Dodany: 29.07.2009 14:34|Autor: graf_zero

Normalność szaleństwa, szaleństwa normalności


Destrukcja osobowości, dewastacja jednostki, tłamszenie talentu i bezgraniczne ujednolicenie! Można dyskutować z hipotezą, że powieść Kena Keseya jest najbardziej wpływową książką drugiej połowy XX wieku. Pewne jest natomiast to, że niewiele jest osób, które po lekturze „Lotu…” lub obejrzeniu jego filmowej adaptacji, nie pogrążyło się choćby w chwilowej refleksji nad przyswojoną treścią.

Zakład psychiatryczny, na nim oddziały dla mniej lub bardziej odstających od przyjętych norm społecznych. Na pierwszy rzut oka, miejsce perfekcyjne w swojej wymowie. Prowadzone bez zarzutu z zachowaniem wszelkich znanych zasad. Podczas pobieżnej obserwacji tego co dzieje się na oddziale można dojść do wniosku, że oprócz zachowania wszelkich norm higieniczno-sanitarnych, pacjenci cieszą się pełnią swobód obywatelskich, prawdziwą wolnością wypowiedzi , oraz mają tę unikalną możliwość funkcjonowania w najlepszym z ustrojów - demokracji.

Książka sama w sobie jako dzieło literackie napisana jest wręcz idealnie. Dokładne, bardzo obrazowe opisy miejsc i postaci, pozwalają w mig stworzyć sobie w głowie wizerunek oddziału i osadzonych na nim osób. Wątki się ze sobą logicznie i niebanalnie łączą tworząc spójną całość. Jednak najważniejsza w książce staje się narracja. Całość wydarzeń „kotłuje się” w głowie Wodza Bromdena. Postać charakterystyczna. Wielkie chłopisko, które nic nie mówi przez większą część powieści. Naturalną opozycją, dla tej ze wszech miar pozytywnej postaci, staje się siostra Ratched. Dyrektorka oddziału jest nieco przekoloryzowana – nie jest możliwe, aby człowiek był zły bez przerwy, nawet kiedy śpi! W świat zbudowany i rządzony przez Wielką Oddziałową bezpardonowo wkracza McMurphy. Cwaniak uliczny, który w sielance „psychiatryka” szuka ucieczki od kary za swój hulaszczy tryb życia.

Wielkie wieloryby na gaciach, w których biega po oddziale McMurphy, symbolicznie, cegła po cegle burzą twierdzę wybudowaną przez Oddziałową. Dochodzi do bezpośredniej konfrontacji dwóch światów. Symbolika może nazbyt jaskrawa, ale na tym polega sukces książki. Alegoria do opozycyjnych walk w krajach bloku wschodniego, zrozumiała dla ludzi na całym świecie, stał się promieniem przenikającym żelazną kurtynę.

W miarę czytania książki (zaręczam że z przyspieszonym biciem serca) zwykłe gierki między niesfornym pacjentem a, oddziałową, stają się symbolem walki o większą sprawę. Wszystko jednak zaczyna przypominać trochę walkę alterglobalistów z G8. Bo cel działań McMurphego szczytny, ale już środki niekoniecznie. Treści zawarte w książce zawierają retorykę przełomu, propagandę rewolucji. Zupełnie inaczej interpretował treści „Lotu…” Milosz Forman (reżyser skądinąd fantastycznej adaptacji z niezapomnianą rolą Jacka Nicholsona) przybywając do Ameryki z opętanej komunizmem Czechosłowacji, inaczej współczesny czytelnik. Zwłaszcza młokos wychowany na kreskówkach z Polonii 1 i chipsach Star Foods.

Warto się zastanowić, czy gdyby McMurphy zwrócił się do Rzecznika Praw Obywatelskich, do sądu w Strasburgu albo do innej organizacji humanitarnej to nie poniesiono by tych wszystkich strat. Czy ta współcześnie praktykowana cywilizowana forma walki z niesprawiedliwością nie zapobiegłaby samobójstwu Charliego Cheswicka?

Może to naiwne podejście, ale polecam tę chwile refleksji.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3607
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: