Dodany: 04.12.2014 20:47|Autor: Frider

Woda na młyn


Na każdą książkę składają się dwa elementy: pomysł i jego wykonanie. W „Opowieściach z Moulin du Bruit” pomysł jest sprawdzonym, wypróbowanym przez wielu pisarzy, motywem kupna nowego domu i zmiany miejsca zamieszkania. Taki temat przewodni daje autorowi olbrzymie możliwości zawiązania fabuły; w zasadzie tylko od jego umiejętności zależy, czy to, co stworzy będzie wspaniałym, zapadającym w serce dziełem, czy też zginie w zalewie przeciętności. W przypadku książki Williama Whartona wykonanie jest problematyczne. Nie mam tutaj na myśli całości, gdyż jest ona niejednorodna, jednak główna część, poświęcona właśnie zadomawianiu się w nowym miejscu, jest najsłabsza. Reszta, niejako „doczepiona” do fabularnego rdzenia, zdecydowanie lepsza, pozwala domyślać się dużego potencjału pisarza.

Historia opisana w powieści to autobiograficzny wycinek z życia autora. Początek jest nieco chaotyczny, nie otrzymujemy dodatkowych wyjaśnień dotyczących przeszłości Whartona, poznajemy dopiero jego egzystencję w Paryżu. Dowiadujemy się, że żyje skromnie w malutkim mieszkaniu, razem z żoną i trójką dzieci. Utrzymuje się z pensji żony oraz pieniędzy z okazjonalnej sprzedaży własnych obrazów. Na tym etapie życia William Wharton jest malarzem, o pisaniu nie ma jeszcze mowy. Zmuszony (przez narodziny najmłodszego syna) do zmiany mieszkania na większe, rozgląda się za domem położonym na terenach podmiejskich Paryża. Znacznie ograniczony finansowo, szuka czegoś taniego, nadającego się do remontu kapitalnego. Nie boi się pracy fizycznej i ma nadzieję kupić za niewielką kwotę stary budynek, dający możliwość stworzenia prawdziwego rodzinnego domu. Tak trafia na kamienny młyn – w stanie ruiny, położony jednak w pięknej, odludnej okolicy z malowniczym, romantycznym stawem. Whartonowie są pełni obaw, czy dadzą sobie radę z tak dużym wyzwaniem – zarówno finansowym, jak i wymagającym nakładu czasu i pracy – ale zauroczeni walorami krajobrazu, decydują się na kupno.

Jak widać, punkt wyjścia stanowi wspaniałą podstawę dla stworzenia ciepłej, rodzinnej, wciągającej opowieści. Autorowi ta sztuka nie do końca się udała, głównie z powodu źle poprowadzonej narracji. Mam wrażenie, że wystarczyłyby bardziej obrazowe, bogatsze opisy, aby utwór nabrał kolorów. Niestety, spotykamy się tutaj ze zwięzłymi, komunikatywnymi zdaniami, sprawiającymi wrażenie notatek prowadzonych w dzienniku. Wiele prostych czynności (zupełnie nieinteresujących dla czytelnika) opisywanych jest szczegółowo, lecz za pomocą zdań tak krótkich, że przypominają serie z karabinu. Kronikarski styl, przeważający w książce, utrudnia płynne czytanie i nie pozwala w pełni wczuć się w atmosferę starego młyna. Można otworzyć tom na dowolnej stronie i trafić na takie opisy: „Małe kamienie i gruz postanawiamy wrzucać do wykopanego pod ścianą dołu. Z mniejszych kamieni zbudujemy na grobli murek. Płaskich i dużych użyjemy do zrobienia chodnika. Przez kilka godzin pracujemy bez odpoczynku. Widzimy już wnętrze spichlerza, ale przed nami jeszcze dużo roboty, a to dopiero pierwsze drzwi. Dół powoli się wypełnia. W końcu robimy przerwę. Wszyscy rzucamy się na trawę. Jestem spocony jak koń po biegu. Po krótkim odpoczynku wracamy do pracy”[1].

Whartonowi nie udałoby się wypełnić całej książki opisami prac remontowych wykonywanych w starym młynie (na szczęście), w związku z tym wprowadza postaci poboczne – swoich sąsiadów i okolicznych mieszkańców wsi, integrując z główną fabułą ich wspomnienia (albo przedstawiając ich losy w czasie, gdy mieszkał z rodziną w Moulin du Bruit). O dziwo, taki zabieg wspaniale się sprawdza. Splecenie wydarzeń bieżących – entuzjazmu ludzi wprowadzających się do nowego mieszkania, zaczynających nowy etap życia z losami miejscowych, mieszkających na tych terenach od lat – dało bardzo dobry efekt. Stajemy się obserwatorami procesu przemijania, pokazanego z dużą delikatnością i wyczuciem. Na tle krótkiej bytności Whartonów w tamtym miejscu pokazane są losy kilku prostych wieśniaków w ciągu wielu poprzedzających lat. Ich tragedie, małe szczęścia, marzenia i rozczarowania. Zawierucha wojenna dla wielu z nich stała się tak dużym zakrętem życiowym, że mimo upływu czasu nie potrafili otrząsnąć się z ówczesnych przeżyć. Wharton wprowadza echa wojny do powieści rozmyślnie. Pomimo że jej śladów fizycznie już nie widać, taki zabieg pogłębia wrażenie zatrzymania się czasu w wiosce, odseparowania od wielkomiejskiej rzeczywistości.

