Dodany: 15.02.2015 22:02|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Od czego dom ma głowę?


Rodzeństwo Brontë i Elizabeth Gaskell przypomnieli mi pośrednio o możliwości eksplorowania niezbadanych dotąd obszarów brytyjskiej literatury; mając zamiar nieco szerzej wziąć się za wiek XIX, chwyciłam „Dom i jego głowę”, nie zauważywszy, że choć akcja tej powieści rozpoczyna się w roku 1885, pochodzi ona z czasów o kilkadziesiąt lat późniejszych. Ale cóż to ma za znaczenie, jeśli dzięki temu ma się możliwość obcowania z wytworem świetnego pióra?

„Dom i jego głowa” jest szóstą w kolejności, a trzecią wydaną u nas spośród dwudziestu powieści autorki. Jej bohaterowie to ziemiańska rodzina Edgeworthów: Duncan, Ellen, ich dwie dorosłe córki i również dorosły bratanek pana domu, Grant, od dzieciństwa osierocony i pozostający pod kuratelą stryja. Gdy w bożonarodzeniowy poranek domownicy nieśpiesznie schodzą do jadalni i zajmują miejsca przy świątecznie nakrytym stole, nic jeszcze nie zapowiada trzęsienia ziemi, które lada dzień nastąpi. O żadnych zmianach w statusie rodziny nie ma na razie mowy; Nance jest już w wieku nader stosownym do zamążpójścia, lecz żaden z okolicznych kawalerów nie aspiruje do jej ręki, a i ona nie zdradza zainteresowania którymkolwiek z nich; młodsza od niej Sibyl podkochuje się po cichu w nieco ślamazarnym synu sąsiadów, który jednak najwyraźniej nie pali się do żeniaczki, podobnie jak Grant (i nie ma co ich za to winić – żyją przecież w czasach, gdy dwudziestoparoletnich mężczyzn, inaczej niż ich rówieśniczki, nie goni się do ołtarza). Wydaje się, że wszystkie kolejne tygodnie będą płynęły tak samo: przy każdym posiłku wyrzekania i sarkastyczne docinki ojca, anemiczne poćwierkiwanie matki, zuchwałe riposty Nance, przymilne słówka Sibyl, nonszalanckie uwagi Granta, w niedzielę wspólny spacer do kościoła i grzecznościowa wymiana zdań z garstką znajomych, z których ci lub owi najpewniej wpadną po południu z wizytą. Lecz nagle w tej odwiecznej rutynie następuje niezrozumiały wyłom: pewnego dnia pani domu nie schodzi na śniadanie. I nie jest to, jak insynuuje jej zdegustowany małżonek, przejaw lekceważenia, lecz efekt długo skrywanej niedyspozycji (jakże symptomatyczne jest jej wyznanie: „Ja chorowałam w swoim życiu mniej niż powinnam, ponieważ ojciec nienawidzi choroby”[1]!), która okazuje się ostatnim stadium śmiertelnego schorzenia. Gdy po krótkich cierpieniach Ellen zamyka oczy, początkowo zdaje się, że jej nieobecność sprowokuje jedynie licytację: kto też z domowników kochał ją najmocniej? Wkrótce jednak młodzi Edgeworthowie staną w obliczu poważniejszego problemu, bo nim minie rok od jej śmierci, dobiegający siedemdziesiątki Duncan sprowadzi do domu kobietę ledwie o kilka lat starszą od córek i bratanka. A w ciągu kolejnych trzech lat wydarzy się parę rzeczy, które jeszcze bardziej zachwieją stabilnymi fundamentami szacownego domu. Ale przecież od czego ów dom ma głowę?...

Compton-Burnett opowiada tę historię w sposób dość specyficzny. Narrator zewnętrzny ogranicza się do krótkich komentarzy, pełniących w zasadzie taką samą rolę, co didaskalia w utworze dramatycznym – tu dwa zdania o wyglądzie którejś z postaci, tam równie lapidarny opis jej działań (niejednokrotnie nasycony skondensowaną ironią: „odrzekł (…) tonem tak niewiarygodnym, jak same słowa”[2], „weszła do pokoju z czytelnie wymuszoną swobodą”[3]) – cała zaś reszta należy do bohaterów. Jak na scenie. Każda postać jest tym, co (i jak) mówi, nawet Ellen, która wypowiada zaledwie kilkadziesiąt kwestii, nawet figury z trzeciego planu: doktorostwo Smollettowie, Almeryk Bode, Alexander Burtenshaw, pokojówka Bethia. Ale oczywiście palma pierwszeństwa przypada tu „głowie domu”, czyli Duncanowi, i trojgu młodych, toczących z nim cichą wojnę podjazdową. On nie przepuści żadnej okazji, by zademonstrować swoją nad nimi przewagę: a to odpytuje przy stole niczym przedszkolaków: „co dzisiaj mamy za dzień? (…) Czy fakt ten zaślepia ludzi na właściwe znaczenie tej okoliczności?”[4], a to demonstruje swoją wersję polskiego porzekadła „co wolno wojewodzie…”: „Poczyń więc postanowienie, kiedy ci nakazuję, i obwieść je nam. – A jakie są twoje postanowienia, ojcze? – spytała Nance. – Zbożne, zbożne. Kimże jesteś, aby w to wątpić?”[5], a to ośmiesza i dyskredytuje któreś z nich: „Nie pytałem o zdanie starej panny”[6], „Czy ci dwoje zeszli się specjalnie, żeby epatować swoją głupotą?”[7], nie oszczędzając zresztą także dopiero co poślubionej małżonki: „I nie jest to twoim zajęciem. Którym, jak zdążyłem zauważyć, jest nieróbstwo”[8]. Oni bronią się jak mogą, raz słowami, raz czynami… ale kiedy przychodzi co do czego, wolą się podporządkować, przynajmniej w kwestiach zasadniczych i przynajmniej pozornie, byle nie uległo zakłóceniu to, co dziś nazywamy „imagem” rodziny. A jakże wymownie sportretowane są miejscowe łowczynie sensacji, nieco już leciwe panny Burtenshaw i Fellowes, i bodaj najgorsza z nich, choć w przeciwieństwie do tych dwóch jeszcze młodziutka, Dulcia Bode! Ileż obłudy wyziera z namolnej świątecznej krucjaty Beatrice, podczas której odpytuje odwiedzanych znajomych, czy oni sami i ich „najbliższe osoby (…) w pełni przyjęły Dobrą Nowinę?”[9]! I jak szyderczo brzmi imię Dulcii – znaczące ni mniej, ni więcej, tylko „słodka” – w obliczu jej niewinnej paplaniny, słodkiej, owszem, ale zarazem pełnej trucizny niczym korzeń cykuty („Jak się pan poczuł na wieść, że strzała oszczerstwa dosięgła pańską siostrę?”[10])!

Ta wyborna tragifarsa ma tylko jedną wadę: kończy się bez żadnego mocnego akcentu, chociaż można by się takowego spodziewać, poznawszy całą sekwencję wydarzeń zainicjowanych ślubem Duncana i Alison. Ale i z tym zastrzeżeniem trudno nie nabrać przekonania, że Compton-Burnett, mimo „salonowej” tematyki swoich utworów, była pisarką doprawdy niepoślednią, w pełni zasługującą na szerszy rozgłos.


---
[1] Ivy Compton-Burnett, „Dom i jego głowa”, przeł. Jolanta Kozak, wyd. WAB, 2014, s. 66.
[2] Tamże, s. 136.
[3] Tamże, s. 243.
[4] Tamże, s. 10-11.
[5] Tamże, s. 17.
[6] Tamże, s. 219.
[7] Tamże, s. 259.
[8] Tamże, s. 198.
[9] Tamże, s. 50.
[10] Tamże, s. 326.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1221
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Monika.W 16.02.2015 08:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Rodzeństwo Brontë i Eliza... | dot59Opiekun BiblioNETki
No tak, Panią Compton-Burnett warto czytać. A jeszcze wydana w tej ładnej serii.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: