Korytarzy”[1].
Szylki to stwory mające pająkowaty tułów i ludzką głowę. Wredne pajęczaki, klekoczące przegubowymi stawami przy każdym kroku. Jak widać z przytoczonego fragmentu, ludzkość została podbita przez okrutną rasę wenusjańskich najeźdźców i wycofała się do głębokich lochów w nadziei na przetrwanie najgorszych lat, a w przyszłości być może powrót na powierzchnię Ziemi. Ludzie przebywający w podziemiach tworzą odrębne plemiona i państewka. Niektóre odłamy ocalonych są liczniejsze od pozostałych, inne dominują dzięki sile fizycznej, jeszcze inne są bardziej zaawansowane technicznie i zajmują się konserwacją pozostałości dawnej cywilizacji. W najgłębszych jaskiniach, poza domenami mieszkańców Lochów, gnieżdżą się Dzicy – istoty na granicy zezwierzęcenia. Dla przeciwwagi – w Korytarzach najbliższych powierzchni mieszkają Esteci, ludzie słabi, kochający się w pięknych przedmiotach i delikatni, hodowani przez szylków jako bydło rzeźne.
Po wiekach zniewolenia, w jednym z większych miast Podziemia na świat przychodzi Tumitak, niepokorny młodzieniec, za wszelką cenę chcący poznać powierzchnię Ziemi i przywrócić ją ludziom. Dla współczesnych sobie staje się herosem, półbogiem, który jako pierwszy podejmuje wyrównaną walkę z wenusjańskimi najeźdźcami.
Książka jest skrzyżowaniem „Wojny światów” (najazd przybyszy z niezbyt odległej planety, szylkowie podobni do pojazdów obcych) z „Maszyną czasu” (podział mieszkańców podziemi na Estetów i Dzikich) i „Conanem” („ktoś dzierżył nawet w dłoni delikatny posążek z brązu, którego koniec zbrukany był zakrzepłą krwią z przylepionymi włosami w miejscu, gdzie dosięgnął jakiegoś Estety”[2]).
Takie zestawienie samo w sobie nie jest złe, może zapowiadać przynajmniej odrobinę rozrywki, jeżeli już nie interesujące rozwinięcie standardowych wątków. Jednak w „Tumitaku na powierzchni Ziemi” praktycznie wszystko zostało źle wykonane: dialogi są rozbrajająco infantylne, zachowanie bohaterów – irracjonalne (e tam, nie bawmy się w eufemizmy: po prostu idiotyczne), w fabule jest mnóstwo nieścisłości, uproszczeń powodujących ból zębów oraz błędów w sferze nauki (błędów tak rażących, że powodują wytrzeszcz oczu nawet u niezbyt obeznanego z fizyką czytelnika, czyli u mnie).
Przykład rozmowy bohaterów (większość dialogów brzmi podobnie – nadęte sformułowania, nienaturalnie brzmiące zwroty):
„– Kim jesteście? – zapytała, a w jej głosie zabrzmiało zdziwienie. – Kim jesteście wy, którzy zabijacie zarówno szylki, jak i Mogów, dziwną, grzmiącą bronią?
Tumitak uderzył się w pierś z godną miną. Odzyskał już pewność siebie i na słowa dziewczyny znowu wezbrała w nim jego charakterystyczna próżność.
– Jam jest Tumitak, Zabójca Szylków – obwieścił. (...) Przybyłem na powierzchnię, by zabijać szylki i by nauczyć człowieka, jak ma podjąć walkę o swe pradawne dziedzictwo!”[3].
Te słowa nieodparcie kojarzą mi się z tekstem: „Przybyłem tutaj, aby kopać tyłki i żuć gumę. Guma już mi się skończyła”, a „pradawne dziedzictwo” – z oglądanym w dzieciństwie „He-Manem”, chociaż on miał więcej uroku niż Tumitak.
W książce występuje oczywiście także ognista heroina, darząca samca alfa – dzielnego Tumitaka – gorącym uczuciem:
„Nie śniłam jednak o tym, że istnieje bohater, który nie tylko nie da mi zginąć z rąk Mogów, lecz zabije również ich dzikich panów – a spojrzenie, jakie przy tych słowach posłała Tumitakowi, sprawiło, że Nikadur dyskretnie się uśmiechnął, odwrócił głowę i zaczął oglądać różne przedmioty należące do szylków”[4].
Aha, zapomniałem dodać, że gdy jest wzburzona, falują jej piersi.
Dowodem absurdalności niektórych pomysłów autora jest ten oto fragmencik:
„Skrzynka białych świecących prętów. Zatrzymał się nad nimi, niemal przekonany, że są rozgrzane do białości; nie czuł jednak bijącego od nich ciepła. (...) Pręt miał około czterech stóp długości i nieco ponad pół cala średnicy. Gdy Nikadur zamachnął się nim nad głową, przyszedł mu do głowy wspaniały pomysł. Te metalowe pręty doskonale się nadadzą na styliska do toporów! Z jakąż dumą będzie się obnosił z tak wspaniałą bronią, pomyślał”[5].
