Dodany: 12.03.2015 12:32|Autor: carmaniola

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Dziewczynko, roznieć ogieniek
Šmaus Martin

3 osoby polecają ten tekst.

Z Cyganami na kraj świata


Romowie, nazywani także Cyganami, to nieterytorialny naród pochodzenia indyjskiego, którego członkowie zamieszkują większość państw świata, a w szczególności Europę – najliczniej Wschodnią, Centralną i Półwysep Bałkański. Chociaż poszczególne grupy różnią się między sobą, często dość znacznie, łączy je przestrzeganie pewnych zasad romskiej kultury.

Nazwa „Romowie” pochodzi z języka romani – „Roma” oznacza zarówno człowieka, jak i mężczyznę, i tak właśnie określają siebie członkowie tej społeczności. Przypuszcza się, że jej korzenie sięgają sanskryckiej nazwy hinduskiej kasty Domba, z której prawdopodobnie wywodzą się Romowie i z którą do chwili obecnej dzielą tradycyjnie wykonywane profesje. Inne poszlaki wskazują na ich pokrewieństwo z kastą wojowników Radźputów, która uformowała się podczas muzułmańskich najazdów na Indie. Nie wiadomo, z jakich przyczyn wyruszyli kiedyś na zachód, wiadomo jednak, że przez długi czas, niekiedy do dnia dzisiejszego, prowadzili wędrowny tryb życia i utrzymywali się z tradycyjnie wykonywanych rzemiosł.

„Dziewczynko, roznieć ogieniek” – wers starej cygańskiej pieśni – to powieść o życiu Romów we współczesnym świecie na terenie byłej Czechosłowacji. Słowo „były” powtarza się w powieści dość często ze względu nie tylko na gwałtowne przemiany, jakie nastąpiły w krótkim – bo obejmującym okres życia jednego pokolenia – czasie, lecz także na nieco mitologizowane i upiększone wspomnienia członków społeczności cygańskiej o szczęśliwej przeszłości, w której dróg nie dzieliły żadne granice.

Główny bohater, Andriej Dunka, wychował się w romskiej osadzie leżącej na Wyżnej Polanie – obecnie na terenie Słowacji. Czas jego narodzin to okres, kiedy już tylko we wspomnieniach ożywały cygańska wolność i swobodne wędrówki przez góry pomiędzy polskimi, węgierskimi, słowackimi i ukraińskimi połoninami. Wtedy, mimo ksenofobicznych lęków, biała ludność osiadła doceniała cygańskie umiejętności, wszyscy wiedzieli, że nikt tak jak Cygan nie podkuje ani nie obłaskawi konia, nikt lepiej studni nie wykopie ani garnków nie zalutuje. Cygańskie tabory wędrowały i chociaż zawsze było głodno i chłodno, to jednak więcej im nie było trzeba, skoro można było ogniska rozpalić, kubek palenki wypić, chlebem suchym zakąsić i w rozgwieżdżone niebo spoglądać. I na skrzypeczkach rzępolić, rzewne pieśni śpiewać i tańczyć, tańczyć do upadłego.

„(…) Dunkowie przyjechali do wsi na wozach krytych płachtami, zaprzężonych w wynędzniałe koniki, (…) umieli zalutować pęknięty kociołek, kuć konie, drutować gliniane garnki i (…) ich całe życie to były pełne ognia i gorącej krwi czardasze, ochrypłe głosy, ręce tańczące nad głową, wirujące spódnice i czarne jak węgiel oczy, z których wyzierała raz dziecięca, naiwna radość, raz smutek, który nosili w sobie od pradawnych czasów[1]”.