Te historie dotyczące mieszkańców Moulin du Bruit są zdecydowanie lepszą, mocniejszą częścią książki. Rozmowa Whartona z wiekową staruszką nad cichym stawem zapada w pamięć. Toczy się dyskusja na tematy bardzo poważne i banalne zarazem, o Bogu, starości, życiu i śmierci. Jednak nie jest pretensjonalna ani pseudofilozoficzna. Metafizyka w słowach tych dwojga jest bardzo prosta, szczera, niewymuszona. To rozmowa ludzi, którzy nie pozują przed sobą, po prostu wyrażają swoje wątpliwości i podsuwają wyjaśnienia, które przychodzą im do głowy. Atut prozy Whartona stanowi właśnie przedstawianie przez niego trudnych zagadnień i uczuć w sposób bardzo ludzki, prosty i zarazem w pewnym sensie pokorny – ze świadomością własnej niewiedzy i bezradności wobec rzeczy nas przerastających. Bez silenia się na wygłaszanie prawd absolutnych.

Autor kończy książkę dość niespodziewanie. Mógłby dalej ciągnąć opisy prac prowadzonych przy młynie; nic nie stało na przeszkodzie, aby kontynuować przedstawianie losów mieszkańców wsi. Jednak w pewnym momencie rezygnuje z tego i w krótkim epilogu dopowiada dalsze losy swojej rodziny. Ten przeskok dla mnie miał wymiar symbolu. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Sam William Wharton żegna się ze swoim dziennikiem zdaniami, które dobrze go podsumowują: „Właśnie przez malowanie i pisanie próbuję wyrazić moją radość życia – jedyną, jaką znam. Wyrażam ją także przez sposób, w jaki żyje moja rodzina, sposób, w jaki wzajemnie się do siebie odnosimy. Wieś Moulin du Bruit, mimo że istnieje naprawdę, jest miejscem magicznym, bo rzeczywistość przeplata się tutaj z marzeniami”[2]. Odebrałem tę pozycję w dużej mierze zgodnie z oczekiwaniami jej autora, choć może wspomnianej przez niego magii za wiele tutaj nie było. To nie jest wielka literatura i raczej nie należy oczekiwać od niej zbyt dużo. Jednak pomijając niezdarne, często niepotrzebne opisy prac technicznych, można znaleźć w lekturze powieści sporą przyjemność. Przyjemność płynącą z towarzyszenia kochającej się, chociaż zupełnie przeciętnej rodzinie w trudach dnia codziennego. Przyjemność z poznawania losów ludzi, którzy mogliby nas mijać na ulicy – pochyleni, milczący przechodnie, kryjący swoje życie za maską bezosobowości.

„Opowieści z Moulin du Bruit” to taka mieszanka radości i melancholii. Książka poświęcona jednej z najpiękniejszych rzeczy w życiu: przemijaniu, z właściwym mu rytmem urodzin i śmierci. Jego symbolem jest stary młyn – kiedyś pełen ruchu i ludzkiej pracy, później umierający, popadły w ruinę. I na koniec, za sprawą ludzkich serc i ludzkich dłoni – ponownie tętniący życiem.


---
[1] William Wharton, „Opowieści z Moulin du Bruit”, przeł. Joanna Kabat-Hyżak i Szymon Hyżak, wyd. Rebis, 1998, str. 194.
[2] Tamże, str. 259.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2498
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: misiak297 05.12.2014 10:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Na każdą książkę składają... | Frider
Świetnie piszesz - i pisz jak najwięcej!

Gdyby nie to, że Whartona nie lubię, zaraz pobiegłbym do biblioteki:) Choć sam nie jesteś książką zachwycony, piszesz o niej w bardzo interesujący sposób.
Użytkownik: Frider 06.12.2014 00:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetnie piszesz - i pisz... | misiak297
Dziękuję, jesteś bardzo miły. Z Whartonem nie skończyłem, spróbuję jeszcze jakiejś innej, także mniej popularnej jego powieści. „Opowieści...” pokazują miejscami potencjał narracyjny autora, jestem ciekaw, czy gdzieś (oprócz „Ptaśka”) go rozwinął.
Użytkownik: Marylek 06.12.2014 07:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, jesteś bardzo m... | Frider
Polecam Ci Tato (Wharton William (właśc. Du Aime Albert)).
Użytkownik: Frider 06.12.2014 13:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Polecam Ci Tato. | Marylek
Dziękuję bardzo. :)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: