Dodany: 10.02.2015 23:02|Autor: Annvina

50 twarzy Geralda Tarranta


Najpierw pozwolę sobie wytłumaczyć się z tytułu tej czytatki cytując genialną recenzję Zsiaduegomleka: "...a teraz już rozlane mleko, poobiednia musztarda i nic nie zmaże tej plamy. Mogę sprzedać swój egzemplarz, z rozpaczą podrzeć go na strzępy, rytualnie spalić wyjąc przy pełni księżyca, ale już zawsze będę tym (tą), który(a) przeczytał(a) "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Skaza na całe życie."
Otóż, co by nie powiedzieć o tym dziele (trudno mi nazwać je książką z szacunku do książek), a powiedzieć można dużo śmiesznego, sporo złego i... no, ja nie znajduję nic dobrego, to jednak pozostaje ono w pamięci. Zarówno dzieło jak i tytułowy bohater.
Ale dlaczego piszę o twarzach Greya, skoro czytatka ma być o Trylogii Zimnego Ognia C.S. Friedman? Podejrzewam, że pani E. L. James nie czyta powieści fantasy, prawdę powiedziawszy po przeczytaniu jej bestselleru jestem pewna, że nie czyta w ogóle, nic, może oprócz Zmierzchu (ponoć). No ale gdyby czytała, to fantastycznym pierwowzorem Christiana Greya byłby Gerald Tarrant.
Jakiś czas temu dostałam Świt Czarnego Słońca (Friedman C. S. (Friedman Celia S.)). Gdy tylko zobaczyłam opis na okładce zaczynający się słowami "Na planecie Ernie istnieje aktywna forma... " Nieważne! Nie będę tego czytać, science fiction nie cierpię jak morowej zarazy z jednym jedynym wyjątkiem i, nie, nigdy w życiu. Po jakimś czasie wzięłam ją znowu do ręki... opis w ostatnim zdaniu mówi o "doskonałym połączeniu science fiction z fantasy", a facet na okładce ubrany jest bardziej fantastycznie niż kosmicznie, trzyma świecący niczym Żądło w pobliżu orków miecz, a i zamek w tle bardziej przypomina bajkową twierdzę złej czarownicy niż statek kosmiczny. Zaczęłam czytać. Po pierwszej części szybciutko postarałam się o drugą i trzecią cześć Trylogii czyli Nadejście nocy (Friedman C. S. (Friedman Celia S.)) i Korona Cieni (Friedman C. S. (Friedman Celia S.))
Nie będę tutaj opisywać fabuły - to jednak trzy przyzwoite tomy pełne podróży, dziwnych gatunków, czarów, konfliktów, zwrotów akcji, zmierzające (oczywiście!) do wielkiego finału czyli walki, no może nie dobra ze złem, ale mniejszego zła z większym złem.
Postaram się jednak napisać co nieco o świecie stworzonym przez pisarkę i o tytułowym Geraldzie Tarrancie.
1000 lat przed akcją powieści planeta Erna została skolonizowana przez ludzi. Tak z Ziemi. Niestety ze względu na kosmiczne (dosłownie) odległości był to jednorazowy lot w jedną stronę. One way ticket. Załoga statku kosmicznego (no niestety nie udało się go uniknąć) zasiedliła nową planetę przystosowując się do panujących na niej warunków. A warunki te wcale nie są takie fajne.
Jak głosi cytowany już opis na okładce: "Na planecie Ernie istnieje aktywna forma energii znana jako fae. W interakcji z ludzkim umysłem powoduje ona, że najskrytsze myśli i najgorsze koszmary mogą stać się rzeczywiste". Sama idea przywodzi mi na myśl pseudo-psychologiczne teorie pod tytułem "Spotyka Cię to, czego się boisz" czy "Ściągasz do siebie to, o czym myślisz", "Wiara czyni cuda" etc. Istnienie fae ma dwie główne konsekwencje:
1. Fae sprawia, że najgorsze ludzkie strachy, lęki i koszmary stają się rzeczywiste. Erna jest zamieszkana przez hordy upiorów, potworów, wampirów i czego tam jeszcze kto się boi - w moim przypadku byłby to pewnie stada pająków :) Całe szczęście te wszystkie stwory zagrażają tylko w nocy, w ciemności. Tak więc choć ludzie mogą używać fae do czarów (niektórzy muszą się tego mozolnie uczyć, inni rodzą się ze zdolnościami magicznymi), używają jej głównie do obrony przed stworzonymi przez nią samą potworami.
2. Rozwój zaawansowanej techniki jest niemożliwy, bo ludzki umysł, jego obawy i wątpliwości wpływa na działanie wszelkich urządzeń. Najlepszym przykładem może być broń palna - znana w teorii, ale raczej nie używana - jeśli pistolet może wypalić lub nie tylko pod wpływem strachu otaczających go ludzi, to raczej nie jest za bardzo przydatny. Tak więc z jednej strony mamy pochodnie, miecze, konie i całą scenerię klasycznej powieści fantasy, a z drugiej pojawiają się tak współczesne (i ziemskie) pojęcia jak kroplówka i karta kredytowa...
Świetnie tłumaczy to w drugim tomie tłumaczy to jeden z bohaterów:
Jeśli plemię rakhów (pierwotni mieszkańcy Erny pół-zwierzęta pół-ludzie - przypisek mój) mieszka gdzieś, gdzie brakuje wody, wskutek czego oni i ich wierzchowce wciąż cierpią pragnienie, a rośliny potrzebują deszczu, aby przetrwać... co się dzieje?
Wzruszyła ramionami. - Pada.
- W porządku. Dlaczego? „Ponieważ żywe istoty odczuwają jakąś potrzebę i ta
potrzeba działa na fae, która z kolei wpływa na prawa probabilistyki, czyniąc deszcz bardziej prawdopodobnym... Nadążasz?
Kiwnęła głową.
- A teraz wyobraź sobie ludzki umysł. Trzy odrębne poziomy działania, miriady
oddzielnych części, każda obdarzona własną zdolnością rozumowania - jeśli można to nazwać rozumowaniem - jedne instynktownym, inne inteligentnym, a jeszcze inne metodami tak abstrakcyjnymi, że nawet nie potrafimy ich opisać. I wszystkie współdziałają ze sobą w taki sposób, że jedna myśl, jedna „potrzeba”, może wywołać tysiąc rozmaitych reakcji. Wokół panuje susza? Jedna część czuje pragnienie. Inna pragnie deszczu. Inna obawia się, że deszcz nigdy nie spadnie. Jeszcze inna myśli, że wobec bliskiej śmierci z pragnienia, powinna zakosztować wszelkich możliwych przyjemności. Któraś jest zła na Naturę, że zesłała suszę, wobec tego przekształca ten gniew w działanie. Inna zmienia ten strach w przemoc, mając nadzieję, iż odwróci uwagę od tego przerażającego faktu. Jeszcze inna cieszy się, ponieważ wrogowie również zginą, a następna uważa, że śmierć w wyniku odwodnienia jest zesłaną przez Naturę karą za jakieś przestępstwo przeciw niej, prawdziwe lub wyimaginowane. Wszystko to dzieje się jednocześnie, w jednej ludzkiej głowie. Nic dziwnego, że uważacie to za chaos. Mamy takich lekarzy, których jedynym zadaniem jest pomóc ludziom uporządkować ten bałagan i zrozumieć, kim oraz czym są. Osiągnąć stan, który wasz lud uważa za oczywisty. Tak więc fae odpowiada na nasze myśli tak samo jak na wasze. Jednak nie rozpoznaje, że wszystkie te poziomy są integralnymi częściami tej samej istoty. Bierze pierwszy lepszy impuls i reaguje nań."
Tyle o tym fascynującym świecie. Zajmijmy się Geraldem.
Z pozoru mogłoby się wydawać, że głównym bohaterem Trylogii jest Damien - kapłan, który musi - oczywiście - uratować świat przed strasznym demonem. A właśnie, zapomniałam, jakby mało było potworów stworzonych z ludzkich lęków, mamy jeszcze demony, prawda, że nie wszystkie są złe, niektóre nawet całkiem sympatyczne, no ale zawsze to demony. Damien spotyka na swojej drodze Geralda Tarranta i choć od prawie od początku wiemy, że Gerald to zło wcielone, to jakoś trudno go nie polubić, a przynajmniej nie zafascynować jego mroczną osobowością. Gerald, prawie jak Grey, jest ideałem - przystojny, elegancki, bogaty, inteligenty, wykształcony, elokwentny, o niespotykanej mocy magicznej, na dodatek prawie nieśmiertelny - tak mniej więcej jak wampir - zabija go słońce i ogień, o czosnku ani kołku osikowym nie wspomina się ;) Gdy poznajemy Geralda ma on plus-minus 900 lat.
Podobnie jak Grey ma swój czerwony pokój bólu, Gerald ma swoja Puszczę - upiorny las, w którym urządza łowy na młode (a jakże), piękne (oczywiście) kobiety, których lękiem i cierpieniem się żywi jak wampir krwią. Krwią też może, ale jakie to mało subtelne i wyrafinowane. Pomimo tego okrucieństwa, Gerald ma swój honor - jeśli obieca pomoc lub ochronę, to słowa dotrzymuje nawet narażając własne życie.
Gerald jest jednym z najbardziej dynamicznych bohaterów, z którymi się spotkałam. Podobnie jak jego relacja z Damienem - od nienawiści i pogardy do przyjaźni na śmierć i życie. W pierwszym tomie Damien, wprawdzie z konieczności przyjmuje pomoc tego wampiro-zombio-stwora, ale jednocześnie przysięga, że jak to wszystko się skończy (tzn ratowanie świata), to go zabije. Przez kolejne tomy ci panowie kilkukrotnie ratują sobie nawzajem życie, uczą się współpracy i pod koniec są całkiem dobrymi przyjaciółmi. Do tego stopnia, że ich wędrówka przez wulkaniczny płaskowyż do góry Shaitan - siedziby demona przywodzi na myśl wędrówkę Froda i Sama przez Gorgoroth do Orodriuny. Gerald z pierwszego tomu to zupełnie inny człowiek... hm, no powiedzmy istota, niż na ostatnich stronach. W przeciwieństwie do Greya (Bogowie! jak ja przez ten gniot przebrnęłam?!) jest jednym z tych bohaterów, z którymi nie chciałam się rozstawać, za którym tęskniłam, gdy znikał z kart książki na dłużej, który potrafił mnie wzruszyć i rozśmieszyć, ba, nawet śnił mi się! No i jakby nie patrzeć w końcu ratuje świat kosztem... no przecież świata nie ratuje się za darmo, prawda?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 891
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: