Zło lubi krążyć
„Boże, stop!” – mówiłam sobie przy pierwszych stronach „Barbarzyńskich zaślubin”. Kilka razy planowałam odłożyć książkę. Podobnie jak przy „Malowanym ptaku” – wielokrotnie zaciskałam zęby i klęłam w myślach. Ale czytałam dalej. Nie dlatego, że książka jest zła. Jeśli ma jakieś niedociągnięcia warsztatowe, jakieś psychologiczne nieprawdy, to nie miałam czasu tego zauważyć. „Barbarzyńskie zaślubiny” wciągają bowiem w ten najbardziej okropny sposób – tak, jak potrafią wciągnąć tylko książki o ciemnej stronie ludzkiej natury.
Ludovic – bohater „Barbarzyńskich zaślubin” – od początku swojego życia doświadczał wyłącznie bólu, upokorzenia, a w najlepszym wypadku obojętności. Nie oznacza to, że był otoczony wyłącznie sadystami, krzywdzącymi dziecko dla własnej przyjemności. Wręcz przeciwnie – wśród bohaterów „Barbarzyńskich zaślubin” trudno znaleźć postać jednoznacznie złą – większość z nich to po prostu ofiary własnych słabości i przeszłych doświadczeń. Matka Ludovica zaszła w ciążę jako dziewczynka, w wyniku brutalnego gwałtu – czy można ją wobec tego winić za to, że nie potrafiła obdarzyć swojego dziecka pełnią macierzyńskich uczuć? Podobnie cała reszta bohaterów książki wydaje się raczej godnymi litości niż rzeczywiście złymi – a przecież pięści same się zaciskają, kiedy śledzi się akcję „Barbarzyńskich zaślubin” i widzi całe zło, jakie dotyka Bogu ducha winnego chłopca. Dziwaczna odyseja Ludovica przygnębia, niepokoi i – niestety – nie daje nadziei. Bo czytając książkę Quefféleca można jedynie dojść do wniosku, że świat jest zły. Nie, nie zły – chory. Wszyscy jesteśmy chorzy.
Nie będę tutaj zdradzać kolejnych miejsc i osób, które napotka Ludovic na swojej drodze – sama akcja nie jest, moim zdaniem, zbyt rozbudowana ani oryginalna. Fascynujące jest za to, jak bardzo Queffélec pogłębił psychologicznie nawet najbardziej „typowe” z literackich postaci (jak choćby właścicielka internatu – na pierwszy rzut oka stara panna i dewotka, jakich pełno w literaturze). Dzięki temu książka nabiera zupełnie innego wymiaru – nie jest galerią złowieszczych figur, ale raczej opowieścią o ludziach, którym się nie powiodło, których życie skrzywdziło i którzy przekazują to zło dalej, nierzadko bez złych intencji. To nie jest tylko książka o tym, że świat jest okrutny – „Barbarzyńskie zaślubiny” odkrywają mechanizm wzajemnego napędzania się krzywd. Człowiek raz głęboko zraniony nie stanie się od razu zły do szpiku kości, ale to wystarczy, aby zacząć krzywdzić innych – ot, choćby brakiem miłości.
Jak już wspomniałam, książka Quefféleca nie daje recepty na przerwanie tego łańcucha krzywd, nie daje nawet nadziei, że jest to możliwe. Uświadamia za to, że ludzie – nawet ci, którzy nas skrzywdzili – o wiele bardziej niż na nienawiść, zasługują na współczucie. Zło bowiem lubi krążyć i wykorzystuje do tego ludzi słabych, zranionych, zagubionych. Kto wie, ilu Ludoviców napotkaliśmy na swojej drodze?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.