Nie taka była umowa, Agatho (?)
Jeszcze nie zdarzyło mi się utknąć tak długo przy lekturze książki Agathy Christie. Dwa tygodnie. Ale też i książka jest nietypowa. Nie ma Herkulesa Poirot, nie ma Jane Marple, nie ma jednego, solidnego i krwistego morderstwa, którego sprawca zostałby sprytnie zidentyfikowany po całej serii przesłuchań i wnikliwym procesie dedukcji... Nie chcę być marudą i odbierać autorowi prawa do wprowadzania nowych postaci, nowych wątków, nowych pomysłów, nowych rozwiązań. To w końcu przecież raczej zaleta autora, że potrafi być bardziej giętki i urozmaica swoją twórczość w taki czy inny sposób. Dlaczego więc książkę oceniłam tylko na "3", czyli w kategorii "przeciętna"?
Przede wszystkim należy zaznaczyć, że książka jest zbiorem dwunastu opowiadań, które łączy obecność dwóch postaci: pana Sattertwhite'a oraz tytułowego pana Harleya Quina. Pierwszy z nich to starszy angielski dżentelmen, który obraca się raczej w wyższych warstwach społecznych, jest znawcą sztuki i ludzkich charakterów. Kim jest drugi z mężczyzn? Tego nie da się jednoznacznie stwierdzić. Nie da się nawet z pełnym przekonaniem powiedzieć, czy on faktycznie istnieje. "Pojawia się i znika", nie wiadomo, skąd przychodzi i dokąd odchodzi. Autorka chętne łączy jego postać z Arlekinem z włoskiej commedia dell'arte. Niezależnie od tego, czy Quin jest zjawą czy człowiekiem z krwi i kości, pomaga on Sattertwhite'owi rozwiązać zagadki, w których tle najczęściej kryje się miłość.
Według mnie opowiadania zawarte w tym tomie są jednak nierówne. O ile w niektórych (np. "Martwy Arlekin") udało się autorce stworzyć ciekawą atmosferę przypominającą thriller z wątkami paranormalnymi, o tyle inne (np. "Człowiek z morza", "Aleja Arlekina") są w mojej opinii nieco sztuczne, z wydumaną, a czasami dość niejasną fabułą. Męczy też odrobinę powtarzalność nie tylko wątków, ale i nawet sformułowań. Dla przykładu strój pana Quina zawsze będzie przez innych postrzegany jako wielobarwny ubiór Arlekina, nawet jeśli jest to w rzeczywistości zwykły garnitur. Przypuszczam, że gdyby czytać opowiadania nie jedno po drugim, ale z przerwami, wrażenie byłoby znacznie korzystniejsze.
Mam jednak wątpliwości, czy ewentualna krytyka powinna faktycznie być skierowana wobec samej autorki, czy wobec mnie jako czytelniczki. Sam pomysł wprowadzenia tajemniczej postaci, ni to ducha, ni człowieka, wcale nie jest przecież taki zły. Jeśli opowiadania powstawały w określonych odstępach czasowych, to powtarzalność motywów też jest do wytłumaczenia. Niestety moją winą było chyba podświadome sprowadzenie twórczości Agathy Christie do Herkulesa Poirot i Jane Marple. Jak tylko coś w sposób znaczący odbiega od znanego mi schematu, zaczynam kręcić nosem. Czy słusznie? To chyba jednocześnie i błogosławieństwo, i przekleństwo dla Agathy Christie, że udało jej się stworzyć wyraziste postacie detektywów, które z jednej strony zapewniły jej popularność, ale które z drugiej strony sprawiają, że czytelnik podejrzliwie patrzy na próby wprowadzenia czegoś nowego.
Podsumowując, książkę czytało mi się dość ciężko, ale sądzę, że to raczej z powodu mojego niewłaściwego nastawienia. Nie dajcie się więc zniechęcić moimi uwagami, drodzy czytelnicy in spe, pamiętając choćby o tym, że sama Agatha Christie uważała pana Quina za swojego ulubionego bohatera.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.