Warto tutaj wspomnieć, że te białe pręty to... paliwo jądrowe (jak wynika z dalszej części tekstu):
„Owe pręty składały się z metalu ożywianego procesem sprawiającym, że jego atomy rozpadały się ze straszliwą szybkością. Gdy wystawiano go na działanie pewnego promieniowania emitowanego w maszynach, jego przemiana w energię znacznie przyspieszała. Ta metoda pozyskiwania energii umożliwiała przechowywanie wielkich zasobów paliwa w małej objętości, ostatecznie jednak białe pręty wypalały się i przestawały istnieć”[6].
Pomysł Nikadura, aby zrobić z prętów paliwowych styliska do toporów jest... no nie wiem, spektakularny? Jednak autor traktuje go ze śmiertelną powagą. Co więcej, bohaterowie książki pręty owe zbierają w pęczki (wiązki? snopki?) i transportują na własnych plecach. Topory z atomowymi uchwytami – z czymś takim dotychczas w literaturze się nie spotkałem, brawa dla autora.
Ciekawą sprawą jest pewność Tumitaka i jego współplemieńców co do nieuchronnego zwycięstwa nad szylkami. Solidaryzując się z bohaterami, autor także dzielnie prowadzi nas za rękę do boju, pomijając milczeniem, że bohaterowie występują obecnie w śladowej liczbie pod ziemią (jak trufle zakopane w lesie), są prymitywni jak dziki trufli tych szukające i dysponują głównie bronią, którą nawet owych dzików mogą nie być w stanie zabić. To niewygodne fakty i autor nie skupia się na nich za bardzo. Szybko, wraz z Tumitakiem, dochodzi do wniosku, że wesołej gromadzie w rajtuzach wystarczy kilka miotaczy płomieni zdobytych na szylkach, jeden czy dwa dezintegratory, pręty paliwa jądrowego do wykonania nowych toporów oraz kupa entuzjazmu do nawalanki, żeby zniszczyć zaawansowaną cywilizację, mającą Ziemię w całkowitym posiadaniu od tysiącleci. Powodzenia życzę.
„– I wtedy – wykrzyknął Tumitak, zarażony jej entuzjazmem, i wyrwał z jej rąk broń szylków – napadniemy na Szem, to cuchnące siedlisko szylków! Węże miotające ogień i burzące wieżę za wieżą! Parszywi Mogołowie umykający z okrzykami przerażenia do lasu w ślad za szylkami!”[7].
Oprócz tego, że Tumitak prowadzi swoich ludzi od jednej zwycięskiej bitwy do drugiej, wciąż myśli o wybrance swojego serca. Z charakterystycznym dla niego lotnym intelektem analizuje w samym środku bitwy uczucia, które nim miotają:
„Tumitak wydał dziki okrzyk podobnie jak pozostali, bowiem jedną z trójki pochwyconych była Tolura[ukochana bohatera]! Myśli przebiegające przez głowę Tumitaka, gdy patrzył, jak autolot ponownie unosi się w powietrze, były w najwyższy stopniu zagadkowe. W pamięci stanęła mu bitwa, w czasie której poznał Tolurę; wspominał jej odwagę i urodę [falujące piersi jednak rządzą], myślał jak szary i nieciekawy byłby ten świat, gdyby nagle jej zabrakło – i wtedy nagle zdał sobie sprawę, że ją kocha. (...) Na jakiś czas Tumitak pogrążył się w rozpaczy”[8].
Ale spoko, nagły stupor u dowódcy, w ogniu walki, jest zupełnie zrozumiały dla jego podwładnych.
Z dziką rozkoszą i samobiczowaniem podam jeszcze jeden przykład dość dowolnego traktowania przez autora praw fizyki. Szylki atakują miotaczami płomieni, ale...
„Tumitak (...) uskoczył za drzewo, wołając do swych ludzi, by poszli w jego ślady, a następnie włączył swój miotacz ognia, celując w jedną z wież, za którą kryły się szylki. Bestie natychmiast skierowały swe promienie na pnie drzew, za którymi kryli się ludzie, chcąc bez wątpienia spalić wszystkie drzewa, a następnie uderzyć na schowanych za nimi wojowników”[9].
Jasne, drzewa to najskuteczniejsza ochrona przed ogniem, lepszą stanowią już tylko papier i beczki z benzyną.
Głupie bestie trafiły jednak na wyjątkowo sprytnego wojownika:
„Tumitakowi wpadł do głowy pewien pomysł; zawołał do swoich ludzi, by skierowali ogień na lewo i prawo od szylków paląc tylko te ściany wież, które znajdowały się najbliżej szylków”[10].
Jak wiadomo, w zetknięciu z ogniem gruby metal jest zawsze mniej wytrzymały od drewna:
„(...) metalowe wieże pochłaniały ciepło gwałtownie i nim promienie zdołały przepalić drzewa na wylot (...) dwie wieże (...) załamały się nagle i runęły z hukiem na ziemię, grzebiąc pod sobą całą hordę szylków”[11].
Oczywiście zestawienie odporności drzew na ogień ze szczególną podatnością metalu na ten żywioł może budzić pewien (ale przecież nieuzasadniony) sprzeciw umysłu. Nawet sami walczący nie od razu uwierzyli w swoje szczęście:
„Przez pewien czas wybałuszali oczy, aż pojęli w końcu, że starcie z tą bandą szylków zakończyło się sukcesem”[12].
Jak widać, ich umysły nie sprzeciwiały się zbyt długo. Cóż, siedzenie pod ziemią nie rozwija intelektu, gdyby tak było, krety wykładałyby na uniwersytecie.
Łatwo można przewidzieć, że w książce jest coś w rodzaju happy endu (chociaż to, niestety, nie koniec całej historii):
„Drzwi maszyny otwarły się szeroko i pojawiła się w nich postać, której pobladłą twarz okalały zmierzwione włosy. Była to Tolura – a na jej głowie jaśniała złota przepaska, którą nosił Podgubernator Szemu. W ręku zaś trzymała broczącą, nadpaloną głowę – głowę Hach-Klotty z Szemu!
– Tumitaku – zawołała wątłym głosem, a ujrzawszy go, pośpieszyła ku niemu. – Tumitaku – krzyknęła – zabierz mnie. Kocham cię i jestem teraz ciebie godna... ja również jestem zabójczynią szylków”[13].
Czyż to nie romantyczne? Conan byłby zachwycony taką dziewczyną. Chociaż może i nie, kobieta Conana nie miałaby wątłego głosu.
Skończmy i przerwijmy to pasmo bólu.
„– Raz jeszcze zwyciężyliśmy – powiedział cicho, a potem dodał – ale oni przyjdą znowu, Toluro, z pewnością przyjdą znowu. Lecz kiedy przyjdą, będziemy przygotowani na spotkanie”[14].
Ja też będę przygotowany na ewentualne następne spotkanie z Tumitakiem i jego wesołą kompanią; sądzę, że tutaj najlepsza taktyka to paniczna ucieczka, zwana także „udaniem się na z góry zaplanowane strategiczne pozycje”. W Polsce została wydana tylko jedna książka z cyklu i w swej naiwności sądziłem, że sam autor nie kontynuował już, jakże pasjonujących, przygód Tumitaka. Zastanawiałem się, czy to urwanie epopei spowodowane było perspektywą przedstawienia wojny pomiędzy ludzkością, znajdująca się na poziomie wczesnego barbarzyństwa, a cywilizacją opartą na energii nuklearnej (z której to wojny, jak wiemy, ludzkość miała wyjść zwycięsko), czy też nagłym przerażeniem autora, który otrzeźwiał i uświadomił sobie, jak bezecnie dobre dzieło stworzył. Niestety, znalazłem informację, że opowieści o dzielnym herosie Tanner jednak kontynuował, ale nie zostały przetłumaczone na język polski. Dobrze to świadczy o naszych wydawcach, którzy musieli zorientować się, z jak wiekopomnym utworem mają do czynienia i w popłochu zatrzymali rozpędzone maszyny w drukarni, paląc gotowe już egzemplarze w głębinach wydawniczych piwnic.
Oczywiście żartuję i przesadzam. Książka może znaleźć fanów i spodobać się czytelnikom poszukującym podobnej literatury. Jednak mnie trudno nazwać ją w jakimkolwiek stopniu dobrą. Jest nudna, przewidywalna, pełna nieścisłości, niezamierzenie śmieszna, miejscami żałosna, bardzo pompatyczna. Miała zdumiewać czynami dzielnego Tumitaka z Loru, ale we mnie wywołała zupełnie inne zdziwienie: jak to dzieło trafiło do światowego obiegu? Czyżby zemsta okrutnych szylków?
---
[1] Charles R. Tanner, „Tumitak na powierzchni Ziemi”, przeł. Wiktor Bukato, wyd. Iskry, 1985, str. 7.
[2] Tamże, str. 11.
[3] Tamże, str. 34.
[4] Tamże, str. 35.
[5] Tamże, str. 36.
[6] Tamże, str. 52.
[7] Tamże, str. 37.
[8] Tamże, str. 60.
[9] Tamże, str. 62-63.
[10] Tamże, str. 63.
[11] Tamże.
[12] Tamże.
[13] Tamże, str. 66.
[14] Tamże, str. 68.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.