A potem kolczaste zasieki poprzedzielały granice państw i odseparowały od siebie diaspory; przyszła wojna, obozy i krematoria. Jeszcze później poznikały konie i garnki do lutowania, a osiadłe cygańskie społeczności zachętą i siłą zaczęto przesiedlać do miast. Wyrugowani z naturalnego środowiska, przeniesieni z otwartych pól do zamkniętych bloków próbowali nadal żyć tak, jak to czynili od wieków: nie było lasu i gałęzi – palili ogniska z drewnianych poręczy, schodów i podłogowych desek; załatwiali się gdzie popadnie – jak wcześniej pod byle krzakiem; nadal lała się palenka i rozlewały się szeroko – budząc wielokrotne echo wśród mieszkalnych bloków – cygańskie pieśni. I nie potrafili pojąć, dlaczego „gadziowie” – biali mieszkańcy miast – są im niechętni, dlaczego nie potrafią zrozumieć, że ciężka codzienna praca nie dla nich. Niewykształconym, prawie niemówiącym czeskim językiem Cyganom trudno było zdobyć pracę, niewiele też do niej chęci mieli. A ponieważ żyć trzeba, zasiłków wciąż zaś było mało – staczali się coraz niżej i dotychczasowe „organizowanie” potrzebnych rzeczy zamieniało się w kradzieże, rabunki i rozboje. Dzieci, nawet jeśli posyłali je do szkoły zamiast na żebry, miały trudności ze skupieniem uwagi w zamkniętych murach i nauką w obcym dla nich języku. Szykanowane przez rówieśników oraz niemających do nich cierpliwości nauczycieli, często trafiały do szkół specjalnych jako opóźnione w rozwoju. Potem, niemal naturalną koleją rzeczy, czekały ich poprawczak i więzienie. I tak jest właściwie do dziś.

Bohater powieści, Andriejko, próbuje wyzwolić się z tego ciągu przypisanych romskiemu dziecku przypadków, ale nawet jeśli udaje mu się udowodnić otaczającym go ludziom swoją wartość i zyskać ich akceptację, wystarczy jakieś drobne negatywne wydarzenie – z którym on sam nie musi mieć nic wspólnego – by to jemu przypisano winę i wszyscy zwrócili się przeciw niemu z agresją i nienawiścią, jakie nigdy nie wybuchłyby wobec innego członka społeczności.

Mur obcości nadal stoi niewzruszenie, a wina za taki stanu rzeczy leży po obu stronach. Poza ksenofobicznymi strachami, zupełnie naturalną niechęcią wobec ludzi, którzy chcą brać nie dając nic w zamian, mało tego – uważają, że im się należy, jest w nas chyba także odrobina zazdrości… O tę nikłość potrzeb, o umiejętność odrzucenia ograniczających reguł i wolność.

„Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma” – śpiewała Maryla Rodowicz w znanej piosence i to prawda, chociaż żywot wolnych jak wiatr niebieskich ptaków wędrujących z taborem po świecie także w naszych wyobrażeniach został zmitologizowany i upiększony. Wystarczy wspomnieć popularne piosenki śpiewane zarówno przez artystów, jak i podczas ogniskowych imprez. Nie ma w nich nic o biedzie, brudzie i zimnie. O głodzie, którego pełno w cygańskich rzewnych pieśniach…

„Nad ranem Cyganie zbierali się gdzieś na boku i już tylko dla siebie zaczynali swoje przeciągłe, tęskne lamenty zwane »halgato« (…) W końcu odrzucali instrumenty i ochrypłymi głosami śpiewali:

Ćhajori romani, ker mange jagori,
na ckni na bari, ćaraw tro wodiori…

Moja dziewczynko, bardzo cię proszę, roznieć ogień…

Tak ich to bolało, tak im się przy tym rozdzierała dusza, że płakali jak małe dzieci i wcale się nie wstydzili tych swoich czarnych łez. Nagle wszystko stawało się niepotrzebne – instrumenty, struny i smyczki, słowa też były puste i zbędne, została tylko czarna, gorąca noc, migotliwe gwiazdy, zapachy i barwy, i smutek, i ból, który przyprawiał o szaleństwo.

Kto nad ranem usłyszał, jak śpiewają, darował im ukradzione jagnię, splądrowany kurnik czy rozkopany zagon, bo czuł, że te chrapliwe głosy prowadzą człowieka gdzieś do samej istoty życia, do jego korzeni, a jednocześnie dotykają gwiazd. Te wszystkie rzeczy – jagnię, ziemniaki, samogon i łzy – jak świat światem pasowały do siebie. Bez Cyganów – kowali, kopaczy studni i muzykantów – nie można było wyobrazić sobie życia”[2].

Chyba w jakiś pokrętny sposób, wbrew temu, co widzimy, ten wizerunek pokutuje w nas nadal. Kiedy wsłuchamy się w tęskne nuty, wzbiera w nas chętka, by powędrować z Cyganami na kraj świata. Bo w wielu z nas, ukryty głęboko, drzemie skrawek cygańskiej duszy.


---
[1] Martin Šmaus, „Dziewczynko, roznieć ogieniek”, przeł. Dorota Dobrew, wyd. Czeskie Klimaty, 2013, s. 94.
[2] Tamże, s. 95.


[Tekst opublikowałam na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 963
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: