Dodany: 19.01.2015 04:20|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Ojciec koronerów



Recenzuje: Dorota Tukaj


Przy dzisiejszej popularności kryminałów literackich i filmowych jesteśmy już chyba wszyscy dostatecznie obyci z postaciami koronerów, patologów, antropologów sądowych i wszelkiej innej maści fachowców badających człowieka, bądź to, co zeń zostało, po zgonie (zwłaszcza nagłym i niespodziewanym); nieobce nam są, przynajmniej w teorii, techniki pozwalające zidentyfikować zwłoki odkryte wiele dni albo i lat po śmierci, określić, czy denat pozbawił się życia sam, czy ktoś mu w tym pomógł oraz czy miało to miejsce tam, gdzie go znaleziono, czy zgoła gdzie indziej. Ale czy zastanawialiśmy się kiedyś, jakie były początki tej tyleż pożytecznej, co niemiłej dyscypliny, jaką jest medycyna sądowa?

Otóż okazuje się, że pierwsze dzieło z tego zakresu napisano… w XIII wieku, w Chinach za czasów dynastii Song. Jego autor, Song Ci (według innych źródeł – Sung Tz’u, Son Tzu albo Sung Ci; pierwszy człon tego miana to nazwisko rodowe, przypadkowo zbieżne z nazwiskiem panującej wówczas rodziny cesarskiej), wykazał się wyjątkową nawet jak na stan chińskiej medycyny wiedzą o naturalnych i nienaturalnych przyczynach zgonów oraz metodach ich badania. I jego właśnie unieśmiertelnił w swojej drugiej powieści (pierwsza to Skryba) hiszpański pisarz Antonio Garrido.

Ci już jako nastolatek ma zadatki na wybitnego człowieka; gdy rodzina wyjeżdża ze wsi do Lin’anu, stolicy prowincji, uczy się tak pilnie, że po czterech latach otrzymuje posadę pomocnika sędziego i odbywa dodatkowy kurs medyczny, który ma mu pomóc w rozstrzyganiu o przyczynach śmierci denatów. Tak pięknie rozpoczętą drogę kariery przerywa konieczność powrotu do rodzinnej wsi (oficjalnie ze względów czysto rodzinnych – a minie sporo czasu, nim młodzieniec pozna prawdziwą przyczynę decyzji ojca…). Starszy brat, zajmujący się wyłącznie gospodarowaniem, pomiata wykształconym „darmozjadem”, którego kwalifikacje tutaj na nic się nie zdają, ojciec nawet nie chce słyszeć o ponownym wyjeździe do miasta, a stan zdrowia małej siostrzyczki systematycznie się pogarsza, gdyż dochodów z ziemi nie starcza na porządne leczenie. Ale to dopiero początek dramatu… Bo oto Ci znajduje na polu okaleczone zwłoki sąsiada. Gdy do wioski zjeżdża z Lin’anu znajomy sędzia, młody Song śpieszy mu z pomocą przy poszukiwaniu sprawcy, nie przypuszczając nawet, że od tej chwili zacznie się dla niego łańcuch wszystkich możliwych nieszczęść i upokorzeń. Każdy, kto będzie mógł go wykorzystać, oszukać, poniżyć, zrobi to; prawie każdy, kto wyda się życzliwy i pomocny, zniknie z jego życia na jakiś czas lub na zawsze, a jeśli zostanie, to tylko po to, by zdjąć maskę… Bez krewnych, bez domu, bez pieniędzy, naznaczony piętnem rodzinnej niesławy i w dodatku prześladowany przez zawziętego urzędnika sądowego, którego nie interesuje weryfikacja ciążących na oskarżonym podejrzeń, tylko ujęcie go – nieszczęsny Ci ma już, jak się zdaje, tylko dwa wyjścia: albo zejść na samo dno, uciekając się do kradzieży, oszustw i żebraniny, albo umrzeć. A jednak los jeszcze raz daje mu szansę… Tylko że Ci bardziej sobie ceni prawdę niż panujące zwyczaje i przychylność wyżej postawionych. To nie jest cecha sprzyjająca przetrwaniu w cesarskich Chinach, gdzie królują czołobitność, lizusostwo, łapówkarstwo i protekcjonalizm. Jak to się więc stanie, że przeżyje i zapisze się w pamięci swoich rodaków jako prekursor „czytania umarłych”?

Oczywiście nie wiemy, czy „Człowiek, który czytał umarłych” opowiada prawdziwe koleje losu Songa Ci, bo na podstawie zachowanych dokumentów można odtworzyć jedynie parę „kamieni milowych” jego biografii. Ale wszystkie realia epoki, którymi Garrido obudował historię swego bohatera, są przedstawione – na ile może osądzić Europejczyk – tak wiernie, jak tylko to możliwe, a klimat opowieści w niczym nie ustępuje napotykanemu w autentycznej chińskiej literaturze dawnych wieków, np. w Sprawiedliwych wyrokach sędziego Baogonga. Bardziej drobiazgowemu czytelnikowi może trochę przeszkadzać niekonsekwencja nazewnicza – część imion/nazwisk podana została w brzmieniu chińskim, a część (Czereśnia, Trzecia, Błękitny Irys, Szary Lis) przetłumaczona – ale to rzecz, nad którą większość z nas przejdzie do porządku dziennego. Bo przecież najważniejsza w powieści historycznej z wątkiem sensacyjnym jest fabuła – w tym przypadku tak bogata w wydarzenia i wciągająca, że zapominamy się zastanawiać nad prawdopodobieństwem kolejnych splotów okoliczności i zwrotów akcji, koncentrując się na osobistych przeżyciach Ci oraz na detalach spraw, w których demonstruje on swą wiedzę i umiejętności. A jego nazwisko będzie nam tkwiło w pamięci, gdy zajmiemy się bardziej współczesnymi i mniej egzotycznymi perypetiami Maury Isles czy Jacka Stapletona i Laurie Montgomery.

Tytuł: Człowiek, który czytał umarłych
Autor: Antonio Garrido
Tłumaczenie: Grzegorz Ostrowski, Joanna Ostrowska
Wydawnictwo: Albatros A.Kuryłowicz
Liczba stron: 560


Ocena: 4/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1168
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: