"Kwiaty..."
Kobieta wiąże się ze swoim wujkiem, biorą ślub. Ojciec wyrzeka się jej ze względu na popełniony grzech, więc wyjeżdża i nie utrzymuje kontaktów z krewnymi. Ona, jej mąż i czwórka dzieci tworzą idealną, kochającą się rodzinę. Pewnego dnia staje się coś, co zmusza kobietę do podjęcia trudnej decyzji. Decyzji, która odmieni na zawsze życie jej dzieci.
Nie chcę zdradzać nic więcej na temat fabuły, mimo że sporo osób raczej zna już tę książkę, bo są pewnie i takie, które jej lekturę mają jeszcze przed sobą, więc po co pisać więcej.
Po przeczytaniu tej powieści pierwsze, co przyszło mi na myśl to: wow. Wow, jaka dobra. Wow, jaka smutna. Wow, jak można być taką matką. Wow, jak można być takim człowiekiem. Wow. Wstrząsnęła mną. Nieczęsto mam kaca książkowego, ale po "Kwiatach na poddaszu" zdecydowanie się pojawił.
Nigdy nie przepadałam za dziecięcą narracją, jednak tutaj pasowała ona do całości. Czasem Cathy mnie denerwowała, ale mimo wszystko zdobyła moją sympatię. Każde z dzieci ją zdobyło. Chrisa, najstarszego i chyba najbardziej odpowiedzialnego, od razu polubiłam, a małe bliźnięta pokochałam. Za to ze starszych postaci żadna na sympatię nie zasługuje...
Powieść porusza bardzo ważne tematy, bardzo trudne tematy. Jednocześnie daje czasem powody do uśmiechu, przeważnie jednak odczuwałam ogromny smutek ze względu na sytuację dzieciaków, na brak miłości, zainteresowania, na obojętność starszych, ich hierarchię wartości. Cały czas o niej myślę, o tym, jak można być kimś takim... Wywołuje przeróżne, skrajne emocje, od wściekłości i gniewu, przez żal i współczucie, do rozbawienia.
Jedna z lepszych książek, jakie ostatnio przeczytałam. W bibliotece zarezerwowałam już kolejne tomy. Czytałam same złe opinie o następnych częściach serii, ale nie zniechęcam się, mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle.
Ocena: mocne 6/6.
[Recenzja ukazała się także na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.