Dodany: 04.09.2009 23:36|Autor: Mia Wallace

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Barbarzyńskie zaślubiny
Queffélec Yann

1 osoba poleca ten tekst.

Zło lubi krążyć


„Boże, stop!” – mówiłam sobie przy pierwszych stronach „Barbarzyńskich zaślubin”. Kilka razy planowałam odłożyć książkę. Podobnie jak przy „Malowanym ptaku” – wielokrotnie zaciskałam zęby i klęłam w myślach. Ale czytałam dalej. Nie dlatego, że książka jest zła. Jeśli ma jakieś niedociągnięcia warsztatowe, jakieś psychologiczne nieprawdy, to nie miałam czasu tego zauważyć. „Barbarzyńskie zaślubiny” wciągają bowiem w ten najbardziej okropny sposób – tak, jak potrafią wciągnąć tylko książki o ciemnej stronie ludzkiej natury.

Ludovic – bohater „Barbarzyńskich zaślubin” – od początku swojego życia doświadczał wyłącznie bólu, upokorzenia, a w najlepszym wypadku obojętności. Nie oznacza to, że był otoczony wyłącznie sadystami, krzywdzącymi dziecko dla własnej przyjemności. Wręcz przeciwnie – wśród bohaterów „Barbarzyńskich zaślubin” trudno znaleźć postać jednoznacznie złą – większość z nich to po prostu ofiary własnych słabości i przeszłych doświadczeń. Matka Ludovica zaszła w ciążę jako dziewczynka, w wyniku brutalnego gwałtu – czy można ją wobec tego winić za to, że nie potrafiła obdarzyć swojego dziecka pełnią macierzyńskich uczuć? Podobnie cała reszta bohaterów książki wydaje się raczej godnymi litości niż rzeczywiście złymi – a przecież pięści same się zaciskają, kiedy śledzi się akcję „Barbarzyńskich zaślubin” i widzi całe zło, jakie dotyka Bogu ducha winnego chłopca. Dziwaczna odyseja Ludovica przygnębia, niepokoi i – niestety – nie daje nadziei. Bo czytając książkę Quefféleca można jedynie dojść do wniosku, że świat jest zły. Nie, nie zły – chory. Wszyscy jesteśmy chorzy.

Nie będę tutaj zdradzać kolejnych miejsc i osób, które napotka Ludovic na swojej drodze – sama akcja nie jest, moim zdaniem, zbyt rozbudowana ani oryginalna. Fascynujące jest za to, jak bardzo Queffélec pogłębił psychologicznie nawet najbardziej „typowe” z literackich postaci (jak choćby właścicielka internatu – na pierwszy rzut oka stara panna i dewotka, jakich pełno w literaturze). Dzięki temu książka nabiera zupełnie innego wymiaru – nie jest galerią złowieszczych figur, ale raczej opowieścią o ludziach, którym się nie powiodło, których życie skrzywdziło i którzy przekazują to zło dalej, nierzadko bez złych intencji. To nie jest tylko książka o tym, że świat jest okrutny – „Barbarzyńskie zaślubiny” odkrywają mechanizm wzajemnego napędzania się krzywd. Człowiek raz głęboko zraniony nie stanie się od razu zły do szpiku kości, ale to wystarczy, aby zacząć krzywdzić innych – ot, choćby brakiem miłości.

Jak już wspomniałam, książka Quefféleca nie daje recepty na przerwanie tego łańcucha krzywd, nie daje nawet nadziei, że jest to możliwe. Uświadamia za to, że ludzie – nawet ci, którzy nas skrzywdzili – o wiele bardziej niż na nienawiść, zasługują na współczucie. Zło bowiem lubi krążyć i wykorzystuje do tego ludzi słabych, zranionych, zagubionych. Kto wie, ilu Ludoviców napotkaliśmy na swojej drodze?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6056
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: miłośniczka 08.09.2009 15:11 napisał(a):
Odpowiedź na: „Boże, stop!” – mówiłam s... | Mia Wallace
Plus za recenzję. A ostatnie zdania to już po prostu mistrzostwo pióra! :-)
Użytkownik: jolak 10.09.2009 14:13 napisał(a):
Odpowiedź na: „Boże, stop!” – mówiłam s... | Mia Wallace
Nic dodać, nic ująć. Świetna książka, ale osobom ze skłonnością do depresji zdecydowanie jej nie polecam. Znakomita recenzja :)
Użytkownik: -Paulina- 20.09.2009 01:58 napisał(a):
Odpowiedź na: „Boże, stop!” – mówiłam s... | Mia Wallace
Zastanawiam się, czy w ogóle można mówić o ludziach dobrych i złych. Człowiek "dobry" to po prostu człowiek mniej lub bardziej szczęśliwy. Wystarczy, że wszystko w jego życiu się 'posypie' (albo straci to, co dla niego jest najcenniejsze), a charakterek zmienia się znacznie (stopień zmiany zależy od psychiki- ta z kolei jest uwarunkowana budową anatomiczną, na którą przecież nie mamy wpływu); często pojawia się niechęć do innych, żal, depresja czy nawet agresja (cokolwiek by to nie było- przybiera formę buntu, ma na celu rozładowanie przykrych emocji, odczucie minimalnej chociaż ulgi, satysfakcji- "nie muszę i nie chcę być dobry, bo w moim życiu wszystko jest już stracone, bo wyglądam okropnie, bo nie spełnię swojego marzenia, bo straciłem bliską osobę, itp.; nie obchodzi mnie, że inni są szczęśliwi, skoro JA jestem nieszczęśliwy; nie będę udawać zadowolonego"). Człowiek "zły" to taki, który cierpi na swój sposób lub taki, który wychował się w "złym" środowisku i ono ukształtowało jego osobowość, determinując tym samym określony sposób myślenia, zachowanie. Dla mnie człowiek z natury nie jest ani dobry, ani zły. Natomiast każdy z nas jest z natury egoistą, ale egoizm ten wydaje się być czymś naturalnym - wszyscy dążymy do osobistego spełnienia, szczęścia, silnych emocji (cierpienie także- a może przede wszystkim- jest drogą do tego stanu; zresztą czy może istnieć szczęście bez nieszczęścia?), bez względu na wiek czy doświadczenia życiowe. Nawet osławiona miłość jest pełna egoizmu, bo przecież ta nieodwzajemniona nie przynosi radości. Jeśli chodzi o ludzi wierzących, którzy przeżywają tragedie i przyjmują je z pokorą, poświęceniem (bo tak uczy religia; tłumią swoje emocje; starają się pozostać "dobrymi", co często tylko pogarsza sytuację),to nie potrafią oni odnaleźć radości np. w perspektywie nieba i wiecznego życia- obiecywanej nagrody za cierpienie i dobroć. A to dlatego, że widzą obok siebie także tych szczęśliwych i "dobrych", którzy również są pretendentami do wspomnianej "nagrody" po śmierci. Ci pierwsi chcą więc odczuć spełnienie już za życia ziemskiego, bo być może podświadomie czują (a przeczucie to jest silnie maskowane przez wpajane przekonania), że jest to jedyne życie, jakie człowiek dostaje od losu i może trzeba wykorzystać je maksymalnie,może dobrze byłoby jednak wykrzesać coś pozytywnego. Sądzę, że wielu z nich niestety, porównując swoje nieciekawe- jak im się wydaje ["każdy człowiek myśli, że jego sytuacja jest wyjątkowa"]- życie z innymi, zamyka się tylko bardziej we własnym świecie, mocniej utwierdza się w przekonaniu, że cierpią, że jest im ciężko (oj, jak im ciężko) i że owo cierpienie musi trwać nadal, aby przypadkiem nie uszło uwadze Opatrzności... Tu znów widoczna jest zwykła zazdrość i egoizm. To, co napisałam, to wynik moich obserwacji. Oczywiście, nie wszyscy muszą się z tym zgadzać. "Barbarzyńskich zaślubin" nie przeczytam, bo ludzkich tragedii mamy wystarczająco w codziennym życiu, a media informują na bieżąco o tych bardziej spektakularnych. pzdr
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: