Dodany: 17.02.2015 22:06|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Co widziały wrony
MacDonald Ann-Marie

4 osoby polecają ten tekst.

Mroczne tajemnice Centralii


Po debiutanckiej powieści kanadyjskiej pisarki Ann-Marie MacDonald, „Zapach cedru”, mimo że generalnie była wysoko oceniana, nie pozostało mi zbyt wiele wspomnień poza wrażeniem niepospolitego zagęszczenia nieszczęść i patologii w jednej rodzinie, przegadania i przeładowania wątkami pobocznymi. Toteż nie odczuwałam przemożnej chęci zapoznania się z drugą, o kilka lat późniejszą, i pewnie długo by jeszcze na to czekała, gdyby nie znany wszystkim biblionetkowiczom czarodziejski mechanizm, na każdym ze spotkań w niepojęty sposób napełniający torby, siatki i walizki uczestników najróżniejszego autoramentu literaturą, której wspólny mianownik można opisać słowami: „na pewno ci się spodoba, ale jeśli nawet nie, ciekawe, co o tym powiesz”. A skoro już trafiła do torby i spoczęła na pożyczkowej półce…

Nie pamiętam stylu „Zapachu cedru”. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron „Co widziały wrony” mogłam już jednak stwierdzić, że TEN styl mi się podoba, mimo iż generalnie nie przepadam za narracją w czasie teraźniejszym. Tutaj jest ona jakoś wyjątkowo na miejscu, podkreślając – zwłaszcza w częściach 1-3 – dynamikę rozwoju wydarzeń. A co to za wydarzenia?

Na początku lat 60. do bazy wojskowej nieopodal Londynu – nie tego wszystkim znanego, tylko jego mało znanego imiennika, położonego w kanadyjskiej prowincji Ontario – sprowadza się rodzina podpułkownika Jacka McCarthy’ego (nie, nie, nic wspólnego z tym McCarthym od sławetnego „polowania na czarownice”!), powracająca do ojczyzny po kilkuletnim pobycie na placówce w Niemczech. Jack, jego żona Mimi, pochodząca z francuskojęzycznej społeczności Akadian, i dzieci – Mike i Madeleine, już się przyzwyczaili do tego, że dom jest tam, gdzie są oni. Dowództwo kanadyjskiej armii dba o to, by żołnierze i ich rodziny mieli w każdym miejscu w miarę podobne warunki, i tak jest też w bazie zwanej Centralią. Tylko ludzie są inni. Niestety, to nie zawsze dobrze… Przynajmniej dla Madeleine. Jeszcze nie nadeszły te czasy, w których się używa słów „pedofilia” i „zły dotyk”, w których dorośli rozumieją, że pewnego rodzaju zaburzenia zachowania stanowią czerwoną lampkę sygnalizacyjną: coś niedobrego się dzieje z waszym dzieckiem! Więc choć czytelnik po paru pierwszych zdaniach opisujących „ćwiczenia poprawiające koncentrację” wie, co tu jest grane, jeszcze długo musi zagryzać wargi z bezsilności, patrząc na rozgrywający się na jego oczach dramat uczennic klasy czwartej. Dramat, z którego bezbronne dziewczynki na razie nie w pełni zdają sobie sprawę, lecz który zostawi w ich duszach niezabliźnione rany…

To nie jedyna mroczna tajemnica przyczajona pod powierzchnią spokojnej egzystencji wojskowej społeczności w czasach pokoju. Brak otwartego frontu i nieużywanie ostrej broni nie świadczą o tym, że nie toczy się żadna walka. To przecież dni zimnej wojny, bezwzględnego wyścigu zbrojeń, którego elementem ma być podbój Kosmosu. W rzeczywistości jednak nie idzie o to, kto pierwszy dotrze na Księżyc, lecz o rząd dusz na Ziemi: Amerykanie gotowi są zrobić wszystko, by nie przypadł on Sowietom; wszystko, nawet to, co wśród największych europejskich wrogów komunizmu wzbudziłoby dreszcz zgrozy – i najlepiej cudzymi rękami. Związani z nimi sojuszem Kanadyjczycy od czasu do czasu mają więc do wykonania zagadkowe misje. To takie sprytne: nie rozkaz, lecz prośba o przysługę. Tyle że ten, kto się zgodzi, i tak się już nie może wycofać. Nawet jeśli się dowie, co naprawdę robi…

To wszystko dzieje się w ukryciu. Męczą się i cierpią tylko jednostki. Jednak przychodzi moment, kiedy już wszyscy mieszkańcy Centralii doznają szoku. Znika jedna z koleżanek Madeleine i po krótkich poszukiwaniach zostaje znaleziona martwa. Podejrzanego o tę zbrodnię może uratować zeznanie dwóch osób; jedna z nich, jeśli powie prawdę, dokona zdrady (a w tym przypadku zdrada to kwestia nie tylko honoru, lecz – być może – życia własnego i najbliższych…), druga, żeby dać świadectwo prawdzie, musiałaby skłamać (ale czy zdoła?)…

A potem już nic w życiu McCarthych nie będzie takie samo. Dowiemy się o tym po dwudziestu paru latach, spotykając się z dorosłą Madeleine i jej starzejącymi się rodzicami. I dopiero wtedy, gdy Madeleine nabierze siły, by powrócić myślą w czasy dzieciństwa i ponownie podjąć zagubiony wątek, stanie się jasne, co widziały wrony krążące nad łąką „niedaleko miejsca nazywanego przez dzieci Rock Bass”[1]…

Wbrew temu, co można by sądzić, to nie jest kryminał. Ani thriller polityczny. To pełnokrwista, wielowymiarowa powieść psychologiczno-obyczajowa, doskonale odtwarzająca detale i klimat znanego autorce wycinka czasoprzestrzeni (MacDonald jest tylko o kilka lat młodsza od swojej bohaterki, a dorastała – tak jak Madeleine – w kanadyjskich bazach wojskowych na terenie Niemiec i Ameryki Północnej). Pejzaże, wnętrza domów, dziecięce zabawy, wieczorki towarzyskie oficerskich rodzin, urywki piosenek i wierszy, reminiscencje wojny, nastrój histerii atomowej, niezmienność pór roku… tragedia rodziny, która straciła dziecko i tragedia dziecka, które nie potrafi zrzucić z siebie brzemienia upokorzenia i odrazy, dramat człowieka, który w swojej, zdawałoby się, bezpiecznej przystani nagle dostrzega cień koszmarnej przeszłości (a ten, niestety, nie jest zjawiskiem nadprzyrodzonym) i innego, który musi wybierać między własną uczciwością a poczuciem lojalności wobec sojuszników…

Wszystko jest nasycone emocjami i barwami, spójrzmy: „(…) las tkwi tutaj, szumi, oddycha, przemienia się, z majestatycznym wdziękiem, na który składają się niezliczone rzesze gorączkowych istnień, a każdy ich szelest, każdy płacz wtapia się w ten kołyszący, wszechogarniający rytm. Wdech, jest lato. Wydech, już jesień. Nie ruszaj się, zima. Otwórz oczy, wiosna”[2]; „Rano. To odległa kraina; żeby do niej dotrzeć, trzeba pokonać noc, a pani (…) nie ma pojęcia jak. Siedź bez ruchu, a noc przejdzie wokół ciebie i przez ciebie. Potem nastanie ranek”[3]; „Na stoliku do kawy, jak zawsze, dziobią się kryształowe koguciki, a wejścia do sypialni strzegą złożone do modlitwy ręce Dürera. Wieża stereo jest włączona, magnetofon odtwarza kasetę z ludową muzyką skrzypcową Wschodniego Wybrzeża; nad kanapą wisi wydziergana przez babcię makatka z czerwonymi homarami na tle morskich fal, a honorowe miejsce nad kominkiem zajmuje panorama Alp”[4].

Świetny styl, kapitalna kompozycja, doskonały przekład. Ponad 800 stron połyka się prawie jednym tchem, wyhamowując jedynie momentami w części czwartej i piątej, przy paru nieco nużących epizodach z dorosłego życia Madeleine. Jeśli nawet po jakimś czasie ulecą nam one z pamięci, całej opowieści długo nie zapomnimy.


---
[1] Ann-Marie MacDonald, „Co widziały wrony”, przeł. Sławomir Studniarz, wyd. Świat Książki, 2006, s. 8.
[2] Tamże, s. 254.
[3] Tamże, s. 408.
[4] Tamże, s. 755.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 792
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: