Dodany: 05.10.2003 16:23|Autor: loki
Ucieczka od Wiedźmina
Zacznę od szczegółów technicznych. Wydanie generalnie porządne, choć za tę cenę wypadałoby dać w twardej oprawie. No ale za to obraz na okładkę dobrali świetny. Prawie 600 stron. Sapkowski od kiedy zaczął sagę pisze książki coraz grubsze, aż strach pomyśleć jak będzie dalej. Te 600 stron się czyta generalnie całkiem przyjemnie, ale jakoś nie ma to klasy Wiedźmina. Tak, wiem że to nie jest Wiedźmin i Sapkowski zapewne chciał uciec od Wiedźmina jak najdalej, żeby pokazać że umie pisać także i inne rzeczy, ale porównywanie z Wiedźminem i tak było nieuniknione, a uciekł wg mnie trochę w złym kierunku.
W odróżnieniu od świata stworzonego (z nie będę mówił jakiej wcześniejszej serii tego autora), tutaj wszystko dzieje sie w średniowiecznej Europie środkowej, generalnie na Śląsku i w okolicach. Nasuwa to nowe możliwości, ale i ograniczenia. I tu wg mnie AS poległ. Widać że rył równo po bibliotekach, aby znaleźć jak najwięcej książek o tamtych czasach, a później gdy już tyle się tego naczytał, to doszedł do wniosku, że teraz nie można tego zmarnować i trzeba się swoją więdzą popisać przed czytelnikiem. I popisuje się aż do przesady.
Gdyby interesowała mnie historia XV-wiecznego Śląska to przejrzałbym sobie sam książki na ten temat, a nie kompilację zrobioną przez pisarza fantasy, gdzie nie wiem co zostało dodane lub naciągnięte przez autora aby pasowało do konwencji. Tak samo jak z MacGyvera nie mam zamiaru wyciągnąć przydatnych informacji na temat konstruowania dynamitu z pietruszki, ani z kryminałów nie będę czerpać przepisów na zupę grzybową. Sa rzeczy które czyta się w celach edukacyjnych, a są takie które służą rozrywce. Widać Sapkowski trochę za bardzo przejął się hasłem bawiąc, uczyć. A jak już uczyć to wszystkiego naraz: historii, łaciny i jeszcze sztuk walki.
No dobra z tym ostatnim naciągam fakty, ale jeśli chodzi o łacinę to już nie. Makaronizmów mamy tu więcej niż J.CH. Pasek wsadził do swoich pamietników. A po co? Jeszcze żeby choć był słowniczek zwrotów, można by się czegoś dowiedzieć, a tak są tylko wyjaśnienia z tyłu, po których jednak nie należy się za dużo spodziewać, gdyż tłumaczone są tam głównie przyśpiewki. Z tą łaciną to nie wygląda tak, że wynika to z konwencji i na przykład duchowieństwo gada ze sobą po łacinie, aby ich plebs nie rozumiał. Nawet jeśli bohaterowie rozmawiają ze sobą po łacinie to dialogi mamy po polsku ze wstawkami. Także i przemówienie będące niby po czesku jest mieszanką wyrazów czeskich i polskich. Zresztą nie tylko sentencje łacińskie mogą być niezrozumiałe. AS popisuje się elokwencją i erudycją i nadużywa słów w stylu leprozorium, raubritter, defenestracja, buhurt itd. Jeśli nie masz pojęcia co powyższe oznaczają to momentami źle Ci się będzie książkę czytać, a na wyjaśnienia nie licz.
Imiona również są tak wyszukane, że trudno by było bardziej nawet gdyby się postarać (z wyjątkiem Samsona Miodka, ale tu z kolei trudno by było wymyślić głupsze). A że jeszcze bohaterowie wprowadzani są najczęściej hurtem, przynajmniej po 5 to po prostu odechciewa się ich wszystkich zapamiętywać, zresztą najczęściej jak ktoś już pojawi się wystarczającą ilość razy żeby go odróżniać od reszty to ginie i problem z glowy, no chyba że należy do bohaterów, co do których od razu gdy się pojawią widać, że zostali wprowadzeni bo mają zaplanowane w powieści jakieś konkretne zadanie do wykonania w późniejszym etapie, np w 3 tomie (jak ktoś nie ma do takich spraw wyczucia to podpowiem że to ci co są wprowadzani pojedynczo).
W ogóle jeśli chce się coć powiedzieć o bohaterach to trudno powiedzieć coś pozytywnego. Są przerysowani, nieciekawi i nieoryginalni. Znów Sapkowski starał sie uciec od radzącego sobie w każdej sytuacji Geralta i przesadził. Główny bohater Narrenturm jest w zasadzie zwykłą dupą wołową. Nie wzbudza w nas żadnych emocji. Generalnie jest nam kompletnie obojętne co się z nim stanie. A od pewnego momentu wiemy nawet że nie stanie mu się nic, gdyż zawsze pojawi się deus ex machina i go uratuje. To nic, że bedzie to totalnie naciągane, niech się pojawi kolega ze szkoły w Pradze, akurat tu i teraz skoro jest potrzebny.
Nawet bohater negatywny, dający zawsze największe pole do popisu wyszedł jakiś taki nijaki, bez charakteru i charyzmy. To już lepiej Urban by się ze swoim psem nadawał na czarny charakter, ale oczywiście został zmarnowany. A w ogóle to jakbyście nie wiedzieli Śląsk jest malutki, jak ktoś się zgubi to i tak za parę dni się przypadkiem główny bohater na niego natknie. To jest coś co mocno razi w tej książce - przewidywalność. Nie ma żadnych motywów, które by naprawdę zaskakiwały, wiadomo co się stanie za chwilę, wszystko leci koszmarnie schematycznie: Reynevan pakuje się w kłopoty, udaje mu się z nich uciec, ale wpada w następne, ratuje go Szalej, wpada w kolejne, ratuje go ktoś inny... i tak w kółko aż do znudzenia.
Choć jeszcze bardziej od tego nie podobało mi się co innego. Mianowicie przez większość tej książki bohaterowie podróżują. Podróż jest typowym elementem w książkach fantasy, raz lepiej wykorzystanym, raz gorzej. Ale rzadko kiedy tak jak tu ta podróż jest po to, by się ładować w kłopoty, a nie w jakimś konkretnym celu! I nie, nie chodzi mi o to, że nie mają jakiegoś wielkiego celu jak ratowanie świata przez wrzucenie pierścienia do wulkanu lub dokonania czegoś równie wzniosłego. Oni po prostu sobie podróżują. Niby mają uciekać na Węgry, ale tak jakoś bez przekonania, wygląda jakby sami bohaterowie o tym czasem zapominali. Generalnie jeżdżą gdzie popadnie, z kim popadnie, totalnie bez sensu i logiki. Oczywiście ich prześladowcy zawsze są w miejscu, skąd nasi bohaterowie uciekają, ale w miejscu gdzie dotrą, również się muszą pojawić.
Wracając do porównań z Wiedźminem to trzeba stwierdzić, że Wiedźmin był zabawny. I również trzeba stwierdzić, że Narrenturm generalnie nie jest. Uśmiechnąłem się pewnie z 5 razy. Powiedzmy z 6, aby wyszło raz na 100 stron. Z czego pamiętam, że rozbawiła mnie tylko rozmowa z Ofką i stwierdzenie, że na Zawiszy można polegać niemal przysłowiowo, a pozostałe wywołały tylko niemal niezauważalne poruszenie kącikami warg w górę. Dowcip "kiedy ten pies widział ostatnio kość? jak miał otwarte złamanie" jest stary i raczej na tyle znany, że mógł go sobie autor zdecydowanie odpuścić, gdyż kawał słyszany po raz setny raczej drażni niż bawi. Kot Luter jakoś też mnie nie rozbawił, a wilkołak-pedał jest po prostu żenujący.
Od razu widać jakie książki miały na Sapkowskiego wpływ przy pisaniu tego dzieła. Imię Róży, Trylogia i Faust nasuwają się same, ale przyznam łaskawie, że Sapek wziął z nich niektóre motywy, lecz zrobił to umiejętnie, jednak 3 wiedźmy wzięte z Makbeta pasują mi do tego świata jak pięść do nosa. W ogóle książka jest niekonsekwentna. Tyle zachodu z tą całą stylizacją, a nagle w jakiejś rozmowie mówią coś o testosteronie zapewne doskonale wszystkim znanym w średniowieczu.
Pozostaje nam tylko mieć nadzieję że AS weźmie sobie opinie czytelników do serca (no chyba że jestem jedyną osobą, którą książka mocno rozczarowała) i następnym razem przyłoży się trochę bardziej do fabuły niż do tła historycznego (oczywiście od następnej serii, bo na uratowanie tej jakoś nie liczę, już raczej na szybkie zakończenie). I druga nadzieja jaka mnie nie opuszcza to taka, że nikt tego nie będzie chciał sfilmować. A tak... przeczytać można, ale szkoda kasy, lepiej sobie pożyczyć od kogoś kto już ten zakup popełnił i wtedy samemu zdecydować czy warto kupować czy nie. Ja gdybym tak zrobił zdecydowanie bym nie kupił.
Loki
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.