Dodany: 28.12.2014 18:20|Autor: dot59
Gdy nie ma lepszego wyboru
W planach czytelniczych na ten miesiąc miałam innego noblistę: w kolejce czeka „W niepewnym boju” Steinbecka, powieść przypadkiem bardzo ładnie się komponująca z tematyką „Pamiętników bezrobotnych” z uwagi na wspólny motyw, to jest losy i postawy ludzi dotkniętych skutkami kryzysu ekonomicznego lat 30. Ale ponieważ z pewnych względów musiałam wcześniej, niż planowałam zabrać się za lekturę najnowszej biografii Hemingwaya, postanowiłam wprowadzić się w klimat jakimś nieznanym dotąd jego utworem, w miarę możności niezbyt długim (ach, ten brak czasu!) i łatwo osiągalnym. Wybór „Mieć i nie mieć” w tej sytuacji był idealny, bo nie dość, że powieść spełniała wymienione warunki, to jeszcze pozostawała w tym samym kręgu tematycznym, co oba wspomniane powyżej tytuły.
Miasteczko Key West, położone na południowym krańcu archipelagu stanowiącego przedłużenie półwyspu Floryda i bardziej odległe od stałego lądu Stanów Zjednoczonych niż od Kuby, również odczuło skutki kryzysu. To prawda, tu nie ma głodu – bo spora część mieszkańców żyje z rybołówstwa, a w miejscowych lokalach nie jest drogo (Murzyn najmowany przez głównego bohatera do pomocy dostaje dolara dziennie, za co jest w stanie jakoś się utrzymać i zażyć najtańszej rozrywki). Nadal przyjeżdżają do swych letniskowych domków zamożni artyści, naukowcy, przedsiębiorcy, których jedynym zmartwieniem bywa niemoc twórcza albo zdrada znudzonej, zaniedbanej emocjonalnie małżonki. Jednak po porcie pęta się sporo ludzi czekających na propozycję jakiejkolwiek pracy, przy której mogliby zarobić trochę grosza. Harry Morgan należy do tych szczęśliwszych: ma własny kuter, czasem trochę sam połowi, czasem coś przewiezie, a czasem daje się wraz ze swoim stateczkiem wynająć bogatym przybyszom z kontynentu, którzy pragną zakosztować rozkoszy polowań na marliny. Ale nie każdy klient jest uczciwy; ten, na którego Harry właśnie trafił, nie dość, że przez własną krnąbrność niszczy mu drogi sprzęt, to jeszcze ucieka, nie uiściwszy nawet podstawowej należności za wynajęcie kutra. Strata prawie dziewięciuset dolarów, gdy na utrzymanie pięcioosobowej rodziny trzeba paru dolarów dziennie, to cios, po którym niejeden by się nie podniósł. Ale Harry, choć jeszcze niedawno nie chciał za sumę wielokrotnie większą niż ta utracona szmuglować uciekających z Kuby gangsterów, woli złamać prawo niż dołączyć do tych, którzy – jak jego kumpel Albert – pracują przy kopaniu rowów za 7,5 dolara tygodniowo w ramach rządowego funduszu walki z bezrobociem. Bo, jak mówi, nie ma takiego prawa, które kazałoby człowiekowi głodować. I oto normalny czterdziestolatek, może jedynie o duszy bardziej buntowniczej niż przeciętna, zmienia się w bezwzględnego przestępcę, dla którego nic nie znaczy ani prawo, ani ludzkie życie… Ta degradacja moralna bohatera dokonuje się bez żadnego dostrzegalnego wahania, na długo przedtem, nim namawiając Ala na pomoc w kolejnej wyprawie uzasadni ją paroma krótkimi zdaniami. Z tego powodu Harry’ego, jak zresztą wielu innych bohaterów Hemingwaya, nie sposób polubić. Ale czy mamy go lubić – czy może przez niego przyjrzeć się brutalności życia, które nikogo nie oszczędza, a pewnych ludzi nie oszczędza bardziej niż innych? Może mamy się zastanowić, czy na pewno na drogę przestępstwa wkracza tylko człowiek o duszy od urodzenia skażonej jakimś zbrodniczym piętnem, czy też wystarczy odrobina przymusu ekonomicznego, by zdrowe skądinąd sumienie zamknęło oczy i uszy? Czy Harry stoi moralnie wyżej, czy niżej od grupki Kubańczyków rabujących i mordujących niewinnych świadków, by zyskać pieniądze dla swej organizacji rewolucyjnej?
Tego, co mamy myśleć i na którą stronę przechylić szalę naszego osądu, autor nie narzuca, ba, nawet nie podpowiada. Tylko opisuje wydarzenia swoim zwięzłym, beznamiętnym, a równocześnie mocnym i wyrazistym językiem. Jak to on potrafi. Tak, że widzimy trójkę bogatych letników w barze Freddiego, kuter Harry’ego, wielką rybę napinającą żyłkę wędki trzymanej przez turystę-patałacha, słyszymy warkot motoru, chlupot fal obijających się o burtę, przekleństwa i strzały, czujemy aromat kawy, którą Maria podaje mężowi, przenikliwy zapach wódki ze stłuczonych podczas strzelaniny flaszek, a potem słodko-mdlący odór ubrań przesiąkniętych krwią…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.