Dodany: 03.09.2009 23:46|Autor: verdiana
Brawura i brak wyobraźni
Brawura i brak wyobraźni – tymi słowami Mariusz Rokicki zaczyna swoją książkę. Tymi słowami określa się bezsensowne i po prostu głupie skoki do wody. Mariusz nie popełnił głupstwa (jak można przeczytać na okładce), Mariusz popełnił totalnie kretyński idiotyzm, a i te słowa będą za łagodne na określenie sytuacji, w której się znalazł z własnej winy i na własne życzenie. Za jego głupotę płaci teraz nie tylko on sam, płacą też inni – jego rodzice, rodzeństwo, rozmaite fundacje (podatnicy!), życzliwi mu ludzie obdarowujący go nie tylko pieniędzmi i niezbędnymi przedmiotami, ale i ciepłem, przyjaźnią, dobrym sercem.
Mariusz o tym wszystkim wie. Nie pisze tego wprost, ale mam wrażenie, że ta książka to coś w rodzaju ekspiacji, która ma jednocześnie być odkupieniem jego win(y), rozprawić się z poczuciem winy (autoterapia i część rehabilitacji) w nie mniejszym stopniu niż ostrzegać innych przed głupimi skokami (o czym już Mariusz pisze wprost). Jeśli potencjalny niedoszły, nierozważny skoczek sięgnie po tę książkę, to nie ma możliwości, żeby skoczył. „Życie po skoku” jest szczere do bólu, obrazowe, drobiazgowe, szczegółowe – musi takie być! W tym tkwi siła oddziaływania tej książki. Oraz w tym, że Mariusz nie uderza w rzewny ton biednej ofiary i nie wyskakuje na czytelnika z postawą roszczeniową, co bardzo zniechęca do wielu niepełnosprawnych. Mariusz jest obiektywny i mądrze lokuje emocje. Potrafi się cieszyć, umie być wdzięczny, ma świadomość, kto musi pomagać mu instytucjonalnie, a kto nie musi wcale, i jaka w tym wszystkim jest jego rola – ma może chore ciało, ale bardzo zdrowe podejście do życia. I takie... ludzkie, bo po ludzku przeżywa wzloty i upadki, radości i załamania.
Jego książka jest ważna nie tylko dlatego, że ostrzega, że chroni przed głupotą. Ona jest ważna – i sądzę, że to jej największa zaleta – bo pokazuje, jak wygląda życie osoby niepełnosprawnej po urazie rdzenia kręgowego, nieważne, czym spowodowanym. Bo przecież niepełnosprawność to nie tylko wózek, on jest najmniej ważny. Sam Mariusz pisze, że z niepełnosprawnością i wózkiem najłatwiej było mu się pogodzić. Niepełnosprawność po URK to przede wszystkim niemal nieustający ból, ciągłe infekcje (często zagrażające życiu), wieczne upokorzenia wynikające z zależności od innych (bywa, że i w czynnościach intymnych). Konsekwencją tego są nie tylko myśli samobójcze (i jeśli ktoś może – próby samobójcze), ale prawie zupełne rozbicie życia na co dzień, niemożność zaplanowania czegokolwiek, trudności doświadczane tam, gdzie nikt by się ich nie spodziewał. A także depresje (gdzie przewlekły ból, tam przewlekła depresja), wahania nastrojów, samotność, izolacja, alienacja – w naszym kraju zupełnie nie ma infrastruktury usamodzielniającej niepełnosprawnych (a więc i odciążającej społeczeństwo).
Życie Mariusza odmienił... Janusz Świtaj, tak, ten sam, który nie tak dawno prosił o eutanazję. Okazano mu pomoc, więc teraz i on sam niesie pomoc. Jak wiele zmienia poprawa jakości życia! Jak wiele zmieniają życzliwi ludzie! Jakie to niesamowite, że pomoc można znaleźć u kogoś, kto sam jej potrzebuje, a nie w fundacjach stworzonych, by pomagać! Na szczęście nie wszystkie odwracają się plecami do potrzebujących.
Książka Mariusza to nie jest dzieło literackie – to świadectwo. Napisane sprawnym, poprawnym językiem, powiedziałabym nawet, że oszczędnym. Może dlatego uderza mocno, ale nie roztkliwia. Nie daje miejsca na kiwanie głową i jojczenie, jaki też ten chłopiec biedny albo jaki bohaterski (obie te postawy są absurdalne i ciągną w dół). Rzetelnie opisuje sytuację, jej dobre strony (owszem, bywają takie) i złe. I jeśli ktoś zdecyduje się ją przeczytać, a polecam, to dowie się nie tylko, dlaczego nie warto upadać na głowę i skakać na główkę, ale też jak pomagać tym, którym w życiu nie jest fajnie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.