Dodany: 25.01.2015 12:22|Autor: wilczycastepowa

Zbrzydło, uważać bydło za niebydło


Witold Gombrowicz ma wyrobioną markę pisarza na miarę światową. Nie żaden tam nasz zaściankowy pisarczyk, ale twórca pełną gębą! Żadnych powiatowych drgnięć duszy, żadnych rzewnych wspomnień z dzieciństwa pełnych dworków, chabrów i kląskania za borem. Gombrowicz to polski eksportowy „Europejczyk”: biseksualny geniusz piszący gdzieś w dalekiej Ameryce Południowej i notujący w pamiętniczku swoje podboje wśród latynoskich tragarzy. Myśliciel nie na skalę kresowych mieścin, ale metropolii zachodnich. Zakorzeniony w liberalnej, zdesakralizowanej kulturze europejskiej. Wrogi zatęchłej zaściankowości polskiej.

Jakoś tak się złożyło, że od czasów późnego PRL-u polska inteligencja, zachłystująca się własną nowo odnalezioną zachodniością, najpierw odkryła Norwida, który na swojej zgorzkniałej emigracji miło odróżniał się od zadowolonego z siebie, rzewnego Mickiewicza, a potem właśnie Gombrowicza. Ten ostatni był lekiem na szarość i brud kryzysowej Polski. Niósł ze sobą powiew wielkiego świata. W kraju kruchty i komitetów PZPR obalał zaśmierdłe dogmaty, za jednym zamachem ośmieszając literaturę romantyczną, tradycję polską i zaściankową moralność. Rodzimy inteligent na progu nowego, lepszego świata, jaki niósł mu kapitalizm, z wypiekami na twarzy czytał Gombrowicza, który z rozkoszą opluwał polskość w jej landszaftowym wydaniu. Tak bardzo przywykłam do myśli, że Gombrowicz pisarzem wybitnym był, iż poza szkolną lekturą „Ferdydurke” i „Iwony, księżniczki Burgunda” nigdy nie zadałam sobie trudu, by go czytać. Jakoś automatycznie zakładałam, że jak wszyscy literaci z kanonu polonisty, jest po prostu nudny i infantylny. Ot, mniej więcej tak, jak w „Ferdydurke” – bodaj najgłupszej książce, jaką zdarzyło mi się czytać.

Ale w którymś momencie powiedziałam sobie, że trzeba sięgnąć do klasyki myśli europejskiej w powiatowej Polsce. Poznać perły myśli rzucane przez Geniusza przed ogłupiałe polactwo. Naprawdę chciałam! Przygotowałam się do czytania: napompowałam duszę ironią i pogardą dla polskiego kołtuna, obejrzałam kabaret Olgi Lipińskiej, by jeszcze bardziej nasycić się pogardą dla Ciemnogrodu. Zaparzyłam kawę i dalejże czytać Klasyka!

Wybrałam „Transatlantyk”. Raz, że za okrutnie kontrowersyjny jest uważany, dwa, że cienki, co po doświadczeniach z „Ferdydurke” miało już swoją wagę...

Wszystko przygotowane: nastrój, kawa, kot na kolanach, ironiczny uśmiech kosmopolity... I do Geniusza! Ssać mleko jego mądrości. Wraz z nim druzgotać polską tromtadrację. Palić pogardą buraczane twarze. Tyle że jakoś nie idzie! Ciężko. Jakbym słuchała majaczeń alkoholika, który uważa, że jest szatańsko bystry i dowcipny, ale z jego bełkotu nikt inny niczego wyłowić nie może. Powódź słów. Tabuny określników. Przymiotników. Rzeczowników. Słowa, słowa, słowa... Jakby autor wsłuchiwał się z lubością w swój głos. Tokował w świętym przekonaniu, że jest tak piękny i mądry, iż każde słowo trzeba spijać z jego warg słodkich. A może nawet kąsać w uniesieniu zwiotczałe usta Geniusza? W dodatku, z jakichś powodów, natrętna stylizacja. Ni to staropolszczyzna, ni to język kościelny. I rzeczowniki pisane wielką literą, jak w niemczyźnie (że niby autor coś w ten sposób przekazuje, myśl jakąś zbyt subtelną, by ją profanowi wprost powiedzieć).

Tyle że nie wiadomo, po co to wszystko. W gruncie rzeczy jest to historia pana, który we wrześniu 1939 roku, zamiast zgodnie z prawem i przyzwoitością zgłosić się do punktu mobilizacyjnego, by bronić napadniętej Polski, ucieka do Ameryki Południowej. A tam, nie wiadomo dlaczego, wikła się w jakiś absurdalny romans niepłciowy albo płciowy in spe w trójkącie z dwoma innymi osobnikami męskimi. Czyli, mówiąc wprost, zapis rzeczy mało chwalebnych, a przy tym groteskowych, nadętym językiem zapisanych. Jakby ktoś białym wierszem opisał swoją wizytę w toalecie. Coś zgrzyta, a przy tym zapach trochę nie ten...

Uważam, że niestety się nie pomyliłam: Geniusz nasz, orzeł przesławny Gombrowicz, jest dokładnie taki, jak owa tradycja polska, którą wyśmiewał. Odęty, przekonany o swojej wyjątkowości i żałośnie przewidywalny. Mogę więc z pełnym przekonaniem powtórzyć za Mistrzem: Gombrowicz wielkim pisarzem był. Mniej więcej tak wielkim, jak wszystkie kłamstewka, których ludzie używają, by przykryć własną małość.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1799
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: