Dodany: 18.01.2015 21:42|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Poznajcie się, siostry


Gdybym miała wybierać sobie lektury, patrząc na okładki, to „Sześć córek” najprawdopodobniej nigdy w życiu nie zagościłoby na mojej półce. I pastelowa kolorystyka, i główny motyw ilustracyjny, pakiecik listów obwiązany różową szyfonową wstążeczką na tle przypominającym deski oklejone starą tapetą, i różowe zawijasy tytułu wraz z tejże barwy etykietką „Leniwa niedziela” – przywodzą bowiem na myśl tak dziś popularne czytadła dla kobiet, najczęściej pisane nijakim, drewnianym stylem według jednego dość oklepanego wzorca. Ale ponieważ przed jej obejrzeniem zdążyłam przeczytać zachęcającą recenzję (Sześć kobiet, sześć historii) oraz uzyskać obietnicę szybkiej pożyczki, nastawiłam się już do powieści pozytywnie – i nie doznałam zawodu.

„Sześć córek” to sześć razy powtórzona historia o dorastaniu w niepełnej rodzinie – ale za każdym razem w innych warunkach – i mniej lub bardziej z tą konstelacją warunków powiązanych rozmaitych problemach w późniejszym życiu.

Grażyna przychodzi na świat jako owoc krótkiego romansu między piękną przodownicą pracy i przystojnym studentem medycyny; taki związek nie ma przyszłości, więc dziewczynka zobaczy swego ojca tylko jeden raz. Potem powtórzy stereotyp samotnego macierzyństwa i w wieku lat 60 będzie przekonana, że nie czeka jej już nic prócz opieki nad pogrążającą się w demencji matką i wysłuchiwania wyrzutów córki…

Alicja i Elżbieta, zrodzone z legalnego małżeństwa, przez pewien czas mają dwoje rodziców, choć głównie na papierze, bo młody lekarz robiący specjalizację i dentystka spędzająca całe dnie w gabinecie, by utrzymać rodzinę, nie mają za wiele czasu dla dzieci. Każda z nich odbiegnie od tego wzorca – i każda w inny sposób; jedna przez całe życie będzie przelotnym ptakiem, by w końcu usłyszeć od własnej córki słowa, jakich nie chciałby usłyszeć nikt, druga poszuka lekarstwa na traumę najdalej, jak jej się uda, mając nadzieję szybko zapomnieć o Polsce w otoczeniu męża i synów o obcych imionach…

Martyna pozna ojca dopiero jako dorosła osoba, a w matce, sfrustrowanej i pogubionej w życiu nauczycielce, będzie miała niewielkie oparcie; uczy się radzić sobie sama, tylko czy samotność jest dobra na wszystko, nawet dla tak twardej i poukładanej osoby, jak ona?

Agnieszka nie ujrzy go nigdy, nawet nie dostanie po nim nazwiska, i mimo miłości otrzymywanej od matki zawsze będzie się czuła tylko „bękartem fryzjerki”[1]. Będzie też przekonana, że ktoś taki jak ona musi biernie przyjmować ciosy – nawet te zadawane nie metaforyczną ręką losu, lecz pięścią pijanego brutala…

Trochę dobrych wspomnień o ojcu zachowa Milena, córka starzejącego się profesora i młodszej o 30 lat pielęgniarki, lecz i ta rodzina rozpadnie się szybko, a dziewczyna na próżno będzie szukała wsparcia wśród pozostałych wokół niej bliskich. Znajdzie je w poznanym „na fejsie” chłopcu, tylko czy on na żywo okaże się godnym nadziei, jakie w nim ulokowała?

Wszystkie te kobiety, od sześćdziesięciolatki do świeżo upieczonej maturzystki, mają ze sobą więcej wspólnego niż powikłane dzieciństwo i trudny start w dorosłość: są córkami tego samego człowieka, który potrafił być „zasłużonym obywatelem, oddanym pracy lekarzem (…), wspaniałym kolegą i nauczycielem życia”[2], ale nie umiał być ojcem dla swoich dzieci. Dożywszy sędziwego wieku, złożony śmiertelną chorobą, zaczyna pojmować, że coś go w życiu ominęło i postanawia dać córkom więcej, niż przypadkowy zestaw genów. Ale najpierw Grażyna, Alicja, Elżbieta, Martyna, Agnieszka i Milena muszą się spotkać na jego pogrzebie. Tylko czy zechcą przyjechać – przecież dla połowy z nich był kimś praktycznie obcym, zaś pozostałe nie wspominają go szczególnie ciepło. A jeśli tak, czy będą skłonne dostosować się do jego życzeń… zwłaszcza tego najważniejszego, które usłyszą na końcu?

Schemat fabularny biografii każdej z bohaterek spotkaliśmy już nieraz w literaturze – bo też są to motywy wyjątkowo nośne i tylko od wprawy autora zależy, czy w oparciu o nie stworzy arcydzieło, czy marne, płaskie i niedopracowane stylistycznie powieścidło. Prawdopodobieństwo całej konfiguracji zdarzeń w obrębie jednej, było nie było, rodziny jest może odrobinkę mniejsze, podobnie jak prawdopodobieństwo pewnych elementów poszczególnych historii (zwłaszcza Elżbiety, Martyny i Agnieszki), ale nie zerowe, a skoro tak, trudno autorce zarzucać oderwanie od rzeczywistości. Zwłaszcza że cała otoczka opowieści przedstawiona jest bardzo realistycznie. Dzieciństwo i młodość każdej z córek Wiktora upływa w specyficznych czasach – Grażyna dorasta we wczesnym PRL-u; Alicja i Elżbieta mogą posmakować gierkowskiej prosperity (ta młodsza zdąży otrzymać dowód osobisty jeszcze przed stanem wojennym); Martyna i Agnieszka zapamiętają jedynie żałosne czasy kryzysu, ale druga z nich dorośnie już w nowej Polsce, którą Milena będzie znała jako jedyną, do tego stopnia, że zapytana znienacka, nie będzie umiała podać daty ogłoszenia stanu wojennego – i każdy z tych szczególnych wycinków czasoprzestrzeni wyłania się z retrospekcji kolejnych bohaterek tak wyraziście, jak my (mam na myśli starszą generację czytelników, rówieśników Grażyny, Alicji czy Elżbiety) widzimy je w swoich wspomnieniach. Pochody pierwszomajowe i akademie ku czci rewolucji październikowej, oranżada w proszku zjadana na sucho i woda mineralna z saturatora, pieluszki gotowane w wielkim garze na węglowej kuchni, kolejka po bobo-fruty (tylko trzy sztuki na osobę!), „materace pod ścianami, termosy, chleb, puszki z mielonką”[3] w kwaterze strajkowej, „plastikowa płyta-pocztówka albo taśma magnetofonowa, do tego wino patykiem pisane”[4]… Ktoś, kto „rzucił się w wolność jak wcześniej w konspirację, kredyty, handel z Ruskimi, sklep, restauracja (…) i szlag wszystko trafił”[5], i ktoś inny, kto odnalazł się wśród tych, co to pod pałacem prezydenckim „ważnej sprawy bronią dla ojczyzny”[6]… Kawał historii Polski i polskiej mentalności, ze wszystkimi ich uciążliwościami i wstydliwymi mankamentami, ale i z tym czymś, co sprawia, że z sentymentem wspominamy czasy sprzed kilkunastu albo kilkudziesięciu lat.

Jednak nawet bez tych plastycznych realiów „Sześć córek” jest czymś więcej niż łatwą lekturą na niedzielę – a to dzięki doskonale naszkicowanym portretom psychologicznym bohaterek, ze szczególnym wyróżnieniem tej spośród nich, której losy ułożyły się najbardziej dramatycznie. Jeśli do tego dodać solidne nasycenie emocjami, wrażliwszemu czytelnikowi mogące niejeden raz łzę wycisnąć z oczu, oraz dopracowany styl (z dostatecznie zindywidualizowanym językiem wypowiedzi, zwłaszcza w dialogach) i, o co nie wszyscy wydawcy dbają, staranną korektę, otrzymujemy produkt co najmniej o klasę wyższy od tego, czego byśmy się mogli spodziewać po takiego rodzaju literaturze. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu


---
[1] Małgorzata Szyszko-Kondej, „Sześć córek”, wyd. Świat Książki, 2014, s. 254.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 167.
[4] Tamże, s. 327.
[5] Tamże, s. 163.
[6] Tamże, s. 348.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2799
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: misiak297 19.01.2015 12:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdybym miała wybierać sob... | dot59Opiekun BiblioNETki
Wspaniale to napisałaś! Bardzo dobrze, że redakcja doceniła tę recenzję!
Użytkownik: imarba 19.01.2015 13:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdybym miała wybierać sob... | dot59Opiekun BiblioNETki
Przepiekana recenzja, książka do schowka!
Użytkownik: Pani_Wu 20.01.2015 19:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdybym miała wybierać sob... | dot59Opiekun BiblioNETki
Już Misiakowa recenzja zachęciła mnie do przeczytania tej książki, w związku z czym zdobyłam ją na fincie. Teraz widzę, że powinnam się pośpieszyć, bo szkoda ją odkładać na później :)
Użytkownik: SiostraDarka 05.04.2016 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdybym miała wybierać sob... | dot59Opiekun BiblioNETki
Niestety, moim skromnym zdaniem, recenzja jest dużo, dużo lepsza od książki.
Już początek mnie rozbroił.
" - Julia?
Twarz Wiktora Krasowskiego wydaje się zaskoczona." [Świat Książki, Warszawa 2014, str. 7]
Listy do córek, z którymi ojciec nie utrzymywał kontaktu przez lata, były tak osobiste, że aż nieprawdopodobne, a cała opowieść często oderwana od polskiej rzeczywistości i miałka psychologicznie Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
Nie dla mnie jest ta bajka.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: